Chcesz zbawić świat? Kup dziecku cukierka!

Na początku naszej podróży zupełnie się tym nie przejmowałam, ale dziś doprowadza mnie to szału. Po prostu nienawidzę, gdy turyści przyjeżdzający na wakacje do krajów „biedniejszych”, beztrosko rozdają napotkanym dzieciom cukierki, długopisy, maskotki, czy nawet drobne pieniądze. Mają przy tym poczucie spełnienia jakiejś misji. Wkurza mnie to, jak mało co.

Myanmar to szczególny kraj. Ludzie, oprócz tego, że często się uśmiechają, są tu bardzo kontaktowi i życzliwi. Starają się pomóc, nawet jeśli nie rozumieją o czym mówisz i w dodatku nie mają w tym żadnego interesu. Oczywiście jest kilka wyjątków, w tych najbardziej turystycznych zakątkach Myanmaru, ale to zupełnie inna bajka.

Takie same są tu dzieci. Powiedzą „Mingalaba” lub „Hello”, pomachają, uśmiechną się i idą dalej, niczego nie oczekują. Tak przynajmniej było do momentu, gdy dotarliśmy do Jeziora Inle. Ktoś nas już uprzedzał, że jeśli  zdecydujemy się na przejście szlakiem górskim z miejscowości Kalaw do Inle, to pewnie napotkamy grupki żebrzących dzieci. Nie dowierzaliśmy… ale na ten trekking nie zdecydowaliśmy się z zupełnie innego powodu.

Usmiechniete dzieci to sztandarowy obraz wielu krajow Azji.
Usmiechniete dzieci to sztandarowy obraz wielu krajow Azji.

Gdy dotarliśmy do Nyaungshwe, głównej bazy wypadowej nad Jezioro Inle, postanowiliśmy trochę poszwendać się po okolicy. Szliśmy bez konkretnego planu i celu, wśród wyschniętych o tej porze pól ryżowych. Wtem podbiegła do nas grupa wesołych dzieci. Już uśmiechy cisnęły nam się na twarz i chcieliśmy do nich zagadać, a tu spadło na nas: „one thousand kyat, one thousand kyat” (800 kyat to dziś 1USD) i dzieci wyciągnęły do nas ręce po pieniążek.

Kto je tego nauczył? Kto podsunął im taki pomysł, że na hasło „one thousand kyat”, turysta bez mrugnięcia okiem od razu wypłaci, może nawet dwa albo trzy tysiące kyat i jeszcze da cukierka? Nie sądzę, że wpadły na ten pomysł same!

Oczywiście nie biję tych dzieci po rękach, bo przecież wiem, że nauczyły się tego od jakiegoś turysty, który zachował się wyjątkowo nieodpowiedzialnie. Jestem wściekła, że ta zaraza już tu dotarła. Takie sytuacje zdarzały się często w innych krajach Azji Południowo-Wschodniej, ale Myanmar, który poznaliśmy do tej pory, był wolny od dziecięcego żebractwa.

Dziecięce dłonie wyciągane w geście „daj” po mistrzowsku grają na emocjach. Widząc taki obrazek trudno powiedzieć „nie”, odwrócić się i odejść. Turyści, którzy bez powodu rozdają dzieciakom gadżety czy pieniądze, wyrządzają im krzywdę. Uczą prostego schematu myślowego i żebraniny. W dodatku czują się lepiej, bo przecież „pomogli” tym dzieciom. Tłumaczenie „chciałem wywołać uśmiech na twarzy tych dzieci” jest dla mnie kompletną bzdurą. Nie spotkałam wielu dzieci, które by się nie uśmiechały… Moim zdaniem, radość życia dziecka nie jest wprost proporcjonalna do zamożności jego rodziny. Widziałam wiele dzieci żyjących w ubóstwie, ale mimo to były pogodne i nie trzeba było im niczego dawać, aby się uśmiechnęły. To nie małpy w ZOO, żeby uśmiechały się za cukierka! Poza tym problemu głodu i ubóstwa nie zwalczymy długopisami i cukierkami. Nie łudźmy się!

Oczywiście, że można pomagać. Modne ostatnio jest na przykład kupowanie przyborów szkolnych lub książek i oddawanie ich nauczycielowi (nie na oczach dzieci), bo ten wie lepiej kto i czego potrzebuje. Napotkane na drodze dzieci lepiej nauczyć czegoś po angielsku, albo pokazać im nową zabawę – po prostu poświęcić im trochę swojego czasu lub po prostu zostawić je w spokoju. Rozdawanie gadżetów jest pójściem na łatwiznę.

Lekkomyślni rozdawacze cukierków, apeluję do Was o to, abyście pomyśleli jak tym dzieciom możecie pomóc NAPRAWDĘ i skutecznie, a nie doraźnie. Na chwilę, aby poprawić sobie samopoczucie.

O autorze: Alicja Rapsiewicz

Z zamiłowania i wykształcenia aktor-lalkarz. Pracowała przez 8 lat na różnych scenach w kraju i za granicą grając rozmaite role (od Krowy przez Anioła na Świętej skończywszy). Kilka zwrotów akcji w jej życiu i ciężki, ale ciekawy żywot wędrownego artysty, zaowocowały pomysłem aby objechać świat dookoła. Podróżowanie to jej największa pasja. Spędziła 4 lata w drodze przemieszczając się pieszo, autostopem, rowerem i jachtem. Odwiedzając rozmaite zakątki świata lubi przyglądać się codziennemu życiu mieszkańców i ich zwyczajom. Nie lubi się spieszyć. Nie wierzy w zdanie "nie da się", zdecydowanie jest zwolennikiem myśli "lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że się w ogóle nie spróbowało."

Podobny tekst

Czy warto było stracić przyjaciół i wyjechać w długą podróż?

Mija właśnie sześć lat od momentu, w którym wraz z Alicją postawiliśmy nasze życie na głowie. W tym czasie zdążyliśmy spędzić …

34 komentarze

  1. Popieram!!
    :)

    • W stu procentach popieram,☺ jestem twraz w bardzo turystycznym kraju,w Nepalu ,a jak to jest w czasie wycieczki ,dużo osób nazwie taki wyjazd podróżą ale czym jest podróż a czym wycieczka ,nazwijmy to wyjazdem ,mniejsza O to,ogólnie szukam już kraju który będzie następny Na liscie ☺☺ i natrafiam Na ten artykuł ,aż się prosi żeby skomentować ☺ a więc będąc w turystycznych miejscach np katmandy ,pokhara ,lumbini dużo dzieciaków podbiegalo do mnie z usmiechemm na twarzy ,wydobywajacym sie namaste z ust proszac o ten rupis ,chocolatte please ,szczerze się zastanawiam czy ktokolwiek Ty młodzieńca daje cokolwiek ,ale chyba tak skora to niemjest pojedynczy przypadek ☺☺ co innego będąc będąc lumbini ,chodZąc ,podziwiając świątynię podbiegalo do mnie parę dzieci po ten rupis i już w tym momencie koje zdanie na temat nepalskich dzieci czy to osób doroslych było przesądzone ,turyści są dla nich tylko chodzący skarbonka i owszem można zobaczyć uśmiechy na twarZach tych dzieci i dorosłych ale są to uśmiechy po kasę,która się wyludzi W mniej lub bardziej pośredni sposób …aż tu nagle grupa nastolatków podbija do mnie i chce ze mną zdjęcie,takich grupkę młodzieży spotkalemmkilka,az nagle zacząłem z jedną jedną nich rozmawiać i czego się dowiedziałem? Przyjechali tu na wycieczkę szkolną z jakiś małych miasteczek albo wiosek ,gdzie turystow nie ma,wykazywalimmna takie samo zainteresowanie jak ja nimi ,w zamian nic nie chcieli ,a wiec jaki morał z tego? Tam gdzie Białas niempostawil nogi i niempoprawil sobie samopoczucia „pomoca ” świat żyje swoim życiem i turysta nie jest kojarzony z jednym ,mianowicie z pieniędzmi ,te dzieciaki serio przywrocily mi wiarę w epalczykow bo nie chciały wyciągnąć kasy jak to tu często jest a wręcz przeciwnie były sklonne pomoc ,zdecydowanie następnym razem jak tu będę to w stu procentach unikam turystycznych miejsc i udezam z namiotem na małe wioski bez atrakcji dla białych bo to chyba jedyne sposob żeby poznać ten prawdziwy nepal ,przepraszam za błędy ale pisze na Starym telefonie,pozdrawiam

  2. Ciekawe spostrzeżenia! :-). Ja w Yangonie, w okolicy pagody Sule spotkałem grupkę, która chciała kasę. W Mandalay i okolicach i na plaży Ngapali spokój jeszcze był rok temu. W Bagan już się nauczyli malować twarz thanaką i pozować do zdjęć za dolara. Piloci balonów apelują, żeby nie oddawać dzieciom czapek z daszkiem, które się dostaje przed odlotem, bo dzieciaki potem sprzedają je na targu. A jak zaczynają sprzedawać to znaczy, że turyści dają, a to znaczy, że trzeba biegać codziennie na potencjalne miejsce lądowiska balonem, a to znaczy, że dzieci będzie tam więcej i więcej, a to zagraża ich bezpieczeństwu podczas lądowania :-).

    Przypomina mi się też klient z grupy, którą prowadziłem przez Birmę. Koleś nakupował pamiątek od dzieciaków handlujących wszystkim, co się da absolutnie się nie targując. A potem zostawił wszystko w hotelu, bo wcale tych pamiątek nie chciał. Chciał pomóc i dać dzieciakom uczciwie zarobić zamiast rozdawać pieniądze. Ciekaw jestem, co myślisz o takiej formie pomocy.

    • Mysle, ze taka „forma pomocy” tez jest pojsciem na latwizne i uczy dzieci kombinatorstwa, ktore jest w sumie przydatna umiejetnoscia, ale nie najwazniejsza. Nie ma tez pewnosci co dzieciaki z tymi „uczciwie zarobionymi” pieniedzmi zrobia. Bardzo mozliwe, ze pojda do kafejki internetowej i beda naparzac w glupie gierki…
      Zeby nie bylo watpliwosci, nie mowie tu generalnie o wszystkich handlujacych dzieciach na swiecie. Odnosze sie do sytuacji, ktora opisales.
      Jescze zapytam, co masz na mysli mowiac „uczciwie zarobic” ?
      Istnieje jeszcze jedno niebezpieczenstwo: dzieci-handlarze graja na emocjach i sa tego swiadome, a ja mysle, ze taka metoda nie jest uczciwa.

  3. Antek Myśliborski

    Ja kiedyś myślałem podobnie jak wy, ale po wizycie w Indonezji trochę zmieniłem zdanie.. w sensie co do przyczyn tego zjawiska. Mianowicie najczęsciej mnie dzieciaki zagabywały o kasę w mniej turystycznych miejscach,  zupełnie nie w kompletnie nieturystycznych, i rzadko w turystycznych.. więc pewnie owszem ten „turysta z cukierkami” jest praprzyczyną, ale potem wieść się niesie wśród ludu, że ktoś kiedyś od turysty dostał podobno pieniążka/cukierka. Zresztą widziałem kilka razy jak rodzice zachęcali dzieciaki, żeby powiedziały „money” – uznając to za bardzo dowcipne i urocze..

    • Antek, zgadzam sie, z teoria „praprzyczyny”, ale wciaz jest ona zwiazana z turysta, ktory przyjechal i cos rozdal.
      „Zresztą widziałem kilka razy jak rodzice zachęcali dzieciaki, żebypowiedziały „money” – uznając to za bardzo dowcipne i urocze.” – Takie specyficzne indonezyjskie poczucie humoru :)

      • Dobrzy ludzie w swiecie czestowali was obiadami, kolacjami i przygarniali was na bezplatne noclegi, a wy dziecku cukierka zalujecie?! Czasami na zachowanie dzieciakow trzeba przymknac oko… i dac, nie koniecznie pieniazek ale chociaz tego jednego cukierka. To tylko cukierek, dla dziecka to slodki rarytas a dla was jakze gorzka refleksja…

        • Dla nas to nie jest gorzka refleksja, a jak ktoś przyjedzie do mnie do domu, to też go ugoszczę i nakarmię za darmo. Nigdy jednak nie pozwolę, aby ktoś moim dzieciom przywoził cukierki, bo nie chcę, aby moi znajomi, czy przyjaciele z cukierkami czy czekoladami się dzieciom kojarzyli. Cukierki leżą w szufladzie i jak jest na to pora, to rodzic daje je sam dziecku. A czy ktoś pytał tatę lub mamę tego dziecka czy można mu dać cukierka? Teraz sobie już poteoretyzuje, ale może ma uczulenie na cukier albo czekoladę, a Ty o tym nie wiesz, ale dajesz rarytasy, bo przecież one ucieszą dziecko, roześmieją się małe niewinne oczka… jak ślicznie.

  4. straszne jest jak to się wszystko szybko zmienia…
    w 2009 roku nie slyszalem nawet slowa o tym, że na przejściu z Kalaw nad Inle dochodzi do takich procederów. teraz zastanawiam się czy wtedy tego nie było? czy może mieliśmy szczęście nie spotkać takich „obrazków”? wycieczkę to uważam z jeden z ciekawszych etapów naszego wyjazdu. wspaniałe wioski z serdecznymi , naturalnymi i nie skażonymi turystami ludźmi…

    generalnie podpisuje się pod tym tekstem i zgadzam się z nim w 100%.
    napotkani turyści opowiadali jak to kilka dni wcześniej widzieli poniższy proceder:
    podjechał klimatyzowany autobus pełen francuskich emerytów i wysiadły z niego starsze panie trzymając w ręku wielkie plastikowe torby zawierające „dobra dla dzieci” po czym po kolei każda z nich, a było ich kilkanaście, wręczyła wszystkim dzieciom po ołówku, cukierku, chipsach, notesach, długopisach, opaskach, gumkach i mnóstwo jeszcze innych rzeczy, sądząc ze robią „DOBRZE”
    autokar odjechał a dzieci, lednow utrzymując w rękach wszystkie prezenty,  stały jak wryte ze zdziwioną miną zastanawiające się „co się stało?” i dlaczego dostały takie prezenty…

    jednym słowem MASAKRA

    • Porownujac to, co opowiadaja nam inni, ktorzy byli w Birmie kilka lat temu z tym co sami widzielismy i przezylismy, moge powiedziec, ze ten kraj zmienia sie. Wiele rzeczy na plus, a kilka na minus. Tak to juz jest… Kraj sie stopniowo otwiera, przyjezdza tez coraz wiecej turystow, a efekty sa takie jak widac.
      W Myanmarze jeszcze nie ma takich sytuacji wielu, ale nie jestem pewna czy takie zjawisko dzieciecej zebraniny, ktorej ucza sami turysci, da sie zatrzymac… Chyba najwieksza role w tym wszystkim odgrywaja lokalni przewodnicy i piloci wycieczek, ktorzy powinni turystom wytlumaczyc, dlaczego rozdawanie „cukierkow” dzieciom, nie jest dobrym pomyslem. Tylko ktos wczesniej musialby to wytlumaczyc tym pilotom i przewodnikom…

  5. „Nieskażonymi turystami ludźmi”???, co to za egoizm, mówicie jakbyście chcieli jeździć oglądać ludzkie skanseny, gdzie ludzie wpatrzeni w wasze białe „bogate” twarze będą się do was zawsze grzecznie uśmiechać niczego nie oczekując w zamian, bo przecież to tylko birmańskie dzieci, one nie potrzebują rozrywki, i „głupich gierek komputerowych” zarezerwowanych dla bogatych rozpieszczonych dzieciaków kapitalistycznych środowisk. Maja patrzeć w Wasze białe gęby i się uśmiechać, bo to przecież takie cudowne. Szkoda gadać, postawcie się na ich miejscu, żyją w kraju, z którego wyjazd możliwy jest jedynie do Bangladeszu, gdzie nie mają nic do powiedzenia, i nic do roboty, więc jeśli uważacie, że te cukierki i czapeczki stanowią zagrożenie dla ich moralnych wartości to może poczytajcie trochę więcej, albo weźcie ze sobą więcej kasy w podróż, albo trochę cukierków. Bo kasa, którą im dacie pójdzie na ich rozrywkę albo zapewni im trochę słodyczy w tym pozbawionym perspektyw kraju, a ta, którą wydajecie na hotele i tak przejmuje junta. 

    • Kiedy przygotowywalismy sie do trekkingu w okolicach miejscowosci Kyaukme, lokalny przewodnik, ktory mial nam towarzyszyc, poprosil nas abysmy dzieciom spotkanym na szlaku i w wioskach, ktore bedziemy odwiedzac niczego nie rozdawali. Jasno nam przy tym wytlumaczyl dlaczego o to nas prosi: nie chcial aby „nasze biale geby”, jak nas nazywasz, nie byly kojarzone z darmowa dostawa cukierkow, dlugopisow czy drobnych pieniedzy.
      Asiu, rozumiem, ze odpowiedzalabys temu lokalnemu przewodnikowi – Myanmarczykowi, dokladnie to samo, co napisalas w powyzszym komentarzu.

      • Nie, nie odpowiedziałbym tak, szanuję zasady. Znam te sytuacje zarówno z Kambodży, Birmy, Indii czy choćby nawet z wioski Ubud na Bali, dzieci, które są niemal „wyszkolone w fachu” często wykorzystując do tego młodsze rodzeństwo, swoje smutne oczy. Z resztą sama wielokrotnie irytowałam się gdy wokół mnie pojawiała się gromadka dzieci próbujących sprzedać dosłownie wszystko flety, widokówki, bransoletki, słoniki drewniane… Mój komentarz był przede wszystkim skierowany do innego, w którym ktoś stwierdził, że kiedyś ludzie byli nieskażeni turystami, czy też, że dzieci idą grać w gry komputerowe (tylko nie bardzo wiem gdzie). Takie przedmiotowe podejście mnie zbulwersowało, bo co to znaczy „nieskażeni turystami” , że my sobie jeździmy, podziwiamy, fotografujemy, tylko niech nam dadzą święty spokój? Szanuję Twój pogląd Alicjo, ale niestety świat nie jest taki prosty. Sama wielokrotnie miałam ogromny dylemat: kupić, nie kupić? Nie wiadomo jak się zachować, wyłączyć sumienie, przejść obojętnie, opędzać się jak od much? To są żywe istoty, którym ktoś tę prawdę wpoił, nauczył ich tego, powiedział, że tak trzeba bo to jedyny sposób ( z resztą sama słyszałam jak mnich uczył małego dzieciaczka where are you from, give mi money). Z resztą wszystko jest kwestią spojrzenia i nazywania. Ja nie nazywałabym tego dostawą. Jestem w ich kraju gościem, więc przywiozę jakąś słodycz dla dzieci. Nic poza tym. Przewodnik „w służbie junty” nie ma interesu w tym, żeby napędzać tę machinę, bo tworzy ona zły obraz kraju, który nie radzi sobie z biedą, który nie panuje nad szerzącym się ubóstwem, który nie robi absolutnie nic by poprawić sytuację swoich mieszkańców. Turyści mają przyjeżdżać i w spokoju zwiedzać, namawiając następnych do wizyt. Dzieci po prostu przeszkadzają, robią „złą reklamę” zniechęcają turystów. Co ich tak naprawdę obchodzi (takiego przewodnika na przykład) co dzieci myślą o turystach. To propaganda, którą nam wciskają, a my w to wierzymy, bo może tak jest wygodniej, ale ja się z nią nie zgadzam, nie zgadzam, bo w przywiezieniu zagranicznego cukierka nie widzę demoralizacji. Nie zmieni to ich sytuacji, ale co ją zmieni? Życie jest za krótkie, pomagamy, tak jak umiemy. Cukierkiem wnosimy trochę słodyczy i radości. Jeśli rzeczywiście uważasz, że jest to złe, to tego nie rób, ale osobiście uważam, że zbyt powierzchownie traktujesz ten problem. 

        • Przepraszam, na Bali w wiosce Trunian, coś mi się już pomieszało, w każdym razie odnosząc się jeszcze do pozostałych, nie rozdaję pieniędzy nigdy, a cukierki, tylko wtedy gdy dziecko samo nawiąże kontakt, podchodzi i pyta o pieniądze, wtedy odpowiem, że pieniądze dostaje się za pracę, a ja mogę dać cukierka, bo akurat mam.  Te sytuacje z autokarami z turystami to trochę inna skala. 
           A co do zabaw to dałam się w Kambodży namówić na kółko i krzyżyk,  muszę przyznać, że maluchy trochę oszukiwały, jak to dzieci, 2 razy  przegrałam :)

          Alicjo, niewątpliwie poruszyłaś interesujący temat i miejmy nadzieję, że dzięki tym dyskusją będziemy wszyscy mogli spojrzeć na ten problem z innej perspektywy i dzięki temu postępować właściwie. 

    •  Asia chyba troszkę źle mnie zrozumiałaś. Oczywiście
      każdy ma prawo do swojego zdania na dany temat i nie próbuje nikogo przekonać
      do swojego, lecz wystarczy na chwile postawić się w tej sytuacji.
      żyje sobie w jakimkolwiek kraju. idę ulicą, gdy nagle zatrzymuje sie autokar z
      turystami, których widuje się dosyć rzadko i juz samo to wydarzenie jest godne
      uwagi. az tu nagle każdy z nich podchodzi do mnie i wręczają mi po kolei mnóstwo
      prezentów -> za nic, bez słowa komentarza lub „zagadania”, a po
      chwili znikają.
      osobiście czułbym sie bardzo dziwnie. dodatkowo gdyby sytuacja powtarzałaby sie
      wielokrotnie doszedłbym do wniosku, ze w sumie to całkiem fajnie -> nic nie
      musze robić tylko wyczekiwać w miejscach gdzie mam możliwość spotkania takich
      „dobroczyńców”

      sam wole zamiast rozdawania, poświęcić im więcej czasu. zatrzymać sie na dłużej.
      spróbować porozmawiać, dowiedzieć sie czegoś od nich lub odpowiadać na ich
      pytania, pobyć z nimi,  pobawić sie w ich grę, zagrać w piłkę itd…

      mozna by długo pisać

  6. Jesli chodzi o rozdawanie pieniedzy to tez jestem temu przeciwien… chociaz nie zgadzam sie z opinia ze dzieci ida do kafejki internetowej grac, a to z tego powodu ze po pierwsze Internet w Birmie jest tak poblokowany ze nie da sie grac a wszelkie imperialistyczne gry sa zakazane…
    Ale nie o gry tutaj chodzi w tej dyskusji, a o tego przyslowiowego cukierka… Alicja mam do ciebie pytanie?
    Czy widzialas w Birmie chocby JEDNO DZIECKO ktore, po dostaniu cukierka nie wsadzilo go prawie natychmiastowo do buzi tylko schowalo aby moze potem sprzedac innemu dziecku lub dac za jakas przysluge… sam rozdawalem cukierki patrzac na reakcje dzieci i moje spostrzezenie bylo takie ze te dzieci nie tylko potrafia sie cieszyc tym cukierkiem ale przedewszystkim dzielic…

    Zrobilem kila razy taki eksperyment, aby sie samemu przekonac czy to dzieci uczy tylko zebractwa, czy moze to rozdawanie ma jeszcze inne oblicze, i moje wnioski sa zupelnie inne… 
    Daje przyklad: widzac 6-cioro dzieci dalem tylko 6 cukierkow z czego 2 dzieci dostalo po dwa, reszta po 1 i dwoje wcale, mowiac ze juz nie mam wiecej… po chwili dzieci odchodza i ta dwojka ktora miala po jednym cukierku wiecej natychmiast dzieli sie z ta dwojka ktora wcale ich nie dostala…

    Pamietajcie ze te dzieci, nasze Biale geby widza raz na kilka dni, tygodni a niektore moze raz w zyciu, i najczesciej jest to ich jedyna mozliwosc aby tego cukierka zkosztowac…

    Nie wiem Alicjo ile masz lat, ale sam pamietam czasy PRLu kiedy to moj ojciec pomogl „Dunskiemu Iimperialiscie” w klopocie, poniewaz popsul sie im samochod, oczywiscie nie potrafili sie dogadac ale udalo Memu Tacie im jakos pomoc, w nagrode Moj tato dostal kilka dolarow ktore zostaly BARDZO dobrze spozytkowane, a ja dostalem 2 puszki Coca Coli i slodycze… nie nauczylo mnie to zebractwa a czego innego… Mialem wtedy kilka latek ale do dzisiaj pamietam jakim bylem szczesliwym dzieckiem, 1 puszka Coca Coli pita malymi lyczkami starczyla mi na 2 dni, wtedy Ci ludzie pokazali mi ze kazde dziecko zasluguje na cos wiecej, ze nie tylko Cukierki czy Coca Cole moga pic wybrani… 
    Tak jest i w Birmie, bylismy w jedynym supermarkecie w Yangon, sklep wcale nie gorzej zaopatrzony niz w Europie, ale zakupy moga tam robic jednostki, jesli nie wybrancy… 

    CZY DZIECI TYLKO WYBRANCOW ZASLUGUJA NA ODROBINE SLODYCZY… ?
    CZY TYM DZIECIA Z BIEDNYCH WIOSEK NIE NALEZY SIE TEN JEDEN CUKIEREK I CHWILA RADOSCI…?

    Jesli nie MY zachodni turysci, to KTO? da im tego cukierka, chyba nie wiezysz w to, ze jakiemus Generalowi z Junty nagle zmieknie serce i zechce biednemu dziecku dac wlasnie tego cukierka…

    WEDLUG CIEBIE MY „BOGATE BIALASY” MAMY PRAWO PODROZOWAC DO ZOO, JAKIM WEDLUG CIEBIE JEST BIRMA, BANGLADESH, KOREA POLNOCNA, TIMOR, a miliony takich dzieci, ktore maza o tym aby poczus sie jak ich wybrani ruwiesnicy niech patrza jak my sami te cukierki w…..y (Przepraszam za slownictwo)

    Jesli kogos obrazilem moja opinia to przepraszam, jednak na pewno nie zmienie mojego postepowania, poniewaz mimo minionych dziesiecioleci nadal pamietam moja perwsza w zyciu Coca Cole…

    Zycze wszystkim udanych podrozy do krajow w ktorych nie chcieli bysmy na pewno spedzic dziecinstwa…

    • W Birmie internet nie jest juz blokowany – dzialaja wszystkie spo0lecznosciowki, portale zaganiczne, gmail, yahoo, yuotube etc. Widzialem. Fakt, dziala wolno, ale dziala!

      Natomist w kwestii gier komputerowych to nawet mnie nie rozsmieszajcie. W malych wioskach, na zadupiach dzieci rzna po kilka godzin w durne zachodnie gry, a monitory prawie doslownie ociekaja krwia. Nie mowie tu tylko o Mandalay, Yangon, Hspow czy podobnego rzedu miastach, ale tez miejscowosciach z trzema ulicami na krzyz.

      Zas w duzych miastach widzialem sklepy, ktore na plytach CD (500kyat) lub DVD (1000kyat), sprzedawane sa kopie foto zachodnich magazynow poczawszy od naukowych przez przyrodnicze i podroznicze, a konczac na ostrym porno!

      To tak tylko w kwestii technicznej, Alicja Wam odpowie wiecej, bo jej bezposrednio zadaliscie pytania. Pozdrowienia i milego weekendu :)

    • Mario, jasno wyrazilam w tekscie dezaprobate dla rozdawnictwa cukierkowego, wiec nie rozumiem dlaczego zadajesz pytanie „Czy widzialas w Birmie chocby JEDNO DZIECKO ktore, po dostaniu cukierka
      nie wsadzilo go prawie natychmiastowo do buzi…” Odpowiedz: nie widzialam, bo cukierkow nie rozdaje.
      Twoj pomysl eksperymentowania na dzieciakach i ich zachowaniach nie podoba mi sie ani troche. Czy pomyslales o tym co by bylo gdyby wynik tego eksperymentu okazal sie inny i jak czulyby sie te dzieci, ktore nie dostaly cukierkow. W ogole po co taki eksperyment? Nie rozumiem.
      Lat mam wystraczajaco zeby pamietac czasy PRLu. Ja tez pamietam smak pierwszego Snickersa, ktorego dostalam od kisedza na Boze Narodzenie. Batonika podzielilismy na 6 czesci, bo z tylu osob sklada sie moja rodzina. Pamietam bardzo dobrze smak tego Snickersa, tak jak Ty tej Coli. Ale co z tego wynika? Dla mnie nic. Nie wplynelo to w zadnym stopniu na to kim jestem i czy jestem szczesliwa.
      Piszesz, a walsciwie, krzyczysz „WEDLUG CIEBIE MY „BOGATE BIALASY” MAMY PRAWO PODROZOWAC DO ZOO, JAKIM
      WEDLUG CIEBIE JEST BIRMA, BANGLADESH, KOREA POLNOCNA, TIMOR” – powiedz mi prosze, w ktorym miejscu cos takiego napisalam? Bardzo nie lubie gdy ktos wkalda mi w usta slowa, ktorych nie wypowiedzalam.

      „a miliony takich dzieci, ktore maza o tym aby poczus sie jak ich
      wybrani ruwiesnicy niech patrza jak my sami te cukierki w…..y” Mowisz o tych slodyczach tak,jakby to byl szczyt marzen tych dzieci. Nisko je cenisz. Skad wiesz czego te dzieci tak naprawde pragna?

  7. Mimo ze nigdy nie bylam po za Europa interesuje sie podrozami, czytam tego bloga od kilku lat, zreszta nie tylko tego. Mam tez kontakt z innymi ludzmi jezdzacymi po ameryce poludniowej, azji, czy afryce. I uwazam ze Alicja ma racje bo to powtarza kazdy kto w tych krajach jest dluzej. Ludzie z tych  krajow mysla innymi kategoriami, dla nich mozna mieszkac na ulicy jesc raz na kilka dni a i tak byc bardziej szczesliwym niz co drugi europejczyk. Nie warto ich uczyc naszego podejscia, naszego stylu zycia, naszego toku myslenia. bo popsujemy ich bogatswo naturalne. ich kulture ich szczescie. 

    Ostatnio byl u mnie znajmy ksiadz rozmawial o tym ze chce jechac gdzies na mijsce bo juz ma dosc bycia w polsce. dosc ciaglego nieszczescia pesymizmu, tymbardziej ze nadazyla mu sie taka okazja, no i jest to ksiadz ktory i tak stale jezdzi do innych krajow, pomagac, np przy budowie szkoly czy nauce angielskiego. Wczasie tej rozmowy moja mama sie wtracila „a po co ty tam jak tam jest tak biednie i wogole”. Jego slowa mogly zaskoczyc wszytskich to Europa jest biedna i nie rozwinieta, wszytskie kraje i kontynenty sa przed nami. Wszedzie jest szczescie i radosc tylko nie u nas. Opowiadal o meksyku. Tam jak zgina rodzice dziecka cala wies sie nim opiekuje. Tam nie ma domow dziecka. Tam jak jedna rodzina jest w potrzebie cala wies jej pomaga. A co najwazniejsze do wiekszosci miejsc europejczycy nie sa wpuszczani. Bo jesli sie powolac na rozmowy z meksykanami ktore byly po angielsku i ktore owy ksiadz nagrywal zeby wyslac do instutucji zajmujacej sie turystyka w danym regionie. Europejczycy zachowowuja sie jak zwierzeta i psuja wszystko co oni maja. a najbardziej psuja ludzi… wiec skoro inne kraje sie tak bronia przed nami to moze jednak cos w tym jest……….. przemyslcie to sobie sami.

    A co do artykulu jeszcze raz go popieram! jestesmy tylko i az turystami NIE MAMY prawa ingerowac w ich zycie. Bo my wyjdziemy a oni z tym zostana i to zmini ich zycie. To dziecko przestanie sie cieszyc z tego co ma, tylko codziennie bedzie myslec jak zdobyc nastpnego cukierka. A pozniej bedzie kilka cukierkow, a pozniej kradzieze.

  8. No niestety sytuacja standardowa – i trzeba chłodnego rozumu, grubej skóry i zdrowego rozsądku, żeby się pod tym emocjonalnym szantażem nie uginać. Mnie przećwiczyli hindusi i potem odmawianie małoletnim żebrakom stało się nieco łatwiejsze. Czterolatki wołające o dolara w Angkor, przedszkolaki wyciągające ręce po kilka rupii na Bali. Ciężko nie dawać, ale nie daję nigdy. Warto w tym temacie zajrzeć tutaj: http://www.thinkbeforegiving.org/ i polubić na FB.

  9. No i musicie mieć Dzieci… ;)

  10. No.. o responsible tourism, to nie wielu słyszało.

    Jakbyście zobaczyli co się dzieje na kampingu w Nauadhibou  gdzie Francuzi pozbywają się rzeczy z dopiero co przywiezionych (i sprzedanych już na granicy) aut, to dopiero byłby kaco-koszmar mentalny. A senegalki (mauretanski ubermensh) muszą oddawać jedyne co mają za prawo wstępu po „darmowe rzeczy z raju”

  11. Witam, to mój tekst opublikowany w Kolumberze dwa lata temu;
    Cały dzień na nogach. Nawet nie miałem czasu jeszcze zjeść. Tyle do zobaczenia a czasu mało. Często obiecuję sobie, że jeszcze gdzieś wròcę, ale nie wracam, więc biegam, bo chcę zobczyć jak najwięcej. Dopiero po zmroku mam czas żeby odpocząć i coś zjeść. Zaglądam do różnych restauracji w końcu wybierm jedną. Jedzenie w Indiach jest pyszne i tanie. Zamawiam obiad, potem jogurt i kończę deserem. Wychodzę z restauracji syty, zadowolony z życia i wtedy podchodzi do mnie młoda kobieta z niemowlakiem na ręku. Dziecko płacze a kobieta pokazuje palcami na usta- jest głodna. Jeszcze trzymam w ręce drobne, resztę z rachunku i mam jedną sekundę na podjęcie decyzji. Dać czy nie dać?
    Każdy kto podróżuje po biednych krajach na pewno zetknie się z żebrającymi ludźmi. Jak wtedy reagować? Niektórzy, uważając, że mieli szczęście urodzić się w lepszym świecie dają wszystkim. Ludzie religijni czują obowiązek dzielenia się z innymi. Buddyści i muzułmanie wierzą, że z każdą daną jałmużną „zbierają” dobre uczynki. Jendak w wielu miejscach żebrających jest tak dużo, że nie sposób dać wszystkim. Jakich kryteriów trzeba by użyć, komu dać a komu odmówić? Wśród żebrających są też oszuści. Każdy turysta w Kalkucie słyszał historie o młodych kobietach, które za pieniądze wypożyczają dzieci od rodzin mieszkających w slamsach i używają ich do żebrania (fakt potwierdzony przez pracowników organizacji charytatywnych). Dzieci, które żebrają lub sprzedają coś turystom nie wrócą już nigdy do szkoły a gdy przyniosą do domu jakiś grosik rodzice poślą również ich rodzeństwo do pracy na ulicy. Małe, słodkie i umorusane bez problemów otwierają serca i kieszenie turytów. Kiedy jednach podrosną ich miejsca zajmą inne słodkie maleństwa a one same trafią do burdeli i gangów. Dobroduszny turysta nigdy nie będzie świadomy tego, że ma w tym swój udział.
    Jest też grupa ludzi, którzy uważają, że najlepszą formą pomocy biednym jest donacja na lokalne organizacje charytatywne. Przy odrobinie dobrej woli można je znaleźć wszędzie a ich pracownicy wiedzą najlepiej komu i jakiej pomocy udzielić.

  12. Natropachkulika

    Wybieramy się właśnie do Birmy i ta dyskusja jest jak znalazł. Po przemyśleniu potrzeby osobistego przywiezienia, podarowania czegokolwiek, dzieciom, czy tzw. lokalsom, muszę się przyznać, że wypływa ona w dużym stopniu z egoizmu. Dałem coś komuś i ta osoba jest dzięki mnie szczęśliwa/zadowolona – ja też jestem szczęśliwy/zadowolony. Nie pamiętam w tej chwili czy to De Mello, czy Fromm albo jeszcze inny mistyk filozof powiedział, że pomagamy innym z egoizmu i co do definicji zgadzam się z nim, ale to temat na osobną dyskusję. Zadałem sobie w związku z tym pytanie, dlaczego nie wspomogę bezposrednio jakiejś organizacji, NGO itp. po prostu pieniędzmi? Boje się, że pieniądze nie trafią tam gdzie powinny, albo gdzie bym sobie życzył, ale czy jest to wystarczająca wymówka? Jeszcze nie rozstrzygnąłem tego do końca. Zatem skupiam się na bezpośredniej pomocy. Do Kenii przywieźliśmy wielki i ciężki plecak pomocy szkolnych dla dzieci i przekazaliśmy dyrektorowi w szkole podstawowej w Komote koło Loiyangalani. Był średnio zadowolony i powiedział, że tak naprawdę to chcieliby dostać piłki do gry, bo krajobraz absolutnie księżycowy i piłki niszczą się o kamienie wulkaniczne w szalonym tempie. Powiedzieliśmy, że to żaden problem i wyślemy im paczkę z piłkami. Bardzo się ucieszył i powiedział, że tak naprawdę naprawdę to oni chcieliby dostać komputery, bo mają słabe i stare. Takie afrykańskie podejście do darczyńców, ale też na osobny temat. Poszliśmy tropem piłek i na Filipiny przywieźliśmy 10 piłek z pompkami i daliśmy przypadkowo napotkanym dzieciom. Tyle radości, po obu stronach muszę przyznać, a teraz zastanawiam ile krzywdy wyrządziliśmy… Stąd potrzeba przemyślenia i decyzji czy i jak pomagamy Birmańczykom. Prawdopodobnie zrobimy tak jak w Afryce + piłki do gry :). Pomoc bezpośrednia, ale osobista, co by połechtać własną próżność…

    PS za komuny przyjechał do mojego miasteczka biały amerykański kabriolet i kierowca rzucał dzieciom cukierki, gumy do żucia i czekoladki – same rarytasy. Fama szybko rozeszła się między blokami i dzieci jak szalone goniły za białym kabrioletem, za którym zostawał sznur podarków. Dorosłym pewnie było wstyd, ale dzieci miały ogromną radochę. Nikt dziś nie żebrze, wszyscy wyszli na ludzi itd., no ale czy możemy to wprost przełożyć na dzisiejsze biedne kraje – czy taka Birma ma szansę na demokrację w „naszym” stylu? Niestety chyba większe są szanse, że z braku perspektyw/lenistwa matki będą oddawać/namawiać córki aby pracowały w domach publicznych jak np. w Tajlandii. Bo przykro to stwierdzić, ale wielkiego i powszechnego pędu do nauki u dzieci z Azji Płd-Wsch [z wyjątkiem Chin i Korei] nie zauważyliśmy…

    • Alicja Rapsiewicz

      Dzięki za wyrażenie swojej opinii i podzielenie się konkretnymi doświadczeniami.
      Nic nie jest oczywiste i nie wszędzie sprawy wyglądają tak samo. Dobrze rozumiem wasze rozterki. Pomaganie w naszym rozumieniu, często nie jest rzeczywistą pomocą, która przynosi jakiś dobry efekt, a jedynie poczuciem komfortu, że komuś pomogliśmy.
      Pisze o tym chyba każdy, kto trochę świata zjeździł i naoglądał się różnych sytuacji, np z życia organizacji pozarządowych. Jak zauważyłeś, sami w miarę podróżowania zaczęliście się nad tym zastanawiać…

      Polecam Wam lekturę tekstów na stronie http://post-turysta.pl/. To projekt Pawła Cywińskiego i Marysi Złonkiewicz. Prowadzili cykl warsztatów, podczas których można było przyjrzeć się i przeanalizować dzisiejsze schematy turystyczne, pod kątem tego jaki mamy wpływ (jako turyści) na kraje „rozwijające się”.
      Warsztatów niestety w tym momencie już nie prowadzą, ale na stronie www jest mnóstwo ciekawych tekstów pisanych przez ludzi którzy turystyką zajmują się w różnych aspektach i formie.

      Polecam też anglojęzyczny portal http://www.tourismconcern.org.uk/orphanage-petition.html Właście prowadzą ciekawą kampanię przeciwko wolontariatowi wakacyjnemu w domach dziecka. Warto się zapoznać z ich argumentami. A to fragment ich apelu:

      „My, niżej podpisani, wzywamy rządy państw i biura podróży do zakończenia plagi „sierocińcowej turystyki „. W wielu częściach rozwijającego się świata dzieci zostały oddzielone od swoich rodzin i zmuszone do życia w zaniedbanych ośrodkach, które mają dzięki temu udawać sierocińce. Następnie, dobrochcący choć nierozważni, turyści zostają tam wysłani jako „wolontariusze”, by spędzić w tych ośrodkach część swoich wakacji.
      Apelujemy do turystów, aby nie odwiedzali sierocińców, lecz próbowali poszukiwać alternatywnych sposobów, które mogą przynieść korzyści miejscowej ludności. Ponadto, jesteśmy przekonani, że domy dziecka nie powinny uczestniczyć w przemyśle turystycznym i uważamy, że w większości przypadków wakacyjny wolontariat zagraniczny polegający na pracy z zagrożonymi dziećmi nie powinien mieć w ogóle miejsca.
      Tym samym, usilnie żądamy od biur podróży i organizacji wolontariackich zaprzestania wysyłania turystów i niewykwalifikowanych wolontariuszy do domów dziecka i zaprzestania przez przemysł turystyczny reklamowania wolontariatu z dziećmi szczególnie zagrożonymi.”

  13. Trzeba pomieszkać w danym miejscu aby mieć konstruktywną opinie, a tak to tylko teoretyzujecie.Wymądrzacie się.Cóż można powiedzieć będąc tylko turystą.Tu śmiech…
    Zejdżcie na ziemię,myślicie że już wszystko widzieliście.Nie znacie sytuacji tych dzieci.To są Wasze własne projekcje.Zycie jest bardziej skomplikowane niż się wydaje.Kim jesteście aby oceniać innych.Proponuje odrobinę powśćiągliwości,rezygnacji z własnego ego i poczucia misji.Bo cóż możecie powiedzieć o życiu .Mam wrażenie ,że gadam z pseudo turystami bo nie z podróżnikami.
    PS.Oczywiście nie można wszędzie gdzie jesteśmy pobyć dłużej z lokalusami,więc proponuje trochę więcej dystansu do samego siebie i dawania recepty na wszystko innym.
    Aktualnie jestem w Boliwii,sam,bez indian w dżunglii.

  14. Wróciłam niedawno z Birmy i zgadzam się z Twoją opinią. Oczywiście wiele się zmieniło, zmiany następują bardzo szybko. Jak dawniej ludzie twierdzili, że taksówkarze nie narzucają się, tak teraz trafiłam w Bagan i w Myawaddy na wielu męczących naganiaczy. Trochę odpuszczali, gdy zaczynałam podnosić głos, ale w innych wypadkach po prostu osaczało nas kilku gości i podawali ceny z kosmosu (a znaliśmy ceny od właścicieli hoteli i mieliśmy podgląd np. w Mandalay na ceny z Grab).
    Szczęśliwie nie trafiłąm na dzieci proszące o słodycze. A dzieci proszące o pieniądze – jedynie te pochodzenia hinduskiego. Nie popieram dawania słodyczy – nie uważam, że cukier jest jakimś niesamowitym luksusem i gwarancją szczęśliwego dzieciństwa. Z drugiej strony czasami godzę się na kupowanie bezsensownych pamiątek (może bardziej od dorosłych – dzieci nigdy mi ich nie proponowały), bo trochę mam poczucie, że w naszej szerokości geograficznej wystarczy chcieć pracować, a tam tę pracę często trzeba sobie wymyślać. I że jako bogatszy turysta powinnam jakoś wesprzeć lokalną gospodarkę i nie zachowywać się jak turyści z Chin podróżujący własnymi autokarami i zajadający własne zupki instant ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *