Balijczyk

Bali: „autentiko–natural”

Prom dobija do wybrzeża Bali. Zastanawiamy się co nas czeka na jednej z najsłynniejszych wysp świata. Z relacji znajomych wiemy, że ma być drogo i tłoczno, ale pięknie.

Autobusowi naganiacze dopadają nas jak tylko stawiamy stopę na lądzie. Udaje nam się wynegocjować dobrą cenę (25 tys. Rp./os), więc ładujemy się do lokalnego busa i pędzimy w stronę Denpasar. Jesteśmy nie tak daleko od Jawy, a krajobraz zmienił  się zupełnie, jakbyśmy wjechali do innego kraju. Nie ma nawoływania do modlitwy, zniknęły meczety a pojawiły się charakterystyczne dla Bali świątynie hindu. Nawet domostwa wydają się bardziej zadbane.

Gdy docieramy na miejsce dworcowa mafia oferuje nam przewóz do Ubud za jakąś nieziemską sumę. Chcemy jak najszybciej się stąd wydostać i bierzemy bemo do miejscowości Batubulan, przy czym uczulony na zawyżone ceny Andrzej, tak się targuje z kierowcą, że za przejazd płacimy odrobinę mniej niż miejscowi. W Batubulan, znów to samo – dopadają nas naganiacze i za podwiezienie do Ubud chcą tyle samo co zapłaciliśmy za przejazd z przystani promowej w Gilimanuk do Denpasar. Po prostu odwracamy się i odchodzimy w swoją stronę, a naganiacze wykrzykują coś do nas, ale ignorujemy ich po prostu. Ich złość jeszcze bardziej rośnie, gdy zatrzymujemy prywatny samochód.

Balijskie pola ryżowe, Indonezja.
Balijskie pola ryżowe, Indonezja.

Andrzej pyta kierowcę, czy nas podwiezie, ten kiwa głową, ale pyta ile możemy mu zapłacić. Czy oni tutaj są wszyscy tacy? Proponujemy 1$ – chłopak się godzi. Kierowca o imieniu Jery, chłopak w naszym wieku, podwozi nas do samego Ubud, jednak po drodze wywiązuje się ciekawa rozmowa. Najpierw opowiada nam trochę o zamachach na Bali, a potem gdy dowiaduje się, że nie pochodzimy z jednego z tych krajów, z których turyści tłumnie tu przyjeżdżają w okresie letnim, w pewien sposób otwiera się przed nami i wyznaje: „Nie rozumiem turystów. Nie mam pojęcia po co ci ludzie wydają pieniądze na samolot, żeby tu przylecieć, skoro nie interesuje ich nic poza barami w Kucie i panienkami na plaży. Mogą dokładnie to samo robić w swoim kraju.” „Tak” – odpowiadamy – „ale tutaj czują się anonimowi, jest taniej niż w ich kraju i nie mieliby takich egzotycznych zdjęć, które mogą wrzucić na Facebooka.” ;) Jerry miał na myśli oczywiście określony typ turystów, którzy nie wystawiają nosa poza Kutę słynącą właśnie z imprez i plaży. Żegnamy się z Jerrym i gdy Andrzej chce mu zapłacić, ten mówi: „Dajcie spokój, wyglądacie na normalnych ludzi. Nie chcę pieniędzy – fajnie było z Wami pogadać.”  Mocno się zdziwiliśmy, ale okazuje się, że są jeszcze bezinteresowni ludzie na Bali.

Wysiadamy z auta w centrum Ubud i oczom nie wierzymy. Jak to możliwe, że po rocznej podróży, po przejechaniu tysięcy kilometrów dotarliśmy na Krupówki?! Fala turystów, wczasowiczów i backpackerów przetacza się przez ulice, które jakby  uginają się pod ciężarem sklepów z pamiątkami, biur podróży, restauracji, barów itp. Brakuje tylko straganów z wełnianymi skarpetami i oscypkami oraz zakopiańskiego niedźwiedzia polarnego.

Ostatnie poprawki tuż przed kremacją zwłok, Bali.
Ostatnie poprawki tuż przed kremacją zwłok, Bali.

Szukamy sobie jakiegoś lokum w rozsądnej cenie, ale zadanie nie jest łatwe, tym bardziej, że jest właśnie szczyt sezonu. Po prawie godzinnych poszukiwaniach udaje nam się znaleźć przytulny pokoik w zacisznej części miasta. Z małego tarasu mamy widok na wąwóz z rzeczką i pola ryżowe, ale najważniejsze, że mamy tu spokój. Wieczorem dobiegają nas dźwięki charakterystycznej dla Bali muzyki, trochę mrocznej, transowej, ale pięknej  – u sąsiadów trwa właśnie próba gamelanowej orkiestry.

Nasz gospodarz jest domorosłym malarzem – artystą i na każdej ścianie domu wisi jakiś obraz jego autorstwa. Z resztą chyba co drugi mieszkaniec Ubud jest artystą malarzem, rzeźbiarzem, jubilerem, snycerzem, więc nasz gospodarz nie jest wyjątkiem.  W mieście i jego okolicach jest sporo pracowni i warsztatów artystycznych w których powstają dzieła sprzedawane hurtowo lub detalicznie w sklepikach z pamiątkami lub na targu.

Ubud jest rajem dla wczasowiczów. Ilość atrakcji może przyprawić o zawrót głowy: tajemnicze świątynie {joomplu:2353}hinduistyczne, galerie słynnej sztuki balijskiej, pałac królewski, koncerty niezwykłej balijskiej muzyki, pokazy tańca tradycyjnego. W informacji turystycznej można się zapoznać się z pełnym grafikiem ceremonii i świąt jakie będą miały miejsce w najbliższych dniach. Po prostu szał. Turyści pełni zapału zwiedzają, zachwycają się, oglądają, uczestniczą, obserwują, korzystają. Uwolnieni na dwa tygodnie z rutyny i szarości dnia codziennego przyjeżdżają w to egzotyczne miejsce, aby odpocząć, coś zobaczyć, coś przeżyć. Ubud wydaje im się zupełnie magicznym miejscem. Ja widzę tu tylko wielką „fabrykę turystyczną” o dużej mocy przerobowej. Trudno mi w takich warunkach poczuć jakąkolwiek magię i piękno wyspy.  Muszę jednak przyznać, że chętnie wróciłabym tu kiedy sezon turystyczny już się skończy, wczasowicze wyjadą, a ceny spadną…

Oczywiście nie możemy sobie odmówić przejażdżki skuterem po okolicy. Dopiero za miastem zaczynamy dostrzegać urok tej wyspy. Już kilka kilometrów za Ubud znika cała infrastruktura turystyczna, a pojawia się sielski pejzaż: soczysta zieleń pól ryżowych poprzecinanych srebrzącymi się w słońcu strumykami, małe wioski z tradycyjnymi domami. Mieszkańcy wydają się mili i przyjaźni, szeroko uśmiechają się do nas i pozdrawiają. W jednej z mijanych wsi zatrzymujemy się w przydrożnym sklepiku i kosztujemy aromatycznej balijskiej kawy, a sprzedawczyni jeszcze częstuje nas smażonymi bananami w cieście.

Pranie w rzeczce.
Pranie w rzeczce.

Świątynie hinduistyczne, których są tu setki (zwykle po trzy w każdej wiosce), a może i tysiące, rzeczywiście mają w sobie coś mistycznego. Najciekawsze są te nieopisane w żadnym przewodniku. W jednej z nich, trochę zarośniętej mchem i trawą, siedzi kilka miejscowych kobiet. Prowadzą ożywioną dyskusję i prawie nie zwracają na nas uwagi. Przyszły tu, aby złożyć swoje dary: kompozycje z ryżu i płatków kwiatowych ułożonych na liściach palmowych, zapalają też kadzidełka. Ofiary te składa się zarówno bogom jak i demonom, aby zachować harmonię między siłami dobra i zła. Balijski hinduizm jest dość tajemniczym i unikalnym tworem, mieszanką hinduizmu, buddyzmu, animizmu i kultu przodków.

Zadumę nad balijskim systemem kosmologicznym przerywa nam przeraźliwy jazgot – wrzask kogutów. Nieopodal zaczyna się jedna z ulubionych rozrywek męskiej części społeczności balijskiej – walki kogutów. Podobno jest to forma hazardu zabroniona w Indonezji, jednak trudno w to uwierzyć patrząc na rozwrzeszczany tłum, który zgromadził się tuż obok świątyni. Przy wejściu stoi nawet „kasa”, w której trzeba kupić bilet, jeśli chce się oglądać walki. Kupujemy tylko jeden bilet i nie jest on dla mnie… Idea zmuszania zwierząt do walki jest dla mnie co najmniej obrzydliwa i nie mam zamiaru tego oglądać nawet jeśli to bardzo stara tradycja. Andrzej pewnie niebawem coś Wam na ten temat opowie i może pokaże kilka zdjęć.

Ponoć nielegalne walki kogutów na Bali.
Ponoć nielegalne walki kogutów na Bali.

Po zadziobanych na śmierć kogutach, trafiamy do wsi, w której właśnie zaczyna się zarzynanie prosiaka. Zwierzę drze się wniebogłosy, ale już nie ma dla niego ratunku. Co za magiczna, romantyczna wyspa :)

Okazuje się, że we wsi trwają właśnie przygotowania do ceremonii kremacji, która ma się odbyć za dwa dni. Chwilę przyglądamy się tym przygotowaniom. Mężczyźni zajmują się oprawianiem świniaka i wygląda na to, że każdy ma tu przydzielone konkretne zadanie. Najpierw jedna grupa opala zwierzę ogniem, następna oddziela skórę od mięsa, potem następni oddzielają kości i ćwiartują mięso, inni zajmują się płukaniem wieprzowych jelit w rzece. Wszystko działa jak w zegarku. W tym czasie kobiety przygotowują dekoracje i zanoszą ofiary do świątyń. Bezsprzecznie decydujemy, że wrócimy tutaj za dwa dni, na główną ceremonię – kremację zwłok.

Opalanie zarżniętej świni na ucztę po ceremonii kremacji zwłok.
Opalanie zarżniętej świni na ucztę po ceremonii kremacji zwłok.

Po zwiedzaniu kolejnej świątyni i po przedostaniu się przez otaczający ją gąszcz kramików z pamiątkami i nachalnych handlarek, siadamy  przy polnej ścieżce by odetchnąć, napić się wody, schrupać herbatniki. Mamy chwilkę spokoju i możemy pokontemplować otaczające nas pola ryżowe. Wolnym krokiem zbliża się w naszym kierunku para wczasowiczów w wieku emerytalnym. Nagle wyskakuje przed nich młody, miejscowy przewodnik , energicznym ruchem szeroko rozkłada ramiona i z entuzjazmem krzyczy:
Bali autentiko – natural!!!” Ciekawe co ma na myśli: pola ryżowe, czy te kramiki z pamiątkami?

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czy palec boży to bujda na kółkach?

Do Aktau, miasta na zachodnim krańcu Kazachstanu, przyjeżdża się głównie po to, aby złapać prom do Baku, albo właśnie takim …

3 komentarze

  1. bardzo ciekawy artykuł!

  2. Oj…czyli w 2010 już też tak tam było? :/ Dobrze przeczytać taki tekst, bo myślałam, że to ze mną coś nie tak – wszyscy się tym Ubud zachwycają, a ja nie umiem, mimo że robiłam już dwa podejścia!

    • Myślę, że już wcześniej tam tak było. Ja trochę nie rozumiem zachwytów na temat Bali, ale rozumiem, że są różne gusta. Faktem jest, że północ wyspy i jej bardziej górskie partie z dala od atrakcji są przyjemne i fajnie jest się tam zgubić na skuterku….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *