Zadaliście sobie kiedyś pytanie, do czego najczęściej używacie języka? A wiecie do czego najlepiej używać języka w podróży?
Siła tego cennego organu ludzkiego jest w podróży nieoceniona, jednak długo musieliśmy podróżować, aby te zalety dostrzec. Gdy spojrzę wstecz na wszystkie swoje podróże pod kątem ciekawych historii, które z nich przywiozłem, to jasno wychodzi mi, że najwięcej jest z ich z podróży do miejsc, regionów, krajów w których mogłem porozumieć się w języku lokalnym. Ameryka Południowa prawie cała mówi po hiszpańsku. Australia po angielsku. W Azji Środkowej prawie wszyscy mówią po rosyjsku, choć zwykle to ich drugi lub nawet trzeci język. Indonezja, Malezja to bardzo prosta do nauczenia dla Polaków bahasa, odpowiednio indonezyjska i malajska…
Podczas naszego pobytu w północnym Afganistanie, po długim pobycie w krajach, gdzie można dogadać się po rosyjsku, szybko zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że nie mówiąc w farsi/dari liżemy tylko odwiedzane miejsce, ale nie możemy go posmakować.
Po pierwszym zdziwieniu Afgańczyków na widok dwóch białych zjaw na objuczonych sakwami rowerach, przychodził czas na wypowiedzenie przez nas powitania:
– Salam Alejkum – mówiliśmy z nadzieją na przychylny odbiór naszych osób.
– Alejkum Al Salam – padała szybko odpowiedź połączona albo z uściśnięciem ręki, albo położeniem jej przez napotkanego na piersi w miejscu, gdzie znajduje się serce. Dalej zaczyna się potok pytań, a w sumie to rwąca rzeka – pytań, których niestety w ogóle nie rozumieliśmy. Czasem domyślaliśmy się o co chodzi i rzucamy w odpowiedzi, że my z Polski, że jedziemy tam i siam i że naprawdę nie potrzebujemy samochodu za 600 usd ani osła, który ma nam nieść bagaże na grzbiecie. Czasem poddawaliśmy się bezradnie i mimo obustronnej chęci interakcji nic z tego nie wychodziło.
Powrotu do tadżyckiej części Pamiru wyczekiwaliśmy jak powiewu świeżego powietrza. Znów zaczną się pogawędki przy herbacie, opowieści o życiu, dzieciach, troskach i radościach. Nie żeby nam źle w afgańskim Wachanie było, ale to właśnie tam uświadomiliśmy sobie, jak bardzo do tej pory lizaliśmy kraje, w których niby można się dogadać po angielsku w turystycznych miejscach, ale tak naprawdę to malutko mamy historii z Wietnamu, Laosu, czy nawet bardzo turystycznej Tajlandii.
Nie chciałbym się deklarować, że nie będziemy już jeździć do krajów, w których łatwo dogadać się nie możemy, ale na pewno wyciągnęliśmy z podróży do Afganistanu cenną lekcję rzucającą nowe światło na naszą podróżniczą mapę świata, bo chyba największe zarzenowanie w ciągu ostatnich kilku lat, to moment, gdyzrospaczona Aicji niemocą językowa pewna Afganapodniosła bluzkę do góry i wyciągnęła swoją pierś na wierzch. Ciekaw, czy ktoś zgadnie o co jej chodziło?
o coś do picia? mleko?
no to musicie zaczac uczyc sie nowych jezykow:)
hmmm, a zacząć powinniśmy od przypomnienia sobie j. polskiego, zwłaszcza ortografii :)))
A potem całe społeczeństwo będzie płacić pieniądze za okup, operację wywiadu, a ludzie będą narażali życie (żołnierze i służby), bo tacy bloggerzy chcą mieć fajne notki i bezmyślnie jadą na rowerkach do najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemii. Puknijcie się w głowę!
Polecam czytac ze zrozumieniem. Ulatwia zycie i minimalozuje frustracje zyciowe :)
Ale wlasciwie dlaczego piszesz o jakichs frustracjach? Moim zdaniem gosc ma 100% racje. Moze nie napisal tego delikatnie ale ja tez uwazam ze to przesada. Pchacie sie „dla przgody” tam gdzie istnieje realne zagrozenie zycia i dziwicie sie, ze komus sie to nie podoba. I tak jak R napisal, Wy sie chcecie bawic ale ktos moze sie pozniej narazac zeby Was z tego bagna wyciagac. Nie mowiac o tym, ze mozecie nieswiadomie narazac pomocna ludnosc lokalna na powazne klopoty. Czy tak ciezko sobie wyobrazic ze ten pomocny Afganczyk ktory z Wami zagada czy zaprosi do domu moze tym samym narazic swoje zycie? Chyba doskonale zdajecie sobie sprawe, ze jednak sytuacja w tym rejonie nie jest stabilna (patrz atak na wspinaczy w „bezpiecznym miejscu” czy zabojstwo „za taniec”) .
Bardzo pochopnie nas oceniacie po przeczytaniu pewnie jednego wpisu. Bylismy bardzo swiadomi i dobrze przygotowani merytorycznie do wjazdu w czesc afganskiego Wachanu. Gdyby istnialo faktyczne ryzyko lub gdybysmy poczuli, ze cos jest nie tak nie pchalibysmy sie prawie 250km wglab. Bylismy odbierani bardzo dobrze. Wszyscy Afganczycy z szefem sluzby grancznej na czele mowili, ze mozemy jechac dalej, wiec zarzuty o:
a) narazaniu zolniezy podczas odbijania nas z jakiegos porwania,
b) jechaniu „dla zabawy” do Afganistanu
sa dla mnie tak niedorzeczne z perspektywy tego, co tam widzialem, ze podpadaja mi pod klasyczne trolowanie, stad wspominam o frustracji tym bardziej, ze ton wypowiedzi jest
Co wiecej polecac afganski Wachan bede kazdemu, kto lubi gory. Tak samo polecac bede dalej Gilgit-Baltistan w Pakistanie i gdybym tylko mial wize to bym tam pojechal, czy sie to komus podoba czy nie.
Andrzej, bardzo daleki jestem od „oceniania po przeczytaniu jednego wpisu”. Czytam Wasz blog regularnie i bardzo sobie go cenie. Absoutnie nie neguje Waszego doswiadczenia jako podroznikow. Prosze nie odbieraj tego ani jako atak na Was, ani jako trolowanie.
Cenie Was za podroze, ale jednoczesnie nie widze powodu przyklaskiwania kazdej ideii. A ta o podrozy po Afganistanie uwazam ze wyjatkowo kiepska. I jednak jest to dla „zabawy”. To jednak hobby a nie obowiazek, prawda?
Wracajac do tematu, nie istnieje zadna fizyczna bariera chroniaca podroznika akurat w Wakhanie. Sytuacja caly czas sie zmienia. Co to znaczy „bezpieczne miejsca”? Doslownie kilka tygodni temu byl atak tez w miejscu uwazanym do tej pory za bezpieczne. To ze czesciej porwania czy ataki zdarzaja sie w innych rejonach nie oznacza ze jestescie bezpieczni. Poruszacie sie bardzo powolnym i „wyeksponowanym” srodkiem transportu. Chyba najgorszym jaki sobie mozna wyobrazic z punktu widzenia bezpieczenstwa. Tutaj naprawde nie trzeba wysilac wyobrazni zeby zobaczyc czarny scenariusz. Coz z tego, ze czesc lokalnej ludnosci bedzie Wam przyjazna? Wystarczy jeden telefon do kogos kto nie bedzie taki mily i jestescie w powaznych klopotach. No i jeszcze raz zwracam uwage na bezsensowne narazanie lokalnej ludnosci. Wy bedziecie miec zdjecie na pamiatke i wpis na blogu, oni moga zostac z nalepka „lubia/pomagaja cudzoziemcom”. Akurat w tamtym rejonie od tego do tragedii niedaleko.
Ja tez kocham gory. I tez prowadze aktywny tryb zycia. Ale akurat ja uwazam, ze pieknych miejsc na swiecie nie brakuje. Nie trzeba bezsensownie ryzykowac swoim i cudzym zyciem zeby zobaczyc piekne gory czy spotkac wspanialych ludzi,
W zeszlym roku patrzylismy na Korytarz i nie podjelismy proby wjechania, bo mielismy o nim zbyt malo informacji. Afganistan, Pakistan, Irak, kazda ich czesc wymaga zdecydowanie przygotowania merytorycznego przed wjazdem. W kazdym z tych krajow sa miejsca, ktore sa uwazane za bezpieczne i te faktycznie bardzo niebezpieczne. Wachan afganski, Iracki Kurdystan, Gilgit-Baltistan to wlasnie bezpieczne regiony. Do Kabulu czy Jalalabadu na pewno bym nie pojechal na rowerze i tu zgodze sie z Toba, ze to bardzo wolny i wystawiajacy maksymalnie „na odstrzal” srodek transportu. Wez jednak pod uwage fakt, ze „dla hobby” nie bierze sie ukochanej osoby w potencjalnie niebezlieczny region wiec wjezdzajac gdzies musze czuc na 100%, ze wybor jest trafny.
Zas co do narazania lokalsow… to oni lepiej wiedza, czy moga pozwolic sobie na interakcje czy nie. Nie ja o tym decyduje, a jesli widze ze sprzedawca na bazarze na oczach setki osob podchodzi do mnie i pyta czy sie moze przejechac moim rowerem to znaczy raczej, ze atmosfera jest ok. Zgodzisz sie?
Dwa. Sluzby dyplomayczne RP i kazdego innego kraju sa po to (dostaja za to pieniadze i akceptuja reguly gry), aby swoim obywatelom pomagac. Placisz za to tak samo Ty, ja i kazdy kto odprowadza podatki, wiec w razie potrzeby nie mam problemu, aby z nich korzystac.
Trzy. Zupelnie juz toczac teoretyczne rozwazania… polska misja w Afganistanie z tego co wiem sklada sie z profesjonalnych zolnierzy. Ci zas maja w zawod wpisane ryzyko. Jesli sie na nie godza i jada w zapalne regiony to zarzuty o narazaniu czyjegos zycia sa raczej slabe.
Cztery. Jesli dalej jednak ktos uwaza, ze zarzuty te maja podstawe, to ciekaw jestem czy ktos z tu komentujacych bylby w stanie i mial odwage wprost wypowiedziec je w twarz s.p. Kapuscinskiemu, lub Jagielskiemu czy innym jezdzacym w duzo bardziej zapalne miejsca niz my. Reporter moze, a bloger nie?
„R”i”g” Jestem właścicielem sporej firmy w Polsce i chętnie zapłacę za nich okup ze swoich podatków… tak więc idź się żalić gdzieś indziej, ten blog został stworzony z myślą (tak myślę) żeby ich wspierać i pomagać, a nie wymądrzać się na tematy polityczno-etyczne. Jak coś piszesz to nie pisz anonimowo!
toś mi osobo „R” humor poprawiła :)))) Dzięki :))
A że tak zapytam, zastanawiałeś się „R” po co polskie wojska i wywiady są w Afganistanie? Czyż (przynajmniej oficjalnie) nie po to, by przywrócić stabilizację w tym kraju. Zwrócić Afgańczykom „normalność”?
Niechże ja się puknę w czoło po stokroć, jeśli zagraniczny, uśmiechnięty gość, przyjeżdżający do czyjegoś domu to nie jest powiew normalności. Że „fajne fotki” nie ociekające krwią i relacje pełne informacji, których nigdy nie pokażą media, nie dają temu państwu „normalniejszego” obrazu.
Chyba nie tylko „zabawa” jest po drugiej tronie szali, nie sądzisz?
O, jeden z waszych artykułów pojawił się na onecie i od razu zleciały się opłacone trolle. Polecam lekturę komentarzy na onecie pod (dowolnym) artykułem o himalaizmie, znajdziecie dokładnie ten sam typ komentarzy to powyższy R.
Ech… robimy to, co uważamy za słuszne, ale rozumiemy, że nie wszystkim się to może podobać.
Jeśli ktoś ma potrzebę powiedzenia, że się z nami nie zgadza, to proszę bardzo, ale my i tak pójdziemy swoją drogą…
Owszem, lubimy merytoryczną dyskusję i nie boimy się konstruktywnej kryrtyki i jeśli widzimy w tym sens to pewne uwagi przyjmujemy z pokorą i wcielamy w życie.
Puste teoretyzowanie, bazowanie na ogólnie znanych prawdach i informacjach z mediów nieszczególnie do nas przemawia.
Ha, ta kobitka chciala po prostu biustonosz Alicji zobaczyc lub pozyczyc :)
Hehe :)
No naprawdę… na to nie wpadłam :)
W gadaniu na migi jest to ryzyko, że pewne gesty, grymas twarzy, czy inne tego typu środki wyrazu, mogą oznaczać zupełnie coś innnego niż nam się wydaje :)))
Tak, tak…popukajcie się w głowę; tak jak i ja pukam się często, by wybić sobie z głowy mentalność Polaka i rzucić znów w wir niebezpieczeństw na zapomnianych bezdrożach świata. A później siedzieć gdzieś daleko od domu i czekać na odbicie przez Służby Bezpieczeństwa (!sic). Czy to ja jestem inny?
Nawiązując do wniosku Twojego tekstu, powiedziałbym, parafrazując powiedzenie byłego prezydenta, nie zgadzam się, a nawet się zgadzam ;) Z jednej strony bariera językowa rzeczywiście bywa czasami przeszkodą w nawiązaniu dialogu i poznania kultury danej społeczności. Ale w wielu przypadkach jest ona do przezwyciężenia. Bywa nawet tak, że bariera językowa jest czynnikiem, który umożliwia poznanie/zobaczenie rzeczy, których w innych wypadku nigdy by się nie zobaczyło, nie doświadczyło. Kilka przykładów żeby nie być gołosłownym. W Kurdystanie Tureckim zostałem kiedyś zaproszony na wesele. Rodzina państwa młodych bardzo chciała wytłumaczyć mi zwyczaje weselne, ale kompletnie nie mogliśmy się dogadać. A więc postanowili pokazać mi całe przygotowania do ceremonii. A dostęp do nich miała tylko najbliższa rodzina. Gdybym mówił w ich języku nigdy bym tego nie zobaczył. Z kolei w pod koniec stycznia tego roku byłem regionie Ratanakiri w Kambodży gdzie pojechałem żeby zobaczyć jak żyją Tampuonowie (z ang. Tompuan lub Tampuon). Podczas 'rozmowy’ z jednym ze starszych członków społeczności, tłumaczył mi ich obrzędy m.in. składanie ofiar ze zwierząt. Byłem ciekawy jak wyglądają wszystkie rzeczy i narzędzia, których w czasie takiej ceremonii używają. Nie mogłem zrozumieć co dokładnie mówi, dlatego po prostu wszystko mi pokazał. Jak się później dowiedziałem wszystkie rzeczy używane w czasie ceremonii 'oglądają’ światło dzienne tylko w czasie tych własnie ceremonii… Nigdy się ich nie pokazuje.
Powodzenia w dalszej podróży.
Łukasz
http://lukaszbartoszewicz.blogspot.com/
Dzięki Łukaszu za ciekawą opowieść :)
Mimo wszystko myślę, że bez znajomości języka możesz obserwować zwyczaje i życie miejscowych, być świadkiem jakichś ceremonii czy obrzędów, ale właśnie… możesz to obserwować, zobaczyć „jak to się robi”, ale czy bez mozliwości zadania konkretnych pytań jesteś w stanie zrozumieć dlaczego coś dzieje się tak a nie inaczej, jaka jest tego geneza i jaka historia za tym stoi.
To wszystko oczywiście zależy od tego czym się interesujemy. Mnie na przykład mniej interesuje zwiedzanie jakiegoś zabytku, niż poznanie historii jaka się z nim wiąże.
Wygląda na to, że to sprawa bardzo indywidualna.
Alicjo, z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że wiele obrzędów i zwyczajów można zrozumieć bez porozumiewania się w języku czy dialekcie danej społeczności. Przytoczona opowieść, jak to ładnie ujęłaś :), była tylko jednym z wielu przykładów.
Moim zdaniem najważniejszy jest czas, który się na to poświęca. Jak się próbuję coś zrobić za szybko, to nawet znajomość danego dialektu nie pomoże. Ponadto nie jest możliwe aby porozumiewać się w językach każdego kraju, regionu, obszaru…, który się odwiedza. A w żadnym wypadku nie wyklucza to poznania kultury i zwyczajów. Pisze to nie żeby na siłę z Wami polemizować, ale sądzę że niektóre fragmenty powyższego artykułu, mogą zniechęcić rzadziej podróżujące osoby do odwiedzenia regionów gdzie mogą mieć problem z komunikowaniem się z lokalną społecznością. A moim zdaniem to jedna z ostatnich rzeczy jaka powinna nas zniechęcać do podróżowania.
Ja mysle ze Alicja i Andrzej dokladnie zdaja sobie sprawe z niebezpieczenstwa ktore im moze zagrazac, ale wcale nie musi. Zeby zostac porwanym wcale nie trzeba jechac do takich krajow. Tak samo zeby doswiadczyc inne rodzaje zagrozenia. Zreszta jak wiadomo stalym czytelnikom nasi kochani blogerzy juz doswiadczyli na wlasnej skorze co to zanczy byc w niebezpieczenstwie przez co musieli zminic plany podrozy. Kazdy ma swoja pasje i dla niektorych zycie bez niej nie jest zyciem. Dla nie ktorych warto tym zyciem ryzykowac. w dodatku dla kazdego co innego znaczy ryzyko. Oni tam sam i wiedza na ile moga sobie pozwolic a na ile nie. nam bedac w calkiem innym miejscu trudno to ocenic.
A co do samego tematu i notki mysle ze jezyk jest bardzo przydatny, ale jak napisal Łukasz faktycznie czasami jego nieznajomosc pomaga zobaczyc wiecej. Jednak nalezy pamietac zeby nie przekraczac niektorych granic i zbytnio nie ingerowac w lokalna spolecznosc, bo my wyjezdzamy a oni zostaja.
Moniko, poruszyłaś tu temat ingerencji w lokaną społeczność przyjeżdżającego turysty. I to jest następny wielgachny temat, który nas nurtuje już od dawna.
Na razie nie wiemy jak to ugryźć, ale chcielibyśmy zdecydowanie zabrać głos w tej sprawie i poruszyć problem tzw. odpowiedzialnego podróżowana.
W pierwszych słowach – Szacunek.
Robicie to o czym ja póki co mogę pomarzyć, latorośle zaczynające przygodę z nauką i małżowinka skutecznie tłumiąca wybuchy krótkospodenkowego mężczyzny chwytają za pęciny i ciągna w dół…
Ale przyjdzie taki dzień…że zobaczą, a jak :)
Ad rem.
Niektórzy zarzucają naszym wagabundom nadmierną nonszalancję i niepotrzebne narażanie się na [prawie] śmierć.
Mój głos jest na TAK dla nich bo….
Równie dobrze szanowni czytelnicy/obserwatorzy/komentatorzy etc. mogą oni [nasi podróżnicy] stać się ofiarami agresji w sklepie osiedlowym podczas zakupu litra…mleka.
Agresja i jej pochodne wcale a wcale nie wiążą się z drastyczną zmianą szerokości geograficznej.
Pokuszę się nawet od stwierdzenie, że prędzej coś złego ich / nas spotka tuż za rogiem w cywilizacji „białego” człowieka niż w miejscu gdzie mieszkają ci INNI.
Niezrozumiali, co nie znaczy Brzydcy Źli Brudni…
z globetrotterskim pozdrowieniem
Prawda jest taka, że w Wachanie czuliśmy się bezpiecznie i dlatego zdecydowaliśmy się na kontynuowanie jazdy w głąb odliny. Nie żałujemy.
A Tobie życzymy wielu udanych podróży!!!
inspirujace :-)
nigdy nie hamujcie swoich aspiracji podrozniczych. zycie zaczyna sie tam gdzie konczy sie strefa naszego komfortu!!
„Życie zaczyna się tam gdzie kończy się strefa naszego komfortu” – odważnie i ciekawie powiedziane, ale chyba nie dla wszystkich tak jest i też nie musi.
Myślę, że my sami w podróży tego „komfortu” poszukujemy. Zostajemy dłużej w miejscach, w których czujemy się dobrze, bezpiecznie i gdzie możemy nauczyć się czegoś nowego.
Pewnie gdybyśmy poczuli jakiekolwiek zagrożenie w Wachanie, to nie zostalibysmy tam dłużej. Ten skrawek świata jednak bardzo nam się spodobał i sporo się nauczyliśmy podczas tych kilkunastu dni pobytu w Afganistanie.
No chyba, że masz na myśli coś zupełnie innego… ;)
Mam to samo wrażenie – najważniejsze to spotkanie z konkretnym człowiekiem, z jego historią, życiem, a nie kolekcjonowanie obrzędów, „widokówek z podróży”. Dlatego tak ciężko mi jeździć do krajów, w których nie mogę zwyczajnie pogadać z miejscowymi, gdzie jestem skazany wyłącznie na studentów i sprzedawców z dużych miast, natomiast każdy wypad za miasto czy podróż autobusem odkrywa komunikacyjną bezradność.
Wybitna stronka ! Pozdrowionka :)