Tadżykistan - przełom listopada i grudnia

„Magia granic” – Anioł Stróż i MSZ

Poniżej kontynuacja tego wpisu.

Wchodzę do budy straży granicznej, udaję twardego i zaczynam gadkę na nowo – przecież ta granica była przez całe wakacje otwarta. Pytaliśmy po tadżyckiej stronie i mówili, że możemy przejechać, że nie ma problemu. Gdybym wiedział, że nie można, to przecież bym tu nie przyjeżdżał itd. itp.

W odpowiedzi słyszę oschłe:
– Od dwóch tygodni turyści nie mogą. Nic nie poradzę. Wracajcie do Tadżykistanu.

Bez słowa kładę paszporty na biurku, a z nich wystają zielone banknoty. Zapada cisza. Długa cisza.

– Tu nie chodzi o pieniądze. Ja nie mogę turystów przepuścić. Taki mam przykaz – mówi w końcu strażnik.

– To może zadzwonisz do swojego szefa i zapytasz, czy zrobi wyjątek?
– Mogę zadzwonić – odpowiada i sięga energicznie po telefon.

Tak, tak. Rozumiem. Nie można. Tak. – wyłapuję strzępy z ich rozmowy.

– Nie mogę Was przepuścić. Mój szef w Osh się na to nie zgodził – odpowiada pogranicznik.
– A czy ja mogę z nim porozmawiać? – pytam.
– Tak.
– Podasz mi numer?
– Nie.
– No to jak ja mam do niego zadzwonić skoro nie mam telefonu – pytam poirytowany.
– Nie wiem. To nie mój problem. Wracajcie do Tadżykistanu – odpowiada strażnik.
– Po moim trupie – pomyślałem sobie i skierowałem się do drzwi.

Idąc do Alicji, mijam celników, którzy wyszli na fajkę. Zagadują:
– I co? Nie puszczą was ci biurokraci?
– No jakbyś zgadł.
– Wpadnijcie na herbatę, jak zmarzniecie.
– OK, dzięki. Wpadniemy na pewno – uśmiecham się przez zęby.

Moment, w którym strażnik nie daje mi numeru telefonu sprawia, że stan załamania przechodzi w tzw. „wkurwienie kreatywne“, czyli bardzo specyficzny stan mojego umysłu. Alicja poznaje go bezbłędnie i wie, że przekonywanie mnie do zrobienia czegoś lub nie, sensu żadnego nie przynosi.

– Daj komórkę – rzucam krótko.
– Jest rozładowana.
– Całkiem?
– Prawie. Poza tym, nie mamy nic na kirgiskiej, ani tadżyckiej karcie.
– Ale mamy na polskiej (uff!)

Włączam telefon. Chwilę później słyszę znajome pik-pik, co znaczy, że dużo czasu mi nie pozostało zanim telefon zdechnie. Wysyłam smsa, w którym opisuję gdzie jesteśmy i w czym problem. Potem dzwonię, bo odpowiedź nie przychodzi. Odbiera półprzytomny „Anioł Stróż naszej podróży“, który kompletnie nie wie, co się dzieje i kto dzwoni. Zapomniałem, o różnicy czasowej. W Polsce dochodziła właśnie 5 nad ranem… Staram się nakreślić problem w kilku zdaniach:
– Sprawdź smsy, które do ciebie wysłałem. Zadzwoń do konsulatu w Almaty. Niech zadzwonią do Straży granicznej w Osh.
– Andrzej? Daj mi chwilę. – odpowiada nasz Anioł Stróż

Telefon umarł.

Mija pół godziny, godzina, półtorej, dwie… Strażnicy kilka razy do nas przychodzą i mówią, że mamy stąd odjechać, bo tej granicy nie przejedziemy. My zaś uparliśmy się, że granicę tę kiedyś przekroczymy i jak będzie trzeba, to rozbijemy tutaj namiot, zrobi się dym i w końcu ktoś nami się zainteresuje. No przecież nas nie zastrzelą!

Czas mija, a my marzniemy coraz bardziej. Powoli „wkurwienie kreatywne” zaczyna słabnąć, adrenalina opada, a z nią nadzieja na to, że coś uda się załatwić przez konsulat. Pewnie mają ważniejsze sprawy. Zostawiamy więc rowery i idziemy do celników, którzy zapraszali wcześniej na herbatę.

– Chodźcie, chodźcie. Napijecie się czaju i zjecie z nami obiad – ponawia zaproszenie jeden z nich.

Obie propozycje akceptujemy bez mrugnięcia okiem. Przemarznięci i przysypani śniegiem siadamy przy stole w graniczno-celnej kuchni. Dwie sympatyczne Kirgizki uwijają się przy garach i skrobią ziemniaki do rytmu piosenki: „And since we’ve no place to go, let it snow, let it snow, let it snow“. Sęk w tym, że my właśnie nie mamy, gdzie się udać. Tkwimy na ziemi niczyjej, a śnieg pada!

Rozmowa z celnikami daje nam do myślenia. Okazuje się, że granicę faktycznie zamknięto dla turystów dwa tygodnie temu, a to dlatego, że miesiąc wcześniej otwarto ponownie Pamir. To przejście, gdzie teraz jesteśmy nigdy nie obsługiwało turystów, tylko Kirgizów i Tadżyków – ten rok był wyjątkowy.

Zaczynamy się zastanawiać, czy Tadżycy specjalnie wpuścili nas w maliny, czy też o tym nie wiedzieli? Tak czy inaczej nie ma to znaczenia, bo naszym celem jest kirgiskie Osh, do którego musimy wrócić, bo zostawiliśmy tam sporo rzeczy przed wyjazdem do Tadżykistanu. Tylko jak opuścić te cholerną granicę? Jak ją przejechać?

Zegar tyka. W tym czasie udaje nam się podładować telefon.

– Kontaktowaliście się z wasza ambasadą? Oni mogą wpłynąć na szefa straży granicznej w Osh. Inaczej nie przejdziecie – mówi jeden z celników. Utwierdza nas to w przekonaniu, że jakaś szansa jest.

Nagle wchodzi pogranicznik i zawiesza na nas pytająco wzrok: „Co wy tu robicie?“ Nasze spojrzenia się spotykają, ale ignorujemy go i wracamy do rozmowy z celnikami. Poirytowany strażnik wychodzi, a celnicy zaczynają żartować:

– Z nimi zawsze tak jest. Zawsze robią ludziom problemy, bo chcą bakszysz. To swołocz w mundurach.

Nie komentujemy, bo nie wiemy, czy nas podpuszczają czy faktycznie obie „firmy” za sobą nie przepadają.

Po pysznym obiedzie i gorącej herbacie, wychodzimy rozgrzani na zewnątrz. Znów mijamy tego samego strażnika, ale widzimy też dwóch innych, którzy chyba dopiero co wstali. Szykuje się zmiana. Słyszymy, że rozmawiają na nasz temat, a ja w jednym z nich rozpoznaję strażnika, który brał od nas paszporty przy wyjeździe z Kirgistanu do Pamiru. Przenieśli go teraz tutaj. Uśmiecha się i podnosi rękę w geście powitania. Noo, to przynajmniej w „obozie wroga“ mamy teraz swojego człowieka. Każda sprzyjająca w tych okolicznościach dusza daje nam większą nadzieję na przejazd.

Tadżykistan - przełom listopada i grudnia

Niestety czas ucieka, a my zaczynamy szukać miejsca, w którym moglibyśmy rozbić namiot. Tak, zostajemy na granicy do skutku. To jest postanowione. To dziwne, ale zaczynam czuć jakąś energię, która coraz mocniej wibruje wokół nas i wiem, że jakimś cudem przepchnie nas przez tę granicę. Okazuje się, że ta wibrująca energia to telefon w mojej kieszeni. Przychodzi sms: Almaty już wie o całej sprawie. Czekajcie cierpliwie. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie? Tak, chyba tak. Pisząc te słowa prawie dwa miesiące po całej akcji, dalej przechodzą mnie ciarki po plecach, na wspomnienie tego smsa.

Wtedy już wiedziałem, że przejedziemy. Nie było innej opcji, tym bardziej, że Alicja przypomniała mi o spotkaniu w Jalalabadzie, gdzie witaliśmy się z Konsulem Honorowym z Almaty, który przyjechał na grób żołnierzy gen. Andersa, a później do polskich misjonarzy, u których tamtej nocy spaliśmy. Czy będzie nas pamiętać? Ilu Polaków jeździ w Pamir na rowerach o tej porze roku? Wszystko dzieje się po coś…

Kilka minut później idziemy do strażniczej budy pogadać ze „znajomym“ strażnikiem i gdy dochodzimy do drzwi, słyszymy dzwoniący w środku telefon. Nasze spojrzenia się spotykają i rodzi się uśmiech. Na polu coraz chłodniej, coraz mocniej pada śnieg. Taka typowa szara zima. Chwilę później otwierają się drzwi i pada zdanie: „Dajcie paszporty“.

Pogranicznik, który wcześniej nie chciał nas przepuścić zapamiętale stempluje starą gazetę, po czym z hukiem stawia pieczątki w naszych paszportach. Grzecznie dziękujemy, podajemy sobie ręce i bez specjalnego okazywania emocji zwijamy się z tego posterunku. Powiedzenie „kamień z serca” rozumiemy i czujemy w tym momencie aż za dobrze. Pięć minut później przechodzimy obok kirgiskiego szlabanu. Ten szlaban to jakaś zardzewiała metalowa rura, ale jakże symboliczna. Po raz kolejny w tej podróży wychodzi, że chcieć to móc, choćby nie wiem jakie kłody pod nogi ktoś podkładał. Jesteśmy w Kirgistanie – kolejny cel osiągnięty.

Granice mają w sobie coś magicznego. Są bramą do nowego rozdziału, do nowych przygód. Zawsze, ale to zawsze na granicy jest dreszczyk emocji, tej w Karamyk długo nie zapomnimy.

Takiej przygody można by uniknąć, gdybyśmy dowiedzieli się wcześniej o tym, że granica jest zamknięta dla turystów. Cóż, Tadżykowie na granicy nawet słowem nie pisnęli, że nas Kirgizi nie wpuszczą. Tym bardziej jesteśmy wdzięczni naszemu Konsulatowi w Almaty, że zareagowali tak szybko i tak skutecznie. Słyszeliśmy, wiele razy, że ambasada lub konsulat nie chcą pomagać podróżnikom. My po raz czwarty w tej podróży sprawdzamy ich w boju i zawsze nam pomagają. Mam nadzieję, że i Ty masz podobne doświadczenia.

PS: A tydzień później…
Nasi znajomi Hiszpanie, którzy przejechali na rowerach podobną trasę do naszej, również trafili na granicę w Karamyk… ale ich już naprawdę nie wpuścili. Pogranicznika krew zalała na ich widok. Tym razem był nieugięty.

PS2: Gdzieś pod koniec tego video, możecie sobie zobaczyć, jak fajnie jeździ się zimą na rowerze :)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Pułapka na Jedwabnym Szlaku

Magia nazwy „Szlak Jedwabny” przyciąga do Uzbekistanu  różne typy turystów. Przybywają tu rowerzyści, motocykliści, miłośnicy samochodów terenowych, …

Jeden komentarz

  1. Bardzo ciekawe ujęcie tematu. Niestety nie mogę zgodzić
    się ze wszystkimi stwierdzeniami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *