Backpackers, Hostel w Dili, Timor Wschodni

Odcienie backpackera

Gdy prawie dwa lata temu wyruszałem w naszą podróż bez większego zastanowienia nazywałem się backpackerem. Widziałem wcześniej kawałek Azji, trochę Ameryki Południowej i spory kawał Europy. Od dobrych kilku lat obserwowałem „polski świat podróżniczy” i wydawało mi się, że to określenie dobrze mnie definiuje – dziś powiedziałbym, wtłacza w ramy. Od tamtej pory jednak sporo się zmieniło. Przeglądając ostatnio forum podróżnicze Travelbit.pl, trafiłem na pewien wątek i trochę się uśmiałem, ale z drugiej strony skłonił mnie on do refleksji.

Podróżując po Australii backpackerów spotyka się dość często. Są ich tutaj tysiące. Australia jest bardzo popularna wśród młodych ludzi z Zachodniej Europy czy USA, którzy długo podróżują (albo zamierzają podróżować) po Azji, Ameryce Łacińskiej czy Afryce. Przyjeżdżają oni do Krainy Kangurów, bo to świetne miejsce, aby podreperować swój budżet i coś pobieżnie zobaczyć.

Jednak backpacker w Krainie Kangurów ma raczej kiepską reputację (wiem, generalizuję). Jeśli zapytacie białego Australijczyka, kto jest dla niego backpackerem to dowiecie się, że jest to ktoś raczej biedny (na standardy australijskie), często śpi w samochodzie (czasem nielegalnie zaparkowanym) i rano myjąc zęby wypluwa pianę koło krawężnika. Przyjeżdża do Australii raczej na długo (co najmniej kilka miesięcy), aby trochę dorobić przy zbiorze owoców lub warzyw, albo innej sezonowej pracy. Druga opcja jest taka – backpacker to osoba, która po prostu podróżuje indywidualnie z plecakiem. Koniec kropka.

Bakpacker w polskim rozumieniu jest lansowany (nie boję się tego mocnego stwierdzenia) na kogoś pomiędzy turystą i podróżnikiem. Nie chcę się wdawać tutaj w dyskusję, jak ta (inspiracyjna), bo jest to trochę nie na miejscu. Tym stwierdzeniem, chcę tylko umieścić backpackera w polskich realiach, szablonach myślenia.

Na granicy Irańskiej - wczoraj backpacker, dziś kanapowy turysta ;)
Na granicy Irańskiej – wczoraj backpacker, dziś kanapowy turysta ;)

Przed polskim backpackerem zadanie jest zdecydowanie bardziej ambitne niż przed tym z Zachodu. Backpackera definiują cztery fundamentalne cechy – podróżuje z plecakiem (1) w sposób niskobudżetowy (2), a cały zagraniczny wyjazd (3) organizuje sobie sam (4).

Bardziej hardcorowi polscy backpackerzy dodają jeszcze, że powinien on szukać kontaktu z lokalną ludnością oraz autentycznych (!!!) zakątków odwiedzanego kraju, a nie tylko zadawalać się atrakcjami dla masowych (pakietowych) turystów. Stąd też często bacpackera nazywa się antyturystą. W dalszej kolejności dodaje się, że bacpackerzy tworzą swoistą społeczność (subkulturę) spotykając się razem w hostelach (niskobudżetowych odpowiednikach hoteli), gdzie wymieniają się swoim doświadczeniem i udzielają sobie wskazówek na dalszą podróż i wymieniają się opiniami.

Co Wy na to? Mi osobiście ta druga definicja jeszcze kilka lat temu bardzo się podobała, ale po przyjeździe do Australii trochę zgłupiałem. Nie byłem nigdy w USA i Kanadzie, a to też kraje angielskojęzyczne, więc ciekaw jestem, jak tam się definiuje backpackera?

Na domiar złego niechęć do globalnej popkultury backpackerskiej przyniosła moja wizyta w Azji Południowo-Wschodniej. Jak widziałem takie sceny, jak ta poniżej, to aż mnie mdliło:

Vang Vieng w Laosie, backpackerska stolica wstydu!

 

Wiem, że to jest skrajność, ale kto trochę jeździł po świecie, na pewno widział niejeden raz takie lub podobne sceny. Zaprzeczają one zupełnie polskiemu postrzeganiu backpackera i pewnie dlatego tak bardzo nas (mnie na pewno) to oburzało.

Ci ludzie na filmie podchodzą jednak do backpackerstwa zupełnie inaczej – dla nich wyjazd do krajów Azji to żadna tam wielka podróż. Jest to głównie okazja do imprezy, poznania nowych ludzi (innych backpackerów), no i zobaczenia czegoś w okolicy – tutaj bardzo pomocne są agencje turystyczne i przygotowane przez nich oferty szyte na potrzeby backpackerów.

Kilka lat temu zażarcie odróżniałbym polskich backpackerów od zachodnich twierdząc, że ta hołota z Zachodu psuje świat (miejsca przez nich odwiedzane). My się jednak od nich niczym nie różnimy (zwykle, poza podróżowaniem na niższym budżecie). Poczekajcie jeszcze 10 lat, a moja teza się sama obroni. Dla przeciętnego Polaka dalekie podróże zaczęły się 10-15 lat temu. Nasi sąsiedzi z Zachodu tego typu wyjazdy uskuteczniają już od kilku dekad i nikt z tego nie robi wielkiego halo! Podróż z plecakiem do Azj czy Afryki to po prostu kolejny wyjazd do egzotycznego kraju, ale zorganizowany mniej więcej na własną rękę.

Sam, zdecydowanie nie czuję już wewnętrznej potrzeby, aby ktoś nazywał mnie backpackerem czy podróżnikiem. Przyznać się jednak muszę, że jeszcze kilka lat temu, cholernie łechtałoby to moje ego. Długa podróż zdecydowanie coś we mnie zmieniła. Na pewne kwestie mogę spojrzeć z innej perspektywy,  wyrwałem się skutecznie z polskiego podwórka i co najważniejsze nie mam żadnych motywów, aby bronić dawnego stanowiska. Do definiowania swoich „wyczynów” podchodzę teraz z dużym przymrużeniem oka.

Hehe, dawno temu, na którymś z for internetowych w głupiej, zażartej dyskusji (niestety nie pamiętam w jakim temacie), ktoś nazwał mnie kanapowym turystą. Wtedy się wkurzyłem, dziś mi się to strasznie podoba!

Cóż..  zatem kanapowy turysta pozdrawia bardzo serdecznie z Zachodniej Australii i zostawia z dylematem oraz pytaniem kim jest backpacker? Jedno jest pewne, nic tutaj nie jest czarno-białe.

 

PS: Jeśli ktoś doszuka się w tym tekście jakichś „osobistych wycieczek” to zaręczam, że to nadinterpretacja. Dystansu do siebie trochę życzę :)

 

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Wielkanocne wspominki australijskie

Minął ten szalony okres rozjazdów po Polsce, które z jednej strony przemiłe, bo to okazja do wielu spotkań. Z drugiej strony …

46 komentarzy

  1. Sprytny tekst. Bez złośliwości, ale jednak dość mocno szydzi z naszej, polskiej próżności. Podróżuję po świecie od dobrych 30 lat, czyli dłużej niż większość Polaków (miałem paszport za prlu) i widzę jak bardzo zmienia się świat. Zmienia się też kultura podróżowania. Dziś wszystko staje się masowe i jest coraz mniej szacunku dla odwiedzanych miejsc. Załączony film jest odrobinę nieobiektywny, jednak pokazuje dobitnie co dzieje sie na świecie.

  2. pamiętam ta dyskusje na travelbicie. nawet sie wypowiadalem :PPP
    wydaje mi sie ze pijesz do tomka michniewicza – on zaczal tamta dyskusje, on sie lansuje jako lepszy od reszty backpacker…. nie oszukujmy sie!!
    bylem w Vang Vieng i widzialem podobne sceny do tych z youtuba i wlasnie uwazam ,ze Polacy umieja ciagle docenic innosc kultur.. widzialem takie sceny na phuket w siem rep.. my, nei szastamy pieniedzmi jak angole czy zabojady i nie zgadzam sie ze niczym sie od nich nie roznimy.

    • @pepe, nie umiesz czytać, albo specjalnie prowokujesz. jak wół stoi:
      „PS: Jeśli ktoś doszuka się w tym tekście jakichś „osobistych wycieczek” to zaręczzam, że to nadinterpretacja.” po co to robisz?

      @Andrzej, ja mimo wszystko dalej bede sie nazywac backpackerem – wyznaje teorie tak jak Australijczycy. podróżuję z plecakiem i koniec. nie byłem nigdy w Australii, USA – cieżko mi się odnieść do tamtych realiów. podróżowałem sporo po Azjii, ale też po Europie i tam też backpacker to po prostu ktoś podróżujący z plecakiem. bez udziwniania. wydaje mi się też, że dla wielu ludzi nie ma to najmniejszego znaczenia, jak sie ich nazywa.
      W Timorze mają hostele? jak to tam ogólnie wygląda?

  3. Arku, szkoda, że odbierasz ten tekst jako szyderę. bynajmniej nie miałem takiego zamiaru. Zgadzam się jednak, że czasy się zmieniają, wszystko staje się bardziej płytki i zglobalizowane.

    Pepe, nie widzę najmniejszego powodu, abym miał „pić” ;) do Tomka. powiem więcej, przed wyjazdem z Polski sporo sobie na wzajem pomagaliśmy w promowaniu własnych działań. zaprosił nas m.in. do audycji TPG za co mu jestem wdzięczny, bo to było bardzo miłe doświadczenie. Skończmy ten wątek.

    Specjalnie dodałem na dole tekstu, którym dość dobitnie chciałem pokazać, że nie mam zamiaru nikogo tym tekstem atakować. To są moje subiektywne przemyślenia na temat backpackingu. Jeśli ktoś chce podyskutować, to chętnie, ale bardzo merytorycznie poproszę. Sam nie lubię internetowych przepychanek.

    Markus, mi też to wisi, kto jak się nazywa. Jak pisałem, jeszcze kilka lat temu prawie „szedłbym na noże” w takiej dyskusji, dziś już nie. Nie w tym rzecz, chciałem tylko zwrócić uwagę na fakt, że nie wszędzie na świecie tak samo rozumie się słowo backpacker.

    Zaś co do Timoru, to jeszcze 8 miesięcy temu był tam tylko jeden hostel – w stolicy, Dili. Ceny za nocleg zaczynały się od 10usd (sic! waluta oficjalna tego kraju). Co do innych miejscowości, to niestety jest tylko gorzej i drożej. Ciężko znaleźć nocleg za 10 usd w Baucau (drugie największe miasto) i Los Palos. Ceny są podbijane przez pracowników UN i NGOs, a lokalsi są dość nieustępliwi w negocjacjach. Mowa o północnej-wschodniej części kraju. Południe jest dzikie i zupelnie niezagospodarowane turystycznie, co jest wlasnie bardzo fajne. Generalnie do Timoru Wschodniego polecam zabranie namiotu, można spać u lokalsów na podwórkach i na dziko (tylko uwaga na krokodyle!). W Timorze jest bardzo dobrze rozwinięta sieć plebanii, co kilka razy skwapliwie wykorzystaliśmy spotykając nawet jedną siostrę z Polski! Było bardzo miło! :))

  4. Dobry tekst Panie Andrzeju! Z jednej strony, optymizmem zeń nie wionie, bo faktycznie kwestią czasu (= wzrostu zamożności) jest, gdy i Polacy zaczną robić podobną „trzodę” za granicami…
    A z drugiej, słuszny postulat odejścia od wszelkich definicji, bo i po co się szufladkować? :)
    Pozdrawiam :)

  5. taaaak, można by było jeszcze na temat couchsurfingu podobny tekst  napisać… osobiście spotkałam się z tzw. hostami,  którzy  swoim gościom o własnym  mieście nie potrafią powiedzieć niczego, polecić czy choćby wskazać ani jednego zabytku itp. a couchsurfing to dla nich jedno wielkie PARTY. I tak cale moje postrzeganie couchsurfingu, bądź co bądź fajnej idei, zmieniło się chyba już na zawsze.

    • @Aga, przecież możesz wybrać sobie w wynikach wyszukiwania w couchsurfingu, u kogo chcesz nocować? po to jest opis w profilach, aby wybrać najbardziej pasujaca osobe. 

      Wracajac, do wpisu. Ja też jestem zdania, że to backpackerstwo jest strasznie nadęte. Głównie dotyczy to młodych osób podjaranych pierwszym wyjazdem do Azji.. naczytaja sie ksiazek, nasluchaja opowiesci i  głupieją. Z tego wyrasta sie z czasem. Młodość jest głupia…

    • To prawda! Couchsurfing podzielił się na dwie drużyny, jedni to mniej wiecej miłośnicy podróży, ciekawi świata, ludzie z pasjami, a drudzy to imprezowicze lubiący towarzystwo, ale z podróżowaniem nie mający nic wspólnego…

      • Ula, Aga – zgadzam się z Wami, ale czy oni nam przeszkadzają, że imprezują? My, jak i pewnie Wy, wolimy ludzi, którzy opowiedzą nam coś ciekawego o mieście lub miejscu w którym jesteśmy. Inne osoby podróżujące nie mają takich ambicji i podróże traktują jako wakacje – okazję do rozrywki, tzw. resetu. W nosie mają zabytkową kamienicę, nawet jeśli ma ciekawą historię. Może dla nich ciekawszy jest np. poimprezowy seks z Latynoską lub Azjatką. Czy to nie jest złe? Czy to nie jest jakaś wymiana kulturowa? ;)

        Wydaje mi się, że każdy powinien robić to co lubi i dopóki nie robi innym krzywdy, to jest ok. Choć z drugiej strony wiem o co Wam chodzi. Jesteśmy teraz na Phuket i na tutejszej grupie można się tylko umówić na piwo, imprezę etc. Jak znaleźć kogoś, kto chciałby pójść na spacer i poopowiadać nam trochę o starej części Phuket Town? Lipa trochę…

  6. Miałem (+żona +córka 10 lat) w zeszłym miesiącu przyjemność przez trzy tygodnie podróżować po Nowej Zelandii w charakterze turysty (ale jednak pakietowego, więc takiego bardziej wygodnickiego – nocelgi załatwione, zarys programu przygotowany z góry, kierowca będący zarazem przewodnikiem i pomocnikiem). Objazdówka zorganizowana przez tamtejsze lokalne biuro podróży, noclegi głównie w hostelach, więc otarłem się także o „backpakerski świat”. Wrażenie mam takie: nie czułbym się wyjątkowo doceniony, moje ego nie byłoby jakoś wyjątkowo połechtane – że sparafrazuję Autora bloga, gdyby ktoś na zachodzie nazywał mnie backpakersem. Dlaczego? Otóż nie ważne, czy to był Wellington, Abel Tasman, Franz Jozef czy dowolna inna atrakcja turystyczna, wydaje mi się, że dla większości tych „masowych” backpakersów (jeżdżą tam wypełnionymi po brzegi turystycznymi autobusami z klimą, WC itp., i mają ogromne niepraktyczne w tym przypadku plecaki, które taszczą z bagażnika autobusu do dormitorium i z powrotem), więc dla większości tych backpakersów, których tam spotkałem, chyba najważniejsza była możliwość zalogowania się na FB i opublikowania swojego najświeższego zdjęcia z bungy, skydavingu, kanionswingu, jet-czegoś-tam czy innego adrenalinowego wymysłu wykupionego w drodze z Australii na Fidżi podczas ich rocznej „RTW trip”. Wieczorkiem jakaś mniejsza lub większa balanga w lobby w gronie innych backpakersów – po co wychodzić gdzieś do miasta, jak piwo jest w hostelu (I nie piszę tu o grupie, w której podróżowałem, bo w naszym przypadku schemat spanie – autobus – zwiedzanie – autobus – spanie i tak w kółko Macieju wynika z samej definicji objazdówki). Te same grupy (liczne!) backpakersów spotykaliśmy w różnych hostelach na obydwu wyspach, i na tych samych „great walkach”, zwiedzali właściwie te same miejsca, co pakietowi. Myślę, że tam, skąd wróciłem „etos plecaka” nie występuje.
    A teraz proszę włączyć nagrywanie: Łubu dubu, niech nam żyje itd. Wszystkie Wasze wpisy czytam z ogromnym zainteresowaniem, na tak daleką podróż zdecydowałem się m.in. dzięki Waszemu blogowi, więc zmieniliście przynajmniej jednego kanapowca (no, jeździłem w młodzieńczych latach stopem po Europie, ale to były zupełnie inne czasy…) w objazdowicza i chwała Wam za to. Koniec peanów pod Waszym adresem, proszę wyłączyć nagrywanie.
    Pozdrawiam w oczekiwaniu na kolejne posty.

  7. heh, 
    Rzadko mam czelność komentować Twoje (Wasze) wpisy, bo rzadko się z nimi zgadzam, a nie będę psuł atmosfery… tym razem jednak masz 100% racji w ocenie dynamiki zmian w terminologii polskiej sceny podróżniczej… 

    warto się jednak zastanowić czy podróżowanie na clubbing, które nie jest nastawione na niskobudżetowość (Bali, Hainan, Gili, Halong itd) nadal ma coś z backpacking (swoją drogą mam problem ze spolszczeniem tej nazwy: bo wersja backpackerstwo wygląda obrzydliwie) zakłada BACKPACKING, a nie białe kozaczki i walizeczkę na kółkach….

  8. Antek Myśliborski

    Jak dla mnie backpacking jest bardziej określeniem technicznym niż wartościującym. Przydaje się, żeby w skrócie opisać pewien styl podróżowania, co może być przydatne w pewnych sytuacjach – jeśli spotkam kogoś, kto byl np. w Chinach backpackersko, to przynajmniej wiem, że mogę go wypytać o informacje praktyczne. A jak ktoś był z wycieczką czy coś, to raczej pogadamy o ogólnych wrażeniach, czy co warto zobaczyć.
    Dla kogoś, kto raz pojechał na wlasną rękę oczywistym jest, że w bardzo wielu miejscach na świecie nie ma nic bohaterskiego w backpackingu.

    Zgadzam się też w pełni z obserwacją Tomka W., że w przypadku znaczącej części backpackerów – zwłaszcza tych młodych z Zachodu – nie ma jakiejś specjalnej, jakościowej różnicy w stosunku do klientów biur podróży. Jeżdżą w te same miejsca co wycieczki, często w tym samym, zawrotnym tempie, i duszą się we własnym sosie cały czas, kontakty z miejscowymi ograniczając do niezbędnego minimum ;). Zupełnie moim zdaniem w ten sposób nie wykorzystują największej zalety indywidualnego podróżowania, jakim jest ogromna swoboda i możliwość zrobienia rzeczy, których z biurem zrobić się nie da.

    To co mi się nie podoba w backpackingu, zwłaszcza w polskim wydaniu, to nieproporcjonalnie wielki, graniczący z obsesją, nacisk położony na niskobudżetowość. Jakby tylko to się liczyło. Potem w necie roi się od relacji, jak to strasznie było w Indiach/Wietnamie/gdziekolwiek, bo „podróżnik z zasadami” zamiast skupić się na podróży, co chwila walczył, żeby go ktoś na 30 groszy nie oszukał. Zresztą już pisałem o tym kiedyś u siebie na blogu (http://antekm.wordpress.com/2007/03/30/dusigrosze-na-wakacjach-czyli-rzecz-o-budzetowym-podrozowaniu/).
    Jak silna jest ta „pułapka myślowa” najlepiej się chyba sami przekonaliście, gdy zaczęliście się tłumaczyć na blogu, czemu kupiliście samochód i zdradziliście „ideały backpackingu” :).

    A na koniec fajny opis efektu LP:
    http://www.sanjayausta.com/2011/05/17/how-to-grow-your-business-with-a-sloppy-lonely-planet-entry/

    • Dotykający poziomu absurdu nacisk na niskobudżetowość to cecha nie tylko polskich backpakerów… Ostatnio na Filipinach utknęliśmy na nadprogramowe 8 h na łodzi- wokół same ekipy z plecakami więc zaczęły się rozmowy w stylu gdzie kto był, gdzie jedzie, jak długo, etc. Okazało się, że para Izraelczyków zrobiła właśnie trasę, którą my planujemy wiosną przyszłego roku więc zapytaliśmy o wrażenia. Podczas naprawdę mega długiej wypowiedzi dowiedzieliśmy się jakie są ceny, w jaki sposób gdzie się targować, gdzie jest za drogo i należy zrezygnować i za ile można przeżyć dzień. Nie usłyszeliśmy ani słowa o tym czy im się podobało, jacy są ludzi w tym regionie, jaka kuchnia, co ciekawego można zobaczyć (tylko co taniego). Ludzie Ci bezpośrednio po Filipinach wybierali się do Hong Kongu, a potem głębiej w Chiny (czyli „nasze okolice”). O co nas zapytali? O ceny pociągów, transportu z lotniska, noclegów i elektroniki w HK. Zdecydowanie jest lans na tanie podróżowanie, co backpakerom nie przysparza raczej sympatii, ani… wartościowych wrażeń. Sama też oczywiście podróżuję na własną rękę (bo lubię niezależność i swobodę) i z plecakiem (bo wygodnie), ale przyznam szczerze, że serca nie mam targować się z często bardzo biednymi lokalesami- szczególnie, że gra z reguły toczy się o pieniążek, który (w rodzimej walucie) bez mrugnięcia okiem porzuciłabym na dnie torby, a który dla tych ludzi oznacza dzienną porcję ryżu. A od czasu do czasu zamieniam hostel na klimatyzowany bungalow z widokiem na morze bo… bo czemu nie? :-)

  9. a co może być bohaterskiego w tzw backpackingu po Azji???!!!!! litości…

  10. Podczas mojej ostatniej podróży po jakimś czasie coraz mniej identyfikowałem się z określeniem backpacker. W hostelach pojawia się co raz więcej osób, którzy odwiedzają poszczególne hostele tylko dla imprez nie wychylając się ze swojej „nory” na otaczający świat. Idealnym przykładem takiej osoby była Amerykanka w hostelu na Phukecie, której 5-dniowy pobyt polegał na wstawaniu o 16, zejściu do baru pod hostelem i powrocie obalając się o ściany następnego dnia o ok. 6 rano… Z drugiej strony Phuket sam w sobie jest „imprezową” wyspą i tam takich ludzi powinienem się spodziewać. Myślę, że inaczej wygląda i zachowuje się przeciętny backacker w Mongolii, Rosji czy Indiach, a inaczej np. w Tajlandii. Im bardziej rozwinięta infrastruktura turystyczna tym więcej ludzi szukających wyłącznie rozrywki. Siebie bym określił jako obserwatora otaczającego świata, ceniący sobie wolność podczas podróży i tyle…

  11. Mnie jest osobiscie wszystko jedno kto jak siebie i innych podrozujacych zwie czy kategoryzuje. Osobiscie zawsze podrozuje z plecakiem, ale bardziej niz o backpackerze mysle o sobie jak o turyscie indywidualnym. Nie mam obsesji odkrywania 'autentycznych’ zakatkow, 100% integracji z lokalsami i zdobywania nieodkrytych miejsc. Nie traktuje swojego podrozowania jako misji dziejowej. Podrozuje tak, zeby miec z tego przyjemnosc, co zobacza, ze czasem jade ogladac miejsca mega turystyczne, a czasem te mniej popularne. Czasem spie w najtanszych hostelach, a czasem szaleje i dorzucam $10 na odrobine luksusu. Mysle, ze grunt to podrozowac tak zeby dobrze sie czuc.
    Zgadzam sie tez z Antkiem w kwestii obsesji polskich 'backpackerow’ budzetem w podrozy. Smieszy mnie, gdy na forach dyskusyjnych czy niektorych blogach znajduje wypowiedzi z podtekstem 'wydajesz $5 dziennie wiecej niz ja, wiec jestes frajer, a ja jestem prawdziwym backpackerem’.

  12. Tomku, po pierwsze to bardzo zgrabnie opisałeś, to co też zauważyliśmy w Australii. Co prawda nie korzystamy z hosteli, ale na trasie czasem z nimi się mijamy. Po drugie, miło czytać, że Was zainspirowaliśmy. Jest to naprawdę bardzo przyjemne uczucie:)

    Jasiek, aż mnie wgięło, bo chyba pierwszy raz zgaszasz się ze mną, a jeszcze w 100%, to już w ogóle! :PP A tak poważnie, różnią się nasze poglądy na niektóre sprawy, prawda. Wiedz jednak, że spokojnie możesz psuć tutaj atmosferę, jeśli tylko ma to związek z poruszanym tematem i jest konstruktywne. Fell free! :) Jak mi się ie spodoba, zawsze mogę nacisnąć: DELETE ;)

    Antek, pułapka myślowa jest faktycznie duża. Nie wstydzę się do tego przyznać i wiem, że największy błąd popełniłem w Wietnamie i prawie zupełnie minąłem się z tym krajem. Z drugiej strony, jednak dalej nie lubię, jak ktoś chce mnie jawni orżnąć i jeszcze śmieje mi się w twarz. Zdecydowanie najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby podwyższenie dziennego budżetu dajmy na to o 5usd i wszyscy byliby zadowoleni. Polak mądry po szkodzie… aha, link do bloga nie działa. Efekt LP to inna bajka, jest na razie dla mnie za bardzo złożony, aby dyskutować w tym temacie.

    Mariusz, też myślę, że prawie każdy kraj wymaga od nas trochę innego zachowania (stylu podróżowania) i przede wszystkim różnych rzeczy od tych krajów powinno się oczekiwać.

    Magda, wydaje mi się, że największą głupotą backpackerską jest nie pojechanie w Kambodży do Angkoru, w Indiach do Akry, w Peru do Machu Picchu, czy w Australii pod Uluru, bo niby że drogo (ponad założony budżet), że niby masówka turystyczna – generalnie zgadza się, ale to miejsca unikalne i przedstawiające spory kawałek kultury danego kraju.

  13. Antek Myśliborski

    Link:
    http://antekm.wordpress.com/2007/03/30/dusigrosze-na-wakacjach-czyli-rzecz-o-budzetowym-podrozowaniu/

    A co do oszukiwania, to się zgadzam, to nie jest przyjemne. Chciałem jednak zaznaczyć, że zawyżanie ceny trudno przynajmniej technicznie uznać za oszustwo, jest to praktyka zwana „price differentiation” ( ciałemhttp://en.wikipedia.org/wiki/Price_discrimination ), czyli dopasowywanie ceny do możliwości nabywcy, stosowana często także w Europie, tyle że w bardziej subtelny sposób.

    Nie piszę tego w kontekście, że należy się zgadzać na takie praktyki bez mrugnięcia okiem, ale że warto wyluzować i nie traktować tematu ambicjonalnie. Bo im dłużej jeżdżę, tym bardziej się utwierdzam, że chyba tylko ciężka choroba jest w stanie bardziej popsuć wyjazd niż dogmatyczne podejście do płacenia.

    Przy okazji – przyznam się, że jeszcze w Agrze nie byłem, mimo iż w Indiach siedzę już w sumie pewnie z rok :). Raz chciałem, będąc w okolicach, ale akurat było jakieś święto i się nie dało (w sensie nie było transportu). A ostatnio (tzn. już na poprzednim wyjeździe) odkryłem piękno baardzo wolnego podróżowania – w tej chwili jak znajdę fajne miejsce, to siedzę w nim po miesiąc i dłużej, i naprawdę to jest świetne rozwiązanie. Mieszkałem w ten sposób ponad miesiąc z mnichami w klasztorze buddyjskim, i także bardzo długo w małej wiosce w dżungli, i powiem, że to kompletnie inna jakościowo sprawa niż zwykłe zwiedzanie. Nie zobaczysz tylu miejsc, ale za to można poznać ludzi na kompletnie innym poziomie, i zobaczyć sporo rzeczy, których w jeden-dwa dni po prostu nie ma szansy się zobaczyć.
    Więc jestem w pewnym sensie turystą pobytowym :).

    • Antek, to co ktoś chce zobaczyć, to już są kwestie subiektywne. Pytanie, co Cię w podróży kręci? Jedni podróżują dla pocztówkowych miejsc, inni dla spotkanych ludzi, jeszcze inni dla wspomnianych w tekście imprez, a jeszcze ktoś inny dla samego bycia w drodze. Jednych w podróży kręci autostop, innych rower, samochód, a innych pływanie jachtem. Co człowiek to inna potrzeba i to fajne.

      Z wiekiem (ilością spędzonego czasu w podróży) nasze preferencje się zmieniają, bo szukamy czegoś innego lub coś nam nie leży w dotychczasowym stylu podróżowani, chcemy go zmienić. Albo chcemy sprawdzić, jak to jest podróżować rowerem, a nie autobusem… spoko!

      Nie chce też polemizować na temat, czy ktoś ma w jednym miejscu zostać 2 dni, tydzień, czy jak Ty miesiąc. Ja bym się chyba trochę znudził, bo lubię ciągłe zmiany i bycie w ruchu, choć konkretnie utknęło nam się kilka razy m.in. w Pakistanie, Tajlandii, Timorze czy choćby teraz skąd piszę, w Australii.

      Najfajniejsze wg mnie jest to, że nie ma presji czasu i można ” zatonąć” w jakimś miejscu, bo nas nie goni czas.

      • Antek Myśliborski

        Ależ ja nikomu nie narzucam, sugeruję jedynie istnienie alternatywy :)
        Fakt, ze gdyby nic tam nie mieć do roboty, to mogłoby się zrobić trochę nudno. Więc ja robiłem zdjęcia – w sensie starałem się pracować w każdym z tych miejsc nad nieco bardziej długofalowym projektem, wejść trochę głębiej, zaprzyjaźnić się z tymi ludźmi na tyle, żeby zachowywali się przed aparatem naturalnie.
        Inną opcją pewnie byłaby praca dla jakiegoś NGO, czy np. praca zdalna (coś na kształt tego w tej chwili uprawiam).

        Dla mnie to trochę metoda na pewien przesyt, na osłabioną siłę pierwszego wrażenia (w porównaniu z pierwszymi wyjazdami, gdy wszystko było niesamowite i nowe – teraz nawet jak jadę do kompletnie nowego kraju, to jednak od razu odnajduję całą masę znanych wzorców).

  14. Dystans, jedna z niewielu tych rzeczy które zyskuje się z wiekiem. Dlatego, tak jak i ciebie Endriu  tak i mnie zgrzewa, czy ktoś przypnie mi łatkę turysty, backpackersa czy wycieczkowicza. Kolega robił kiedyś prelekcję która wabiła się ” Wczasy w Indiach”. Bardzo mi się to spodobało.
    A co do backpackersów, chlejących na umór na Kao San itp… cóż, kto co lubi. Ze światem nie wygrasz. Wkurzać mogą klapki w górach, bo TOPR ma więcej bezsensownej roboty. Wkurzać mogą datki i długopisy przywiezione dla dzieci z krajów 3-go świata, bo później oblepiają cię jak muchy i krzyczą dolar dolar. Jest milion rzeczy które wkurza, ale niestety świata nie zmienisz, a tylko popsujesz sobie tripa.
    Dlatego warto robić to co się lubi i jak się lubi, a białe kozaczki na Kilimandżaro traktować jak żałosny dowcip i jak by nie było ogrom inwencji ze strony noszącej :)
    Pozdrawiam
    No worries mates!

  15. Ja uwazam ze Andrzej masz w 100% racji. Do tekstu dolozylbym jeszcze watek 'ekspedycyjny’, rownie powszechny fenomen w polskim srodowisku 'bakpakerskim’. Polega on na nazywaniu kazdego pierdniecia ekspedycja, lub conajmniej wyprawa. Tak wiec z kazdym sezonem mamy (szczegolnie w necie) wysyp wypraw na Czarny Staw, 3 dniowe ekspedycje rowerem na Slowacje, czy te super ekstremalne do Indii, znaczy sie Dheli (bo tam lata Aeroflot) i po fotke z basenem w Agrze za 700inr. Obowiazkowo do kazdego z takich przezyc blog, trudy szukania sponsorow i narzekania ze nikt nie chce wylozyc kilku tysiakow za fotke szalika z nazwa firmy, trzymanego przez brodatego pana w kolorowej szmacie, ktory zawodowo robi z siebie glupa za zielona walute, oraz finalnie duma posiadania patronatu medialnego, ktory w smutnej wiekszosci wypadkow warty jest damski ch.. :) Otoz zyjemy w czasach, w ktorych wyjazd zagraniczny nie znaczy juz tyle co kiedys. Kaman,  za mniej niz 15 Jagiellow mozna z odrobina checi poleciec na drugi koniec swiata a za kolejne 5 wyzyc przez miesiac. Wyprawa to nie synonim wyjazdu dalej niz na Slowacje. 
    Ok, starczy bo z doswiadczenia wiem ze jest tysiace podroznikow bakpakersow, ktozy sa gotowi mnie wysledzic i wysadzic w powietrze za niepartyjne poglady :) 
    Jak zwykle powodzenia w podrozy :) Trzymajcie sie cieplo, nie dajcie sie komarom, goracu i innym przeciwnoscia! 
    Strzaleczka z rownie goracego Singu
    Art.

  16. Do Antka i Andrzeja: Wasze podejście do podróży sprawdzi się pod warunkiem, że masz możliwość wziąć plecak (czy tam niech będzie: walizeczkę na kółkach i kozaczki ;) i wyjechać. W przypadku, że gdzieś tam na dnie plecaka leży bilet powrotny i wszystko, co związane z powrotem do życia zawodowego, to podróż ze sposobu na życie zmienia się we wczasy (świetny pomysł z tymi wczasami w Indiach), również rozumiane jako stan umysłu (czyli przerwy w pracy. I tu do wyliczenia Andrzeja w temacie, po co ludzie podróżują, dodaję: bo chcą zmiany z siedząco-komputerowego trybu życia [pozdrawiam także w związku z branżowym forum tłumaczy] na spacerująco-oglądający w pewnym oddaleniu od swoich kolegów z pracy/klientów, a więc podróż, dla nabrania oddechu). 

    W kwestii podróżowania niskobudżetowego: jeszcze w liceum (druga połowa lat dziewięćdziesiątych) brałem plecak + namiot (potworna nazwa: sprzedali mi go jako trumienkę) i stopem jeździłem po Europie. Potrafiłem jakoś tak zakombinować, że spałem w lasach, w pobliżu parkingów itp., zwiedzałem tylko miasta, góry, kościoły i tym podobne darmowe atrakcje, więc nie byłem też w muzeum Picassa, ominął mnie Luwr i inne takie, ale zupełnie tego nie żałuję, po prostu wtedy mi wystarczyło włóczyć się bez celu stopem, chodzić po górach, pływać kajakiem za posprzątanie przystani przed sezonem i przez dwa miesiące wydać tylko parę marek na jedzenie (a presja niskobudżetowości była wtedy ogromna – żadnych kart bankomatowych, żadnych szybkich przelewów z Polski, żadnej komórki, więc gdyby się skończyły pieniądze… to trochę smutno). Nie zamieniłbym tych włóczęg za żadną wycieczkę zorganizowaną.
    Ale teraz już na taką włóczęgę bym się nie pisał.
    Pozdrawiam z fotela

  17. Zyjemy w czasach gdy ciezko byc „hardkorem” bo coraz wiecej rzeczy jest na wyciagniecie reki. Wystarczy kasa i mozna w kosmos leciec. Tyle ze kase ma wielu ludzi, mniej zas ma odwage.

    Jak dla mnie kazdy kto znajduje jeju w sobie na tyle zaby sie wylamac i zamiast do Ustki poleciec chocby do latwej przeciez i przyjemnej Tajlandii zasluguje juz na jakas doza szacunku. Mysle tak bo sam dobrze pamietam jak jeszcze dwa lata temu miejsca takie jak Tajlandia, Wietnam czy Nepal wydawaly sie dla zwyczajnych ludzi zupelnie niedostepne a osoby podrozojace w te rejpony urastaly w mojej glowie do roli superbohaterow. To wszystko okazuje sie latwe dopiero jak czlowiek tu przyjedzie i zobaczy, a zeby to zrobic trzeba nieco odwagi, ot tak, na start. I osoba, ktora ta odwage zeby sie wylamac w sobie znajduje moim zdaniem ma w sobie cos z podroznika.

    Daleki jestem tez od krytykowania tych, ktorzy robia wielkie halo ze swojego trzytygodniowego wypadu do Indii czy Wietnamu, z blogow opisujacych te „wyprawy”, szukania sponsorow itd. Gdy sie ro robi pierwszy raz wyszstko sie przeciez wydaje wielkie, straszne i powazne. My God, dwa lata temu slowo Bangkok bylo dla mnie najdzikszym ze slow, synonimem jakiejs niedostepnej zamorsakiej przydgody dla wybranych, A teraz tu mieszkam i slowo Bangkok oznacza codziennosc. Z tej naiwnosci neofity sie wyrasta – kto wie, moze niestety?

    „Polały się łzy me czyste, rzęsiste

    Na moją młodość górną i durną,” ;)

    Ach, i jeszcze slowo o tzw. of the beaten track. Gdy pierwszy raz ruszalm do Azji, muj kumpel (ktory zreszta swoimi opowiesciami zainspirowal mnie do tego wyjazdu) ostrzegal – wybij sobie z glowy takie podrozowanie. Jedziesz pierwszy raz i pewne mniejsca zwyczajnie trzeba zobaczyc. I swieta racja! A ilu jest takich, ktorzy nie jada do Agry bo jest zbyt „turystyczna”! Ha, w druga strone tez latwo przegiac czyz nie? Przykladem takiego naiwnego spojrzenia jest „Masala” Cegielskiego. Ale jak juz wspomnialem -z tego sie da wyrosnac.

    pozdrawiam,

    Maciek

  18. W pełni zgadzam się z Magdą. Podróż to przed wszystkim przyjemność. A że jednym daje ją podróżowanie z walizką w grupie 30 innych osób, innym zaś jachtostopem lub lokalnymi busikami, integrując się z lokalusami to kwestia czysto indywidualna. Ważne jest tylko, jakim człowiekiem cię ta podróż czyni. Znam osoby, które z podróży tzw. organizowanych potrafią więcej „życiowo wycisnąć” niż inni z backpackerskiego podróżowania przez rok i więcej.

  19. A z Andrzejem zgadzam się z kolei w innej kwestii. Napotykani w podróży ludzie i ich życiowe doświadczenia pozwalają nabrać dystansu do własnych podróżniczych „wyczynów”, a to jak podróżujesz definiuje cię jedynie o tyle, że mówi co daje ci w życiu przyjemność. A to mówi o człowieku sporo.

  20. Gooroo, powiem Ci, że z tymi klapkowiczami to też nie jest tak do końca. W Nepalu raczej lokals nie ma gwarancji, że go TOPR ściągnie na dół, jak sobie nogę skręci w swoich japonkach. Takie seny są na porządku dziennym, ale też wychowanie na japonkach i fakt chodzenia tak od małego, zniekształca znacząco moje porównanie.

    Art masz sporo racji i prawie się z Tobą zgadzam, ale Ty spojrzałeś na to stojąc z plecakiem pełnym doświadczenia w podróżowaniu po Azji. Podróże motorem po Indiach, nielegalne Tybety etc. Patrząc na młodzików trochę się z nich można podśmiewywać, ale z drugiej strony… warto pamiętać o tym, co dopisał Maciek.
    Dobrze pamiętam jak tydzień przed pierwszym wyjazdem poza Europę (lądem do Chin) nie mogłem spać i wszystkiego się bałem: mityczna kolej transsyberysjka, stepy Mongolii, Pekin i pierwsze zetkniecie się z językiem totalnie z innej bajki. Właśnie sobie przeczytałem kilka z wpisów na blogu sprzed prawie 8 lat i uśmiałem się strasznie, ale… dziś inaczej na to patrzę. Dajmy im się rozdziewiczyć ;)

    Dziś, to o czym wspominał Antek – najgorsza jest rutyna i fajnie by było mieć trochę młodzieńczego spojrzenia na nowe miejsca. Ciągle wybieram zupełnie nowe kulturowe kraje, aby „rutynę podróżniczą” jakoś oszukać. Ciągle przede mną dwa kontynenty, więc jest jeszcze w czym wybierać. Jak się po nich powożę, przekwalifikuję się na „turystę pobytowego” ;)

    Tomek, druga część wypowiedzi – super sprawa, ale latka lecą, co? ;)
    Pierwsza zaś… hmm… nie do końca mnie przekonuje. Rozumiem, że jesteś tłumaczem, więc to jeden z tych zawodów, gdzie biuro (czyt. komputer) można zabrać ze sobą i robić, co się robiło. Jedziesz do Kambodży, Indonezji, Wietnamu – gdziekolwiek, gdzie egzotycznie i osiadasz tam na kilka miesięcy, Warunki są trzy:  brak zobowiązań w Polsce lub uregulowane (dzieci, żona, rodzice, którymi trzeba się opiekować), dostęp do neta w docelowym miejscu pracy i (najważniejsze) pobyt w kraju, w którym koszty utrzymania są mniejsze niż w Polsce (czyt. kraju, w którym de facto zarabiasz, skąd masz klientów dokładniej rzecz biorąc). Masz tzw. fach w rękach, więc nie ważne jest dla Ciebie, skąd tłumaczysz, a skąd ja np. pozycjonuję lub projektuję stronę internetową Antek, a co Ty właściwie robisz w tych Indiach, jeśli można zapytać i nie jest to tajemnicą?

    Paulina, fajny temat poruszasz. Co zmienia w Tobie podróż, jak patrzysz na innych po powrocie? Chyba po to też podróżujemy, aby nabrać dystansu do swojego otoczenia, zrozumieć (lepiej) innych i wyciągnąć z tego samemu wnioski.

  21. „Gapyerowcy” to przecież nie backpakersi .. to że ktoś ma plecak zamiast walizki na kółkach o niczym zaraz nie świadczy :-)

    Gdzieś ten „backpaking” zmienił swoją definicję. Ludzie żyją w luksusach i dziś dla wielu „plecak” i „stop” albo „lokalny laotański autobus” to już hardcore o którym latami będą opowiadać .. nie mi to oceniać.

    W PL robi (zrobiła) się „podróżnicza przepychanka. Wielu, och jak wielu wróciło ze świata i niczego się nie nauczyło. Wielu, och jak wielu opowiada o sobie to i tamto. Nie o miejscach, nie o ludziach tylko o sobie i własnych „wyczynach”. Jesteśmy młodym społeczeństwem jeżeli chodzi o łatwość podróżowania i mamy jako społeczeństwo ciśnienie na wyczyn. Nie na odkrycie czegoś w sobie .. lub w zakątku świata ale wyczyn. Nie na świat sam w sobie tylko Księgę Rekordów.

    Pewien polski dziennikarz napisał „kultową książkę o podróżach z plecakiem” i wydał  i sprzedają ją z wielkim hukiem. Bo większość to lubi.

    I co ? I nic :-) Trzeba robić swoje i tylko swoje. Od czasów Amundsena i Scotta (niemal) wszystko jest już tylko szukaniem i wymyślaniem. Można jedynie odkryć człowieka a na tym mało komu zależy bo tym się nie można pochwalić. 
    Ważniejsza jest książka/film/opowieść o jeżdżeniu na dachu autobusu i jakim to nie-prawdziwym podróżnikiem się jest gdy się tak nie robi niż książka/film/opowieść o ludziach ich codzienność ich wyzwaniach ich filozofii ich podejściu do świata.

    Wystarczy zobaczyć ile książek sprzedaje W. Jagielski  a ile np. młodzi, przebojowi polscy dziennikarze.

    Pazdrawliajem! ;-)

  22. A dla mnie śmieszne jest to, że większość tutaj uważa, że jeśli ktoś zabiera walizkę na kółkach zamiast plecaka, to jest to passé, obciach, a już na pewno nie zasługuje na miano PODRÓŻNIKA czy backpackera. Ludzie, trochę dystansu. Liczy się to co człowiek ma w głowie, a nie takie pierdoły jak to, jakiego rodzaju ma bagaż… Poza tym całe to środowisko podróżnicze wydaje się być lekko napuszone, przez co rodzą się sztuczne podziały…

    • Antek Myśliborski

      Adrianna, jeśli przez „tutaj” rozumiemy tego bloga, to chyba wszyscy uważają odwrotnie. Nie czytałaś ani jednego komentarza spod tego wpisu? I samego wpisu?

  23. Antek Myśliborski

     W sumie nie jest, przez ostatnie tygodnie przygotowuję się (w sensie uczę) do egzaminu na certyfikat architekta JEE (to Java dla zastosowań korporacyjnych).
    Niestety w mojej działce niezbyt da się pracować zdalnie (poza takimi wyjątkami jak obecnie), więc próbuję się tak zorganizować, żeby móc co jakiś czas brać trochę dłuższe wolne.

  24. Adrianno, a ja myślę, że właśnie sednem tej „dyskusji: jest właśnie to co napisałaś :

    „Liczy się to co człowiek ma w głowie”

    Okazuje się, że wielu spotkanych ma coś co normalnie człowiek brzydzi się dotknąć :-) a nazywają siebie kimś innym. Kiedyś było tak, że bycie
    „backpakerem” w jakjiś sposób definiowało człowieka. dziś też tak jest . .tylko, że ta definicja nie ma w sobie nic dobrego :/

    Pozdrawiam

  25. „Liczy się to co człowiek ma w głowie”
    Okazuje się, że wielu spotkanych ma coś co normalnie człowiek brzydzi się dotknąć”
    :))) Fantastyczny tekst, Robb – och, znamy takich, znamy.

  26. Antek Myśliborski

    No po tej dyskusji to chyba nie zostaje nic, jak rozejrzeć się gdzieś za walizką na kółkach, bo z plecakiem to aż wstyd się gdzieś pokazywać jak widzę :).
    Trochę chyba zagalopowaliśmy się z tym „odbrązawianiem” plecakowców, zgadzam się co do istoty dyskusji, że nie jest to takie wielkie halo, ale też nie przesadzajmy, aż tacy źli ci backpackerzy nie są…

  27. Robert Robb Maciąg

    Antoni Antoni :-) .. Andrzej napisał o „odcieniach” i naturalnie dyskusja skupiła się na tym najgorszym :-)

    Oczywiście, że np. moje , wypociny nie mają tu nic wspólnego z całymi tłumami zajeb**** ludzi. Którzy dbają, którzy szukają itd . i którzy naturalnie też przeżywają to o czym tu piszemy.

    Ukryłeś się w tej dżungli ;-) i dobrze Ci tam ….

  28. A ja wam powiem tak! Byłem tam i siam. I z plecakiem i bez pieniędzy, bądź za zarobione ciężką kilkunastogodzinną pracą dorywczą podczas studiów przez kilka miesięcy…

    Bądź tak jak teraz kiedy na podróż na drugi koniec świata wystarczy mi jedna pensja. Mój styl się nie zmienił. Biorę plecak i jadę. Jadę odkrywać miejsca i ludzi, stereotypy..

    Jako młody chłopak kalkowałem mapy świata na szybie (bo tak więcej widać) i przepisywałem książki o wielkich odkryciach i marzyłem. A teraz, jadę przede wszystkim odkrywać siebie. O każdej podróży myślę ze łzami w oczach… dlatego, że mogę, dlatego, że spełniają się moje dziecinne marzenia! I nie obchodzi mnie nazwa tego co robię. Wciąż marzę i wciąż odkrywam.

  29. Adrianna, moja Mama i mój Tata też podróżują z walizką i uwierz mi, nie mam zamiaru ich obrażać. Więcej, jestem z nich dumny, że mając tyle lat na karku, nie siedzą i nie biadolą, a dalej mają parcie na poznawanie nowego. Ten tekst jest o odcieniach backpackerów, więc proszę o tym pamiętać :)

    Antek, wiesz… uśmiałem się. Siedzisz w zakutej dechami wiosce w Indiach i uczysz się Javy? Czy lokalsi pytali się, co Ty tam stukasz na lapku? Genialny kontrast! ;)

    Robb, w dzisiejszych czasach liczy się bardziej opakowanie produktu niż on sam. Znany polski dziennikarz po prostu wie jak działa marketing i potrafi to wykorzystać. Nikt za to winić go nie powinien, każdy orze jak może, nie uważasz?

    Jakub, fajnie to napisałeś. Nic dodać, nic ująć :)

  30. Witam,

    Przepraszam za poprzedni błędny post ale coś pod Firefoxem mi nie hula Disqus. Tak więc proszę poprzedniego posta wyrzucić :)
    Co do całej dyskusji to zostało tu tyle punktów widzenia przedstawionych że ciężko wymyśleć coś nowego :)
    Ja zgadzam się po części z każdym, szczególnie Maciek Klimowicz trafnie zauważył że samo to iż osoba potrafi wyrwać się z danego panującego w jej środowisku schematu i pojechać gdzieś gdzie inni których zna nie jeżdżą jest już samo w sobie godne podziwu.
    Dla mnie ogólnie backpacking i szufladkowanie kogoś jest bez sensu takie frazesy lubią właśnie ludzie zachodu. Nazwanie się takim i owakim uważają za coś obowiązkowego. Facebook jest cool czy jestem backpackerem itd. to coś co mnie wkurza a oni kochają. Mnie np. nigdy nie jarało jak ktoś mnie nazywa podróżnikiem. Każdy nim jest tylko nie każdy potrafi to dostrzec.
    Sądzę że każdy kogo ciągnie w inne miejsce nie tani alkohol i imprezowanie (którego nigdy nie lubiałem po prostu wolę się napić w przyjacielskim wąskim gronie niż skakać z niewiadomo kim na parkiecie) ale takie wewnętrzne poczucie wyrwania się jest godny nazwania podróżnikiem.
    Z drugiej jednak strony globalizacja i ludzie w pogoni za pieniądzem robią ze świata śmietnik i bagno co mi się bardzo niepodoba ale tak już nasza destrukcyjna natura. U nas w Polsce mimo iż jeszcze nie jesteśmy tacy jak Anglicy, Amerykanie, Niemcy czy Francuzi to do tego poziomu powoli dochodzimy, widać to w naszym życiu codziennym które coraz bardziej jest nastawione na konsumpcjonim i ciągły wyścig szczurów.
    Andrzej poruszył naprawdę trafnie ten temat tutaj, kiedy byłem na Khao San i widziałem tych wszystkich „backpackerów” to mi się nie dobrze robiło, pijaństwo i wywyższanie się tyle w tym temacie.  Oni przyjeżdżają tam z pieniędzmi i czują się jak Bogowie bez jakiegokolwiek szacunku dla ludzi tam mieszkających.

    Niezgodzę się jednak tutaj z opinią że jeśli się gdzieś jedzie to trzeba ciągle  zbaczać z utartych ścieżek itd. Tak jak napisał Andrzej być w Kambodży i nie widzieć Angkoru, sądzę że nawet najbardziej zagorzały fan bocznych ścieżek będzie tego żałował. Ja nienawidzę tłumów ale niestety w dzisiejszym przeludnionym świecie ciężko ich uniknąć a niezobaczyć tych miejsc tylko z powodu turystów to głupota.

    W podróży jednak zawsze najbardziej co mnie wkurza to wiedza że podóż się musi skończyć i trzeba wracać do codzienności :)

    Pozdrawiam
    Daniel

  31. Zanim przeprowadzilismy sie do Norwegii tez myslelismy, ze nasze podroze to pewne wyczyny… Jednak mieszkajac nad fjordem i widzac co robia niektorzy miejscowi to „szczeka opada”. Np. 4 Skandynawski dziewczyny (tutejsze amatorki) przeszly przez Ziemie Bafina: http://www.nrk.no/video/baffin_babes/A50C8C232E536A96/    czy corocznie organizowana proba sil czyli amatorski przejazd rowerowy Trondheim-Oslo (540 km po gorach) w czasie do 24h. Poza tym spanie w zaspach snieznych w zimie dla Norwegow to normalka i prawie kazdy to robi… wiec tez nie oburze sie na „kanapowego globtrotera” hehe
    Podroze w koncu maja byc przyjemnoscia, a nie biciem rekordow ….
    http://ourvoyages.wordpress.com/

  32. A propos takich wyczynów innych to zapraszam do lektury http://henhen.pl/wordpress/2011/05/czlowiek-z-zelaza/. To tak z naszych napotkanych na drodze ludzi z żelaza:)

  33. tak… dobry tekst. dyskusje typu odróżniany podróżnika od turysty, a podróżnika od prawdziwego podróżnika i od backpackersa to zawsze jest niezła jazda… skutek potrzeby dowartościowania się przez pojęcia i podbudowania swojego ego. Jak ktoś kocha podróżowanie to ma to głęboko w ciemniejszej stronie pleców. Dobrze to Andrzej napisałeś :)

  34. te definicje nie mają niestety nic wspólnego z wartością podróży…dziwi mnie (może przez długą nieobecność w PL), że określenie, jak ktoś wyżej napisał, 'czysto techniczne’ – backpacker jest w Polsce postrzegane pozytywnie i wiąże się z jakąś dumą.  Backpacker to ktoś, kto po prostu ma plecak i jedzie na niższym budżecie. Nie oznacza to wcale, że wynosi on z podróży więcej niż osoba korzystająca z opcji all inclusive albo rejsu po karaibach – to jest już indywidualna kwestia, tak przynajmniej mówi moja podróżnicza praktyka. czy ktoś może mi wyjaśnić skąd to 'pozytywne’ postrzeganie terminu backpacker w ogóle się wzięło? pozdrawiam

  35. a mnie zdziwiła ta dość ostro (?) postawiona granica pomiędzy plecakiem a walizką na kółkach – sama nie wiem, jak teraz mam się zaklasyfikować… 'bedąc małą dziewczynką’, jak po raz pierwszy wyjechałam poza Europę na ciut dłużej – Syria i Jordania – to oczywiście plecak był jedyną opcją i ekstremalne szukanie okazji takoż… ale wtedy (95′?) nawet kupienie przewodnika po Bliskim Wschodzie nie było łatwe, a bilet do Damaszku kosztował całą moją miesięczną pensję;
    na tym wyjeździe spotkaliśmy faceta, który nas zaciekawił – trudna do zaszufladkowania lecz nie lokalna uroda, bardzo wiesniaczy strój i duży worek żeglarski; na granicy Syria-Jordania wszyscy się wściekali, bo były jakieś wątpliwości co do jego papierów; pomyśleliśmy – uchodźca jakiś; ale w autobusie, gdzie pożeralismy kilkudniowy egzemplarz Herald Tribune (ostatnia koalicja z UW), pan nas nagle zagadnął o wybory w Polsce… zbaranieliśmy; pan gładko przeszedł do rozmowy o sytuacji w Polsce i od słowa do słowa, okazało się, że koleś Amerykanin urodzony na Hawajach pracuje jako corporate lawyer w Hong Kongu i co roku na miesiąc-dwa zostawia tam swoją japońską żonę i w wersji budget-extreme jeździ sobie po świecie;
    skończyło się tak, że spędziliśmy z nim fajne dni na pustyni pod Wadi Rum (jeszcze hoteli tam nie było, tylko namiotki płócienne) i okazał się fenomenalnie ciekawym człowiekiem; swoje emploi skomentował tak, że potem bedzie 10 miesięcy popylał w garniturze, więc taka wersja wakacji mu dobrze robi…
    a ja już jakieś lata póżniej, za którymś wyjazdem, mając dość zaawansowaną kontuzję kostki (usztywniacz, leki, te sprawy), zanabyłam plecako-walizkę (full funkcjonalny plecak jak trzeba w nocy po błocie zejść nad brzeg rzeki, albo dłuższą trasą pieszą popylić), ale za to nie muszę tachać dziadostwa (i świeżej zakupozy) po lotniskach i ulicach dużych miast :)
    ja w ogóle nie lubię takiego 'podziału’, znacznie bardziej lubię pomieszać – dzicz, hardkor, zmęczenie i niepopularne zakątki przedzielone dla odmiany relatywnym wypasem
    nie wiem zatem czy jestem bakpakerką, podróżniczką, turystką? – ja wyjeżdżać lubię

  36. @3bbd0cee1d605235cb3d0a7458bd5c79:disqus  – tak się w Polsce zrobiło i nic na to nie poradzisz. Myślę, że problem w tym, iż granice się nam otwarły coraz więcej ludzi zaczęło podróżować i Ci, co wcześniej zaczęli chcieli jakoś się „wyróżnić z tłumu”.
    @c11100761f9863c8757fb9d964673397:disqus  – super historia. Dziękuję, że chciałaś się nią tutaj podzielić. Nie ma chyba najmniejszego znaczenia jak kto Cię będzie nazywać – po prostu rób swoje. Mmm, walizko-plecak mnie zainspirował. Muszę się temu przyjrzeć… masz jakiś model, który z doświadczenia mogłabyś doradzić?

  1. Pingback: Caye Caulker | Biedronka w podróży

  2. Pingback: Reisefieber

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *