Rejs Amazonka w strone Peru… rozne refleksje

Pamietam to, jak dzis, kiedy w 2005 roku z ekipa w Chinach (pozdrowienia) zaladowalismy sie zmeczeni na lodz splywajaca przez Trzy Przelomy Jangcy. Dzis znow zaczyna sie kolejny splyw wielka rzeka tym razem padlo na fragment Rio Negro i wielka Amazonke – najdluzsza rzeke na swiecie.

Leze w hamaku, patrze na fale rzeki, port i zacumowane w nim statki. Wracaja wspomnienia z Chin, bo wszystko jest takie podobne (no moze poza hamakami i iloscia ludzi na lodzi ;) ). Inny jest tez napoj, ktory sacze – mleko kokosowe, niestety niesmaczne. Tak to jest eksperymentowac w sklepie :/ Czasem jednak trafi sie cos pysznego, jak cukierki White Rabbit w Chinach, ach… (dzieki Wolland za ostatnia dostwe).

Na lodzi mozna spac w czyms na ksztalt apartamentu, w zwyklych kajutach i w tzw. klasie hamakowej – najtanszej. Oczywiscie mozecie sie domyslic, jak podrozuja LosWiaheros. Hehe, juz nawet wiem, co zrobie z hamakiem po powrocie do Polski :) Powoli ludzi jest coraz wiecej. Zobaczymy, jak to dalej sie bedzie rozwijac.

No tak, ja sie tu rozmarzylem, ale skad my juz na tej lodzi? Przyjechalismy do Manaus autobusem na dworzec autobusowy oddalony od centrum o jakies 6 km. Wzielismy taxi i dotarlismy do portu. Tu zaczelismy sie rozgladac za lodziami do Tabatingi. Najwczesniej odplywala lodz o nazwie Oliveira. Kupilismy dwa bilety na sobote i zadekowalismy sie w hotelu na jedna noc, co by zrobic pranie, podladowac akumulatory w palmtopie, komorkach i aparacie. Nastepnego dnia kolo poludnia wykwaterowalismy sie i poszlismy na lodz – tak, zgadza sie, dzien przed odpynieciem statku. Tutaj tak mozna, a glowna zaleta tego jest to, iz zajelismy sobie fajne miejsca. Jest cieplo, mamy pokad nad glowami, zaopatrzylismy sie w jedzenie, wiec jest ok. Od mometu wyruszenia statku z portu mamy zapenione trzy posilki dziennie, wiec nie pownnismy przymierac glodem przez te szesc dni rejsu.

Łódeczki - taksówki rzeczne.
Łódeczki – taksówki rzeczne.

Na statek podplynelismy mala lodka i wdrapalismy sie na niego przez burte, a teraz lezymy znow w hamakach, popijamy zime piwo, ktore dostliismy od szefa maszynowni (strasznie mili ci Brazylijczycy), sluchamy, jakiejs brazylijskiej telenoweli, bo ogladac sie tego nie da, a uciec przed tym tez tutaj ciezko.

Dzien drugi na statku.

Od rana coraz wiecej osob i coraz wiecej podplywalo pod nasz statek i co za tym idzie gestla pajeczyna hamakow na naszym pokladzie. O 16:00 wyplynelismy z Portu w Manaus – kawalek Rio Negro, ale juz po ok godzinie wplynelismy na wody Amazonki. Fajnie bylo widac mieszajace sie rzeki – Rio Negro jak nazwa wskazuje czarna jak smola, a Amazonka bardziej zielonkawa.

Hamakami wyzastawiany był cały pokład.
Hamakami wyzastawiany był cały pokład, ale widzicie tę żółtą linię, poza którą nie można się rozstawiać?

Ludzie juz sie rozlokowali, nadszedl wiec czas na pierwszy posilek. Wybaczcie, ale nie jestem w stanie okreslic, co to bylo. To bylo wszystko i nic z przewaga tego drugiego. Jakas papka warzywna (kilka pnaczy i liscie – mamo juz zawsze bede jadl pietruszke z rosolu!), do tego troche makaronu, kilka kawalkow miesa (hehe, w Chinach w tym miejscu pewnie napisalbym kurza noga z pazurami, wiec teraz bylo duzo lepiej) i chleb do woli. Eliza zjadla szybko, ja troche sie nad tym pomodlilem, ale jakos wcisnalem nauczony doswiadczeniem – jak jest zarcie to jedz, bo moze nie byc. Obecnie leze w hamaku, pisze te slowa i czuje jak ta potrawa o nazwie „nic konkretnego” siedla mi na zoladku. O zgrozo, co mi tam moglo siasc, jak to nic konkretnego nie bylo!! Dobra ide umyc zeby, wypluc piane do Amazonki i do spania. Cdn.

Kolejny dzien zaczal sie od niezwyklego widoku. Przepraszam Eliza, ze o tym pisze, ale zaskoczylas mnie totalnie. Noc jak to noc w tropikach – cieplo, parno i troche zawiewalo, bo plyniemy statkiem. Myslalem, ze jestem zmarzluchem i przykrylem sie polarem u gory, ale patrze na moja towarzyszke i oczom nie wierze – dlugie spodnie, ubrana bluza z kapturem, skarpetki na nogach i calosc przykryta recznikiem…

Budzimy sie rano, a raczej budzi nas glos dobiegajacy z glsnika, ktory cos tlumaczy. Ja wylapalem tylko dwa slowa: „kawa” i „rano”. Ogolnie rzec biorac chodzilo o sniadanie. Caly przerazony po doswiadczeniach okolokolacyjnych zeszlego dnia, odczuwajac przez pol nocy wbijajace sie w zebro pnacze niezidentyfikowanej do tej pory rosliny, mysle sobie – co mnie tym razem doswidczy. Ale nic to – micha jest micha, a ze na takich wyprawach nie ma miejsca na niejedzenie, trzeba sie przemoc. Idziemy wiec i… co widza nasze oczy? A raczej co czuja nasze nosy? No zgadnijcie! Zapach brazylijskiej kawy, biale buleczki, maseleczko i jajeczniczke. Och jaka ulga! W momencie pogladnialem dwukrotnie i momentalnie zapomnialem o zylastych pnaczach czegos.

Na jednym z postojów dopieramy nowych pasażerów.
Na jednym z postojów dopieramy nowych pasażerów.

Po sniadaniu (godz. 7), wykorzystujac poranny chlod (temp. z okolo godziny 11 cieplego wakcyjnego dnia w Polsce), Eliza poszla sie opalac na gorny poklad – wrocila o 8, wiec wytrzymala godzine, a ja zaczalem fotografowac to, co widac na brzegu – rybacy, dzieci z siecmi, prowizorycznie sklecone domostwa na brzegu Amazonki, dwa calkiem pozadne domy plywajce na palach, a nad nimi na brzegu kosciol. Strasznie mnie ten widok zaskoczyl.

Ooo, zaczyna sie mecz w telewizji – Brazylia vs. Meskyk w pilke nozna plazowa. Trzeba ogladnac, tym bardziej, ze wywolal on spore zainteresowanie – w koncu jestesmy w Brazylii, gdzie pilka = swieto. Nastepny meldunek po obiedzie;)

Zgadnijcie, skad pisze te slowa! Na pewno nie zgadniecie, wiec Wam podpowiem – z hamaku ;) Wlasnie jest przerwa w meczu Flamenco vs. Cruzeiro (liga brazylijska dla niewtajemniczonych). To wlasnie te rozgrywki sa miejscem polowan na takie talenty, jak Ronaldo, Ronaldinho, wczesniej Romario czy Leonardo. Oczywiscie chyba nie musze dodawac, ze 90% tu obecnych sledzi przebieg meczu i emocjunuje sie bramkami, a sa na prawde przednie (Eliza zaniza srednia;) ). Wiekszosc jest za Flamenco. W sumie zespol z poludniowego wybrzeza, wiec nie wiem dlaczego wola go niz Cruzeiro. Dosc o pilce choc pewnie jeszcze nie raz do niej wroce, gdyz nie da sie jej nie zauwazac.

Pije wlasnie tradycyjna brazylijska kawe, ktora nazywa sie cafezinho – mowi sie, ze jest szatansko mocna, goraca jak pieklo i slodka jak milosc. Pije sie ja bez smietanki i kto mnie zna dobrze, pewnie sie zdziwi, bo mi smakuje, jak zwykle kawy bez mleka czy smietanki sie nie tkne. Do tego zajadam bulke przedwczorajsza posmarowana karmelem – wsciekle slodka i trzymam jeszcze na kolanie zielona mandarynke (doslownie zielona, a nie taka nasza niedojrzala). Pewnie sobie pomyslicie – obiad = glodowa! Ha, i tu Was zaskocze, nie mniej niz ja bylem zaskoczony. Obiad byl rewelacyjny, zanim jednak sie w tym utwierdzilem (czyt. przebadalem to organami smakowymi) poczulem organem wechu zapach… PNACZY! Rozpacz, zalamanie, ale przelamalem sie. Wszedlem do kajuty obiadowej i szukam pnaczy! Nigdzie ich nie widze, czyzby moj wech mnie zawiodl. Nie mozliwe, mniej ufalem oczom. No nic siadamy, nakladamy jedzenie z roznych mich (doslownie – sa ogromne) i podjezdza micha z saladka. Zapach pnaczy sie nasila. Sa! Posiekane. Ale nic to, trzeba to wziazc pod wlos i raz na zawsze sie uporac z tym zapachem. Nakladam, jem, zyje, ale zapach dalej mi przeszkadza. Moze to dziwne uczucie, ale to jest dokladnie tak jak z pewna wsciekle ostra przyprawa w Chinach. Moja ekipa z Chin moze potwierdzic – miejsce z jedzeniem potrafilismy wyczuc z odleglosci dwoch przecznic (zawsze wiedzielismy, gdzie w poblizu jest uliczka z jedzeniem) wlasnie dzieki tej przyprawie, ktora mogla zamordowac w duzych ilosciach. Dobra, wracam do dzisiejszego menu – fejioada, czyli narodowe danie Brazylijczykow. Jest to rodzaj gulaszu podawanego z ryzem oraz czarna fasola. Do tego bylo mieso – troche zylaste, ale lepsze to niz wczorajsze pnacza;) , saladka i pyszny sok pomaranczowy. Wyzerka jak zadko, tylko byloby dziwne gdyby wszystko pasowalo. Oczywiscie jedna rzecz nie grala – pora, o ktorej podano obiad! Byla to dokladnie 10:32 rano! Lepsze to niz pnacza, wiec nie marudze i czekam na kolacje, aby rozwiac lub potwierdziic swoja teorie na temat wczorajszej kolacji, ale o tym dopiero po kolacji, bo teraz zwolnilo sie miejsce w kontakcie, a musze podladowac akumulator… i diabli nadali – juz ktos je zajal. No dobra to dokoncze o mojej teorii. Soo, chce sie bardzo mylic, ale cos mi podpowiada, ze to co na kolacje, to resztki z dan z calego dnia! Mam tez pocieszenie – ta pierwsza byla dlatego tak fatalna, ze to resztki z rejsu do Manus, czyli sprzed trzech dni, wiec dzis moze byc troche lepiej. Sie zobaczy.

Rozładowywanie ładunku w jakiejś wiosce przy Amazonce.
Rozładowywanie ładunku w jakiejś wiosce przy Amazonce.

Juz wszystko jasne. Dzisiejsza kolacja byla tym wszystkim, co jedlismy przez caly dzien. Mozna sie bylo tego spodziewac, ale znow zaskoczyla nas pora posilku – kolacja byla o 16:35. Trzecia tura dopiero konczy jesc, a jest juz 17:25, czyli za 35 minut zajdzie slonce i skonczy sie dzien. Jak widzicie wszystko jest tu poprzesuwane, gdyz dzien zaczyna sie wczesniej.

Moze zastanowilo niektorych stwierdzenie – trzecia tura. A no, wyglada to tak, ze z tylu statku jest duza sala, w ktorej jest stol. Miesci sie przy nim 16 osob, a ze pasazerow ponad 50, stad jemy na kilka tur. Doloze w wolnej chwili fotki ze statku to zobaczycie, jak to wyglada. A zgadnijcie, co leci w telewizji? Nie, nie jest to mecz – byloby zbyt prote! Telenowela brazylijska :D ale o tym juz jutro, bo juz prawie ciemno i pora w hamak!

Dzien trzeci.

Plyniemy i plyniemy – wlasnie sprawdzilem GPSem – ze srednia predkoscia 13 km/h. Troche wolno, ale coz poczac. Fajnie natomiast wygladaja namiary na nasza pozycje geograficzna: 3st 20′ 56.2″ S oraz 64 st. 39′ 32.2″ W, gdzie W jeszcze moze nie dziwic, bo i czesc Wysp Brytyjskich, Hiszpanii i Portugalia na drugiej polkuli, to S mi sie bardzo podoba, co oznacza, ze jestesmy pod rownikiem. Juz mam pomysl na fajna fotke, jak bedziemy w Ekwadorze;)

Obiecalem Wam napisac o telenowelach. Wyglada to tak. Wczoraj (niedziela) przez 3/4 dnia lecialy mecze, a w przerwach wiadomosci i wiadomosci sportowe. Dzis od rana jestesmy katowani telenowelami. Na statku ok- bywa nudno, ale bedac na brazylijskim ladzie bylo to samo. Jemy obiad w knajpie zamiast muzyki wlaczony telewizor i teleowela. Z tego co sie orientuje (ale nie czuje sie mocny w tej dziedzinie – tu pozdrowienia dla fanow Mody na Sukces), to fabryka telenowel chyba jest Wenezuela, nie? Totalnie nie rozrozniam czy to jakas jedna czy kilka konkurencyjnych, ale sa one bardzo mocno wtopione w krajobraz Brazylii. Ooo, jeszcze jedno – programy rozrywkowe. Tych tez jest pelno i zwykle podzial jest taki: mecze, telenowele, programy rozrywkowe, bajki. Uzupelnieniem sa wiadomosci. Mniej wiecej tak wyglada ramowka telewizji brazylijskiej. Tak, tak – fascynujaca. Poza meczami nic nie jest zjadliwe.

Wlasnie sobie uswiadomilem, ze dzis 5.11 – czy mamy juz, dlugo oczekiwany, nowy rzad?:) Napiszcie cos, bo my nigdy nie mamy czasu sprawdzic wiadomosci.

Jedna z wiosek, do których dobiliśmy i zapuściłem się w jej głąb.
Jedna z wiosek, do których dobiliśmy i zapuściłem się w jej głąb.

Dwa dni pozniej, 7.11

W sumie przez te dwa dni nic ciekawego sie nie wydarzylo poza dwoma rzeczami.

1) Nadrabialem zaleglosci w lekturze przewodnika i wpadlem na szatanski pomysl. Jaki? Na razie nie moge zdradzic, bo co poniektorzy moga dostac zawalu slyszac sama nazwe, ale na pewno sie tym pochwale – jeszcze tylko Elize przekonac ;)

2) Dzis w nocy i przed chwila przybilismy do portow, calkiem duzych, jak na warunki gornego biegu Amazonki. W koncu sie nie powstrzymalem i wylazlem na brzeg. Ogladajac sie co jakis czas czy statek mi nie odplywa zaszylem sie kawalek dalej i zobaczylem cos, czego nie widzialem na zadnych zdjeciach – tacy normalni ludzie, odcieci od swiata. Zero komercji, zero turystow – tak tam bylo normalnie. Strasznie sie cisze, ze zdecydowalismy sie na ten splyw, bo i na statku jest super swojsko i mozemy zobaczyc, jak podrozuja normalni ludzie Amazonka. Znow nieodparcie biegna mi mysli w strone mojej „chinskiej wyprawy”, a przede wszystkim Koleji Transsyberyjskiej. Niby tez kilka „zmarnowanych” dni, ale wspomnienia, ktorych nigdzie indziej sie nie nabedzie. Nie ukrywam, ze dlugo bilem sie w myslach, czy wlasciwym jest poswiecenie szesciu dni na plyniecie statkiem. Rozum podpowidal mi – bierz samolot i lec z Manus do Quito lub Limy lub zrob splyw w druga strone (Tabatinga-Manaus – 3 dni, ale plynie sie srodkiem rzeki, bo z pradem szybciej i nie widac, co dzieje sie na brzegu), ale cos mnie tu ciagnelo. Cos kazalo mi poplynac Amazonka i teraz wiem, ze dobrze sie stalo.

Tabatinga i Leticia, czyli granica brazylijsko-kolumbijska bez posterunku policji.
Tabatinga i Leticia, czyli granica brazylijsko-kolumbijska bez posterunku policji.

Jeszcze jedna kwestia, ktora przemawia za takim splywem, a pewnie zrozumie to kazdy prawdziwy tramp. Samolot – fajna sprawa, bo oszczedzamy czas, chcac dotrzec gdzies daleko, ale niesie on za soba tez duza wade. Przylecielismy z Europy do Wenezueli – szok kulturowo-spoleczny. Czulem sie jak teleportwany, tym bardziej, ze po dwoch dniach od przylotu juz bylem w lesie deszczowym, plynalem indianska lodzia. Halo, gdzie ja jestem pytalem siebie. Dlaczego? Bo nie bylo fazy przejsciowej, bo nie jechalem z Europy ladem (prawda, to nie mozliwe). Jadac do Chin (sorry, ze tyle porownan, ale latwiej to pewnie zrozumiec) jechalismy przez Ukraine, cala Rosje, Mongolie i plynnie wtopilismy sie w chinska rzeczywistosc. Tak powinno to wygladac moim skromnym zdaniem i taki splyw teraz pozwala mi nadrobic te wyrwe. Wczuwam sie w ten latynoski klimat, jem tutejsze potrawy, przyzwyczajam organizm do regionalnych bakterii, robactwa etc. Czekam z utesknieniem Tabatingi i Iquitos w Peru, gdzie zacznie sie najbardziej ciekawa czesc wyprawy, ale wczesniej… :D male zboczenie z kursu z dreszczkiem emocji. Przetestuemy pewne sluzby graniczne, ale ciiii. ;)

 

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Przekraczanie granic w Ameryce Południowej

Od kilku miesięcy jesteśmy już w strefie Schengen, wiec paszport staje się prawie w ogóle nie użyteczny, czasem potrzebny …

3 komentarze

  1. Jak to dobrze, że kiedyś tam byliście i można się posiłkować Waszymi doświadczeniami :)
    Pozdrawiam, A.

  2. Czy może mi Pan podpowiedzieć jak nazywa się kawa, z której sporządza się napój „cafezinho”? Chciałabym spróbować tu w Polsce, ale nie mam wiedzy jaką kawę należy zastosować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *