Czas vs. pieniądze – co jest ważniejsze w podróży?

Większość osób skupia się na braku pieniędzy, jako największej przeszkodzie w podróżowaniu. Zwykle jednak, gdy słucham opowieści z podróży innych osób, to pada magiczne „nie miałem już czasu, aby tam pojechać”. Mówi się, że czas to pieniądz, ale czy najdroższą walutą, jaką zabieramy w podróż nie jest właśnie czas, którego ludzie mają coraz mniej?

Spotykając się przy piwie, czy choćby na ostatnim festiwalu pytani jesteśmy o plany na przyszłość, dzieci, marzenia mniej lub bardziej odległe. Wiecie, takie zwykłe rozmowy o życiu. Nieznanym zbiegiem okoliczności rozmowy te dryfują jednak zwykle w tym samym kierunku – co zrobić, żeby wyjechać w podróż na dłużej niż trzy lub cztery tygodnie? Nie wiem, czy to nasze osoby wpływają na taki tok rozmowy i ludzie myślą, że mamy jakiś złoty środek? Tak naprawę sytuacja każdego z nas jest inna, a scenariuszy pisanych przez życie jest co najmniej kilkadziesiąt, w zależności od wieku, sytuacji zawodowej, zdrowotnej, rodzinnej oraz uwikłania w kredyty lub inne zobowiązania.

 

Obserwując osoby, z którymi rozmawiamy, łatwo można wyróżnić trzy grupy:

  1. Młodzi, tuż po lub w trakcie studiów;
  2. W sile wieku, na etacie lub prowadzący swoje firmy;
  3. Starsi, w wieku przedemerytalnym lub już na emeryturze.

Większość osób, tłumaczy się brakiem pieniędzy i ciągle pyta nas, skąd my je mamy? Jak sfinansowaliśmy tak długą podróż? Z jednej strony scyzoryk otwiera mi się w kieszeni, jak słyszę te pytania, zaś z drugiej strony rozumiem, że wiele osób też by chciało, ale nie zdaje sobie sprawy z różnych patentów na tanie podróżowanie, które można użyć podczas wyjazdu choćby już na dwa lub trzy miesiące.

Jeśli się chce, można podróżować naprawdę za niewielkie pieniądze i mieć z tego frajdę, ALE trzeba dysponować walutą, którą jest czas.

Dużo czasu to jest ten parametr w podróżniczym równaniu matematycznym, który daje nam zawsze dodatni wynik działania. Nie śpieszy nam się, nie podejmujemy decyzji pod presją czasu, możemy skorzystać z zaproszenia miejscowych, nie mamy parcia, aby gdzieś szybko dojechać. Brak czasu i pośpiech, często kończy się przepłacaniem za transport, a potem za nocleg, bo docieramy gdzieś po zmroku. Najlepiej w ogóle jeśli ma się swój transport, w którym można spać lub przynajmniej namiot, który można rozbić, bo wtedy jesteśmy w podróży niezależni.

W XXI wieku najdroższy jest czas i ludzie z grupy drugiej mają najtrudniejsze zadanie – jak skorzystać z promocji lotniczej do Ameryki Płd. za 700 zł w dwie strony, jeśli muszę pytać szefa o urlop lub jeśli mam firmę na głowie i realizujemy właśnie duży projekt, lub jeśli mam dzieci chodzące do szkoły? Kurde, no sprawa jest ciężka ale nie beznadziejna. Część osób składa wymówienie i jedzie na pół roku, aby później wrócić i w tej samej firmie dostać jeszcze lepiej płatną robotę (osobiście znamy takie 4 przypadki!). Część osób zamyka lub sprzedaje firmę i jedzie przed siebie nie zastanawiając się, co będzie później – patrz my. Jakoś dajemy radę i nie zamierzamy narzekać, bo coś się zawsze wymyśli. Inni nie zamykają firmy, nie rezygnują z etatu, za to kupują campera, albo innego vana, pakują dzieci i jadą na dwa miesiące na Bałkany lub na Kaukaz. Biorą bezpłatny lub składają dwa urlopy do kupy.

Ludzie młodzi mają najłatwiej, bo mimo iż kieszenie nieraz puste, to zawsze można wyjechać na saksy na Zachód nawet na miesiąc i przez kolejne dwa jeździć potem po Europie czy Azji. Wszystko się da, trzeba tylko ustawić swoje priorytety życiowe na podróżowanie i nie rozpierniczać kasy na kino, knajpy i totalnie do niczego niepotrzebne przedmioty, które w efekcie końcowym nas ograniczają.

Starsi ludzie z kolei najbardziej obawiają się o to, że sobie nie poradzą za granicą. Bariera językowa, może gorsza kondycja fizyczna, no i strach przed nieznanym. Najstarszych podziwiam najbardziej, bo z jednej strony trzyma ich w Polsce coraz mniej, z drugiej strony muszą przełamać w głowach stereotypowe myślenie z kilkudziesięciu lat wstecz, gdy byliśmy zamkniętym krajem i podróże były luksusem. Muszą też sobie poradzić z obrazem, który dociera do nas przez media – tam często widzimy konflikty etniczne, wojny, demonstracje i inne wydarzenia, które do podróżowania nie zachęcają. Zaskoczony już nie jestem jak wiele osób słysząc, że byliśmy w Kambodży czy Pakistanie otwiera szeroko oczy, a potem pyta: „Nic Wam się tam nie stało?” Doskonale te pytania rozumiem, bo sam wjeżdżając do Pakistanu byłem lekko zdygany, ale to właśnie przez te wszystkie doniesienia agencyjne, które skupiały się na zamachach i wybuchach bomb.

Bariera językowa

Chinka z rozmówkami mandaryńskimi

To też stereotypowy strach, bo nie jest naprawdę problemem kupić słowniczek obrazkowy i pokazywać ilustracje w razie potrzeby. W wielu miejscach, w których byliśmy totalnie nie mogliśmy się porozumieć w żadnym z sześciu w sumie znanych nam języków. Mowa ciała, uśmiechy, rysowanie palcem na piachu – da radę! Trzeba tylko po raz kolejny chcieć.

Ci zaś, którzy język angielski znają w stopniu co najmniej średnio-zaawansowanym mogą spróbować swoich sił jako nauczyciele angielskiego w którymś z krajów Azji. Chiny, Japonia, Tajlandia to wg mnie najlepsze kraje, do poszukiwania pracy jako nauczyciel angielskiego, a że Polacy mają białą skórę (bardzo ważna rzecz w Azji Wschodniej) to też dużo łatwiej im taką pracę dostać. Ktoś powie, że z kieratu w kierat go wpędzam. OK, ale jesteś przynajmniej w egzotycznym kraju, którego kultura, religia, kuchnia są nieporównywalnie inne od naszej i sam fakt pracy wśród ludzi, daje ci możliwość głębszej obserwacji świata. Jeśli kogoś ten sposób podróżowania zainteresuje, to przeczytajcie u Maćka, jak szuka pracy w tajskiej szkole, albo u Kuby jak się szuka pracy w chińskiej szkole. Niestety nie znam bloga z Japonii prowadzonego przez Polaka, który opisuje realia bycia nauczycielem w tamtejszej szkole. Może ktoś z Was zna?

My też w Urumqi zastanawialiśmy się nad nauką angielskiego, co więcej nawet byliśmy po rozmowach kwalifikacyjnych, ale nagle znalazł się mój ukradziony rower i postanowiliśmy kontynuować dalej podróż. Za to spróbowaliśmy w Yangshuo wolontariatu. Działa to tak, ze dostawaliśmy jedzenie i nocleg za darmo, a trzy razy w tygodniu po 1-2 godziny przychodziliśmy na konwersacje do szkoły. Mieliśmy z uczniami tylko rozmawiać. I tu dochodzimy do sedna poznawania kraju przez bycie w jednym miejscu – studenci do tego stopnia nas polubili i zaakceptowali, że pytaliśmy ich o wszystko, co do tej pory było w rozmowach z chińczykami tabu. Sami byliśmy zaskoczeni, jak to fajnie zadziałało.

Zdaję sobie sprawy, że wiele osób dalej będzie szukało wymówek, ale to widać nie do nich skierowany jest ten tekst. Ostatnio trafiłem na taką maksymę, która niech będzie pointą tego tekstu:

„Pesymista narzeka na wiatr. Optymista oczekuje, że wiatr się zmieni, a realista dostosowuje swoje żagle.” 

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Podróż w duecie, czyli „a teraz moja kolej”

Nasza podróż do Australii jest inna od tej ostatniej pod wieloma względami. To oczywiste, bo zmieniamy się my sami, nasze potrzeby, cel …

32 komentarze

  1. Trafione w 10! Wszyscy wokół pytają, skąd kasa na podróże – mało kto zdaje sobie sprawę, że mając czas można podróżowac bardzo tanio!! Well done!

  2. Dobrze koleżanka i kolega prawi, bardzo dobrze!

    Ja bym dorzuciła jeszcze jeden aspekt podróżniczej wartości czasu vs. wartość pieniędzy. Najzwyczajniej w świecie jest masa (moim zdaniem większość!) rzeczy, których za pieniądze nie kupisz. Nie kupisz, po prostu nie kupisz choćbyś nie wiem ile banknotów nie wykładał. Za to czas…czas jest tutaj bardzo w cenie.

    Zaryzykowałabym tezę, że gdyby zrobić ankietę w której podróżnicy wymieniają najpiękniejsze, najważniejsze czy najbardziej przełomowe momenty w podróży, a potem zapytać ile bezpośrednio to kosztowało to okazałoby się, że przytłaczająca większość nie miała nic wspólnego z pieniędzmi.

    Poszłabym może nawet o krok dalej. Moim zdaniem podróżując z pękającą w szwach kiesą bardzo łatwo wpaść w pułapkę turystycznego tunelu, który skutecznie izoluje Cię od odwiedzanego miejsca. Oczywiście to zależy po co się podróżuje, ale zakładam, że nie mówimy tutaj o wyjeździe na dwutygodniowe wakacje gdzie ważny jest wypoczynek a mniej ważne gdzie.

    Słowo końcowe. Na niedziele:) Uważam, że mamy od cholery szczęścia, że przyszło nam się urodzić w Polsce. Doceńmy to, spójrzmy na temat z tej perspektywy. Jestem gorącą zwolenniczką teorii, że wszystko jest możliwe, ale powiedzmy sobie szczerze, dla przeciętnego człowieka z Bangladeszu czy Indonezji czy wielu (zbyt wielu) miejsc na ziemi podróż do Europy (czy nawet do sąsiedniego kraju), jest po prostu niemożliwa. W tej niesprawiedliwości losu zobaczmy, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani. Jak ogromne są dysproporcje. Pomyśl, jeśli jedziesz do tego Bangladeszu na przykład, gdzie ludzie żyją za 100 dolarów miesięcznie (przeciętnie, bo żyją i za 30 i za mniej…), to to jest jeden bardziej huczny weekend w Polsce. Jeśli dodasz do tego 100% bo musisz gdzieś spać, bo jesteś nietutejszy itd, dodasz drugie 100 dolarów, bo będziesz się przemieszczał, to masz budżet 900 PLN na miesięczną podróż. Zakładając, że nie masz, jak Andrzej pisał, namiotu czy własnego transportu.

    Jasne, wszędzie na świecie można żyć jak panisko. W najbiedniejszych krajach można pewnie spędzić tydzień za tysiące czy dziesiątki tysięcy złotych, ale nie o tym rozmawiamy. Zasada jest bardzo prosta. Im bliżej żyjesz ludzi w odwiedzanym miejscu, tym bardziej Twój budżet odzwierciedla poziom ekonomiczny tego kraju. I też – to już moja osobista opinia – więcej się o życiu tego kraju dowiesz.

    A co do tych miejsc, gdzie ten poziom ekonomiczny odbiega w druga stronę vide porady Alicji i Andrzeja z innego postu. Wszystko jest do zrobienia.

    • Kasia, ja też uważam, że mamy od cholery szczęścia mieszkając w Polsce, bo przede wszystkim mamy wybór. Nie podoba się w Polsce, można wyjechać i uczyć angielskiego w Azji, można tez wyjechać na zmywak na Wyspy, albo jakoś radzić sobie w Polsce. Fakt, trzeba mieć świadomość tych możliwości.

      Z drugiej jednak strony trochę mnie ostudził kontrargument, który ktoś mi postawił, gdy postawiłem podobną tezę jak Twoja, a brzmiał on: „jesteśmy w Polsce, w Europie i powinniśmy się równać do lepszych, czyli do Zachodu, a nie do krajów trzeciego świata.”

      Prawda, jak to zwykle, jest pewnie gdzieś po środku. Choć ja tam zawsze jadąc przez wieś dziurawą asfaltówką wspominam birmańskie drogi i od razu mi lżej na sercu. Po prostu zwalniam, żeby czegoś nie urwać.

      Co do ankiety to pełne poparcie, można by takową zrobić :)

  3. Renata Brodecka

    Gdy proponuję kumepli wyjście do kina lub na pizzę w odpowiedzi słyszę „nie mam czasu”, nigdy nie pada: „nie mam pieniędzy”. Z podróżami węcz odwrotnie.,

  4. Zdecydowanie czas :)
    Jako student też nie mam go aż tyle – miesiąc praktyk, trochę pracy i trochę szlajania (ostatnio wyszło po miesiącu na wszystko).

    Patrząc w przyszłość (koniec studiów tuż, tuż) najbardziej boję się tego, że już nigdy nie dostanę tyle urlopu ile bym chciała. Dlatego zanim ruszę do pracy, jadę do Azji na 2-3 msc :)

  5. Wystarczy jedno słowo: priorytety. Czasami nawet pytając znajomych czy by nie poszli do kina czy na tani, lokalny koncert słyszę, że nie mają pieniędzy. Prawda jest taka, że ludzie często sami sobie nie uświadamiają, co mówią. Przecież nie chodzi o to, że w ogóle nie mają pieniędzy i ledwo starcza im na jedzenie. Chodzi o to, że nie chcą przeznaczać pieniędzy na pewne rzeczy, bo wydają na inne, ale nie zastanawiają się nad tym i w efekcie wydaje im się, że na nic nie mają. Tak jak było wspomniane w tekście, jeśli nie wydaje się na „pierdoły”, to na podróż starczy. Pozostaje jeszcze tylko kwestia, JAK chce się podróżować. Są tacy, co nie obejdą się bez hotelu i wyżywienia w cenie lub innych wygód i zachcianek turystycznych. Wtedy to już nic, tylko mówi się „trudno”.

    • Bardzo dziękuję za taki użyteczny i pomocny artykuł. Zgadzam się z panią Iwona, ze *nie mam na to kasy* rodzi pytanie priorytetów. Ja, na przykład, bardzo lubię podróżować, ale rzadko chodzę do kina i do restauracji. Moi koledzy nie rozumieją mnie — ponieważ wyjście do kina dużo tańsze od podróży do Stuttgartu)) Dla mnie to lepiej zobaczyć świat, niż na co dzień chodzić na kawę. Chociaż nawet podróżując staram się zaoszczędzać)))

  6. No to moze moja wypowiedz bedzie w nieco innym tonie. Czytam kilka blogow ludzi porozujacych kilka lat. Wczesniej czy pozniej w komentarzach czy wpisach pojawia sie kwestia zaplecza finansowego. I oczywiscie, jak sami pewnie zauwazyliscie, wszyscy naskakuja na pytajacego bo „pieniadze mozna oszczedzic, nie kupowac samochodu/mieszkania, tutaj mozna tanio spac, tutaj mozna tanio jesc” itd. Czy aby slusznie jest to temat tabu wsrod podrozujacych? Jak uwazacie? I nie mowie tutaj o wyjezdzie na normalny, 4 tygodniowy urlop bo na to rzeczywiscie mozna oszczedzic. A bez rzucania pracy i jakies fundusze beda na konto wplywaly.

    Ja w sumie nie dziwie sie, ze ludzie pytaja jak podrozowac przez dlugi czas. Bo to nie jest kwestia tego, ze „w Tajlandii przespisz sie za kilka dolarow wiec bedzie tanio”. Mysle, ze ludzi zwyczajnie ciekawi czy udalo Ci sie utrzymac miejsce pracy (jak zalatwiles to z pracodawca), czy pracujesz zdalnie, czy mozna miec sensowne zrodlo dochodow z pisania blogow/artykulow itd. Oczywiscie jestem przeciwny zagladniu do czyjegos portfela ale juz nie oszukujmy sie, ze do kilkuletnich podrozy wystarczy oszczedzac. Trzeba jednak miec z czego oszczedzac.

    Do Twojego pytania „pieniadze czy czas” dodalbym jeszcze jeden aspekt- „priorytety”. Bo moze dla kogos wieloletnie podroze oznaczalby rezygnacje z czegos innego waznego w ich zyciu – zycia rodzinnego, hobby czy np. dzialalnosci charytatywnej. Przykladowo ja nie umialbym spokojnie tylko podrozowac i sie tym cieszyc. Mam rzeczy ktore sa dla mnie zwyczajnie wazniejsze w zyciu. Dlatego chec poznania nowych miejsc rozwiazalem przez emigracje i zwyczajne urlopy.

    Podroze sa fajne, ale nie oszukujmy sie – byc moze kiedys bedzie trzeba sie zatrzymac. Czy to do zalozenia rodziny, podreperowania budzetu czy opieki nad starszymi rodzicami. Co wtedy? Oczywiscie czesc podroznikow uczyni z tego swoj sposob na zycie ( i jestescie chyba tego dobrym przykladem). Ale nie uda sie to kazdemu. I mysle, ze dodatkowo stad biora sie pytania ludzi. Chyba czesc z nas jednak mysli przyziemnie „co dalej”. Ile ludzi tyle sposobow na zwiedzanie swiata, chyba nie ma sie co oburzac o pytania „jak to zrobiles”. Ten scyzoryk w kieszenie chyba niepotrzebnie Ci sie otwiera.

    Pozdrowienia z Australii,
    G

    • Zgadza się – priorytety to podstawa.
      Wiesz dlaczego otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, bo ja nie pytam za co ktoś kupił mieszkanie, samochód i inne przedmioty, które ma w domu. Odpowiedź dla mnie jest prosta – zarobił. Ja mieszkania nie mam, ale też zarobiliśmy i odłożyliśmy na dłuższa podróż właśnie poprzez wyrzeczenia, a teram mam wrażenie, że zaczynam Ci się tłumaczyć ;-) OK, nie powiem projektować strony www mogę z każdego miejsca na Ziemi, jeśli mam tylko Internet i tą usługą nie raz płaciłem za dłuższy pobyt w hostelu lub naprawę samochodu w Australii. Dla mnie to nie jest temat tabu, a bardziej spojrzenia na podróż nie jako na wakacje, które wielu ludziom (zresztą słusznie) kojarzą się z dużym jednorazowym wydatkiem.

      Kolejnym aspektem są dzieci, których nie mamy i dla wielu osób jest to zbyt duże wyrzeczenie, aby z nich zrezygnować. Ale kurde, no nie okłamujmy się, dziecko to dzisiaj w Polsce spory koszt (stały, jeśli mogę się tak brzydko wyrazić).

      Jeśli dziś zapytasz mnie „co dalej” to odpowiem Ci jak jest – wykorzystujemy obecny pobyt w Polsce, aby zrobić sobie jakiś w miarę bezbolesny grunt na lądowanie jesienią w Polsce. Rozeznanie rynku, co może chwycić, a co jest już przeżytkiem. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie przez całe życie non-stop podróżować, ale ta kilkuletnia przerwa od pracy zrobiła mi bardzo dobrze.

      W efekcie końcowym, nie wiem czy odpowiedziałem na Twoje pytanie ;-)

      • Dzieki Andrzej, moje pytanie bylo raczej retoryczne. Dla wyjasnienia – ja nigdy nie pytalem prowadzacych blogi jak fianansuja swoje wieloletnie podroze (nie planuje tego typu wypraw wiec mnie to zupelnie nie interesuje). Ale widzialem pytania innych (moze tych ktorzy tez chcieli cos takiego zrobic) I odnioslem wrazenie, ze poruszenie tego tematu powoduje calkiem silna reakcje „obronna”, moim zdaniem zupelnie nieslusznie.

        Chcialbym byc tutaj dobrze zrozumiany – pytanie o zawartosc czyjegos porfela uwazam za wielce niestosowne. Ale pytanie o rade “jak cos zrobic” powinno byc naprawde ok. Tak jak napisales w Twoim przypadku – oszczednosci I troche zdalnej pracy. Bez nerwow, prosto z mostu. Absolutnie nie chodzi o spowiadanie sie z dochodow (nic nikomu do tego), bardziej o wskazanie drogi jak realizowac swoja pasje. Wiem, ze niektorzy podrozujacy sprzedaja zdjecia, inni pisza artykuly, szukaja sponsorow, nawiazuja kontakty z uniwersytetami itd. To chyba nic wielkiego odpowiedziec wlasnie w ten sposob.

        Podajesz tutaj przyklad kupna samochodu vs. podroze. Mysle, ze ludzie pytaja o podroze a nie o kupno samochodu z bardzo prozaicznego powodu – malo kiedy decyzja kupna samochodu jest zwiazana z rezygnacja z czynnego zycia zawodowego. Wieloletnie podroze dokladnie odwrotnie. A to istotna roznica. Moze nie patrz na to jak na kupno samochodu, spojrz na to inaczej – gdyby ktos znajomy kupil mieszkanie na raty I rownoczesnie zrezygnowal z pracy to nie zastanowiloby Cie czy tez tak mozesz? Mnie tak ;)

        Dzieki za ciekawy blog, oby tak dalej.

        Pozdrawiam,
        G

        • G podoba mi się Twój komentarz. Uważam, że wszyscy blogerzy powinni mieć więcej wyrozumiałości do pytania skad wziac pieniadze. Ludzie sa rozni, rozne sa ich sytuacje zyciowe.

          • Kasia, ale mamy. Odpowiadamy bardzo cierpliwie i tłumaczymy. Ten tekst też po to powstał.
            Ja tylko bardzo nie lubię, jak ktoś uważa, albo głosi, że można jeździć za darmo, bo to tak nie działa. Nic nie ma za darmo na świecie – jeśli my za to nie zapłacimy, to ktoś inny musi nam to coś kupić lub darować…

  7. Witam – wszystkim mającym wątpliwości odnośnie podróżowania i szukającym wymówek mogę polecić książkę „Filozofia Kaizen” – Pa

  8. Zamienność czasu i pieniędzy szczególnie dobrze widać z autostopowego punktu widzenia. W ten sposób, mając namiot można praktycznie za darmo dojechać z Polski w każde inne miejsce w Europie (z pomienięciem wysp, ale i tak nie wszystkich), ale trzeba mieć czas. Raz z Barcelony do Poznania doleciałem samolotem w 2 godziny, za kilka stówek, podczas gdy innym razem poświęciłem 9dni i trochę jedzenia zabranego z domu, żadnych wydatków na trasie. Płaci się cierpliwością zamiast pieniędzy, tyle na ten temat.

    PS. Fajny wykład w Krośnie, dopiero co wrócilem :) Byłem w oryginalnym Halstatt i chyba jednego się Chińczykom skopiować sie udało – na waszych zdjęciach jest super pogoda, podczas gdy w Austrii mają tam więcej jak 75% dni deszczowych, takie ukształtowanie gór – co poradzić.. :)

    • Masz rację z tym autostopem. Jadąc do Krosna podwieźliśmy chłopaka z Ukrainy, który wracał z wycieczki na Maltę – przyleciał do Balic. Zapytany, czemu nie lata z Ukrainy powiedział, że woli zapłacić czasem, aniżeli pieniędzmi, a latając z PL ponoć tańsze bilety niż u nich.
      Zaś co do Halstatt, to właśnie muszę udać się do oryginalnego i zobaczyć pierwowzór na własne oczy ;-) Dzięki, że wpadłeś na pokaz!

  9. Piotr Chlebda

    mój problem to jak zwykle czas a co za nim idzie strach wynika to z najprostszych priorytetów. z jednej strony widzę swoja przyszłość zaś z drugiej moja teraźniejszość, mieć zapewniona spokojna przyszłość czy lepiej teraz w wieku 26lat korzystać jeszcze z czasu a potem sie oto martwic, nie wiem gdzie jestem i na którym etapie… to chyba zależy od przewartościowania swojego życia. Jednak na koniec tu powstaje najważniejsze pytanie czy podróżowanie jest najlepszą alternatywą lub pomysłem na życie…

  10. tak naprawde zdecydowanie sie na kilku-miesieczna podroz to moim zdaniem, wypadkowa pieniedzy,czasu a takze osobistej motywacji i priorytetow. ja wlasnie rzucilam prace, za chwile rusze na drugi koniec globu i to na ograniczony czas, a potem pewnie wroce splukana ale „no risk no fun”! gdyz zdecydowalam sie zaufac, moze i szalonej, intuicji.

  11. Dokaldnie! Czas jest bezcenny. Mamy go ograniczona ilosc w zyciu niestety i mozna zycie swiadomie przedluzyc jedynie w niewielkim stopiniu, a i to nidgy pewne nie jest. W przeciwienstwie do pieniendzy, ktorych mozna miec niemal nieograniczona ilosc jak los sie do nas usmiechnie typu totolotek it. …
    My tez podrozowalismy dookola Swiata przez 9 miesiecy i przez 6 kontynentow, a w pracy dostalismy bezplatny. Dodatkowo po powrocie dostalismy duza podwyzke, wiec warto bylo. Pieniadze okazaly sie w ostatecznym rozrachunku najmniejszym poroblemem, pomimo ze nie podrozowalismy za o kilkukrotnie wieksza kase niz Los Wiacheros w przeliczeniu na miesiac. Dzieki temu se nie pracowalismy czesc roku 2012 i 2013 dostalismy duzy zwrot podatku i tez sam zwrot pokryl az 1/3 wszystkich kosztow… :) oprocz tego mieszkanie wlasne wynajelismy tez troche grosza wpadlo… wiec CHCIEC to MOC :-)

  12. Dla jednych czas dla drugich pieniądze. Tak naprawdę każdy kieruje się innymi pobudkami, a marzenia związane z podróżowaniem spełniają tylko Ci, którzy zrobią wszystko, aby znaleźć czas i pieniądze, dzięki którym marzenia przerodzą się w przygodę życia.

  13. I po raz kolejny sprawdza się zasada, że albo ma się czas albo pieniądze ;) To prawda, wiele można zaoszczędzić poświęcając więcej czasu na przemieszczanie się. Jeśli natomiast ktoś ma tylko kilka dni, a chce zobaczyć, jak najwięcej – będzie musiał liczyć się z większymi kosztami. Tak to działa. Myślę jednak, że podróże mają większy sens, jeśli jednak poświęca się im więcej czasu – żeby zwolnić, zobaczyć, porozmawiać, przeżyć :)

  14. Da sie za niewielkie pieniadze ale trzeba sie liczyv z tym ze sobie czegos odmowisz.
    Przyklad: kilka dni temu zrezygnowalam z wizyty w Dalol w Etiopii bo 600$ za zwiedzanie wulkanu to bylo dla mnie za duzo. Priorytety, nie da sie wszystkiego zobaczyc.

    Albo podrozujesz budzetowo albo luksusowo :p

    A co do czasu to zawsze dobrym uczuciem jest brak pospiechu :)

  15. Pół miejsc w których byłam odwiedziłam dzięki temu, że moi znajomi tam pracowali/studiowali/erasmusowali, a drugie pół właśnie dzięki dorywczym pracom. Winobranie we Francji to wspaniała sprawa – nie tylko można sobie dorobić, ale i zwiedzić 2-3 różne regiony w ciągu jednego sezonu (tam gdzie cieplej winogrona dojrzewają wcześniej, a zbiory zazwyczaj trwają tydzień-dwa więc jak się ma szczęście to można się poprzemieszczać), posmakować kuchni (w Burgundii czy Bojolais pracodawcy muszą nakarmić winobrańców i robią to dobrze), poduczyć języka, poimprezować, nabyc trochę wiedzy enologicznej… Po drugie są przeróżne programy czy wizy dla podróżujących i chcących sobie dorobić. Głównie dla ludzi do 30-35 lat więc jak ktoś się zbliża do tej bariery to nie ma co zwlekać ;) Podróż dookoła świata tak sobie z moim chłopakiem ogarnęliśmy, że najpierw przez trzy miesiące pracowaliśmy na wschodnim wybrzeżu Stanów, potem podróżowaliśmy samochodem na zachodnie i stamtąd lecieliśmy do Nowej Zelandii, gdzie zabawiliśmy trochę dłuże żeby odłożyć na powrót do Polski przez Azję (oczywiście korzystając z tego, że tam mieszkamy i zwiedzając czy chodząc po górach ile tylko mieliśmy czasu wolnego). Są WOOFFingi, Helpexy, wolontariaty, staże i praktyki zagraniczne… Jesli ktoś naprawdę chce, to na pewno sobie podróż zorganizuje ;) I poznawczo można dużo zyskać, bo jak się jest przejazdem to się nie widzi tego wszystkiego co można zobaczyć gdy się gdzieś mieszka, pracuje/studiuje/zajmuje czymś przez dłuższy czas. Taka rutyna pozwala dużo lepiej zrozumieć miejsce i ludzi, którzy tam mieszkają. Nagle nie jest się już turystą, a znajomym z pracy czy sąsiadem. Wiem, że nie wszyscy mają na to siłę i ochotę, ale system zwiedzanie-praca-zwiedzanie-praca nie jest taki zły ;)

  16. byłam taką wystraszoną pseudo podróżniczką, ścibolącą kasę z nauczycielkiej pensji na jeden wyjazd w roku obowiąkowo z biurem podróży. No bo:
    – nie znam języka angielskiego (coś tam dukam, ale mocno podpierając się rękami więc NA PENO nie dam sobie rady…)
    – nie mam z kim jechać, a SAMA?????? NEVER!
    – JAK JA TO SAMA WSZYSTKO ZORGANIZUJĘ??????????
    I tak traciłam kasę przez jakieś cztery lata aż poznałam dzięki jednemu z portali podróżniczych kolegę, który urabiał mnie prawie dwa lata. Teraz wiem jedno, można mieć 60 lat i założyć plecak ruszajac w świat. Nie ma rzeczy niemożliwych, są marzenia i priorytety (o czym tu pisaliście). Mam grono przyjaciół podróżników, znajduję towarzystwo bez problemów, świat należy do mnie:)
    Pozdrawiam wszystkich!

  17. Pod wieloma komentarzami podpisuję się wszystkimi kończynami. :)
    Ale. Ale np. w moim przypadku jest w chwili obecnej tak, że nie mogę sobie pozwolić na żadne dalekosiężne wyjazdy z powodu opieki nad starszą osobą.
    Generalnie wszystko jest sprawą priorytetów. Jeśli komuś bardzo zależy, ale to bardzo i woli uzbierane dźiengi wydać na wyjazdy niż na kolejną meblościankę, zmianę tapet, itp, itd. to po prostu to zrobi i ruszy w drogę. Ze swojej strony co mogę zrobić na ten czas i robię, to budowa kondycji na rowerze, względnie bieganie oraz układanie tras wyjazdowych na przyszłość plus uzupełnianie/wymiana ekwipunku. Zaprawdę powiadam, nosi człowieka od takiego siedzenia, oj nosi. W dodatku jak się naczyta i naogląda tych fenomenalnych zdjęć oraz tekstów podróżniczych.
    Pozdrower!

  18. Wspaniały blog. Podziwiam Waszą pasję i życzę kontynuacji.

    Ja z Żona należę do grupy 50+ i mimo pracy na etacie znajdujemy CZAS i pieniądze na podróże, w których spędzamy zwykle jakieś 1,5 miesiąca w roku. Wyróżniłem „czas”, bo jest to większe ograniczenie niż pieniądze. Odpowiednie planowanie oraz przygotowanie , by podróż była jak najbardziej efektywna (spełniała nasze oczekiwania, dawała możliwość realizacji naszych hobby, niekoniecznie pozwalała na odpoczynek – wręcz przeciwnie) to klucz do sukcesu.

    Powoli zbliżamy się do momentu, gdy czasu będziemy mieć sporo. Zamierzamy „wyluzować” znacznie wcześniej niż przypadnie wiek emerytalny. Wówczas czas pozwoli na redukcję kosztów podróży i oby zdrowie pozwoliło na realizację marzeń.

    Piszę to po to, by również osoby 55+ znalazły motywację do odkrywania świata. Mając pasję i oszczędności, w dobie internetu naprawdę możemy realizować marzenia o podróżach. My mamy za sobą wiele, a wiele jeszcze przed nami. Tak więc – seniorzy – nie dajcie się wyprzedać młodym gniewnym, bo ustalając właściwe priorytety i ruszając tyłki sprzed tv jesteście w stanie realizować marzenia o dalekich lub bliskich podróżach.

    Pozdrawiam wszystkich ciekawych Świata! I wspaniałych autorów tego bloga!

    • Świetny komentarz, dziękuję! Gratuluję też pasji i samozaparcia.

      Ze swojej strony tylko dodam, że robiąc pokazy czy prezentacje podróżnicze najliczniej obecną i najbardziej wdzięczną grupą wiekową są właśnie osoby 50+
      Może to za to, że poświęcamy im swój czas, ze przekazujemy wiedzę, dzielimy się nią, ale może też dlatego, że mieli mniejsze możliwości niż my dziś i teraz właśnie chcą nadrabiać!

      Powodzenia i do zobaczenia na szlaku!

  19. Bardzo mądry wpis. Kiedy coś jest dla nas największą pasją, to zawsze znajdziemy na to pieniądze. Wszystko jest kwestią priorytetów. Dla kogoś ważne jest, aby mieć nowy samochód czy nowy telewizor. Jeśli jednak zależy nam na doświadczaniu w życiu czegoś nowego, to jesteśmy w stanie z pewnych rzeczy zrezygnować. Dużo też zależy od trybu życia, jaki prowadzimy. Czy mamy rodzinę i małe dzieci, czy jesteśmy singlami i możemy sobie pozwolić na większą swobodę. Nie dziwi mnie fakt, że tylu ludzi 55+ podróżuje, to dla wielu jest najlepszy czas na poznawanie świata – no bo odchowaliśmy dzieci, przechodzimy na emeryturę, mamy więcej czasu, aby korzystać z dorobku naszej pracy. Znałam kiedyś takie podróżujące małżeństwo w starszym wieku, które postanowiło przed śmiercią zwiedzić świat. Myślę, że ja na emeryturze zrobię dokładnie to samo. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *