Relocation deal dobrze działa w Australii, ale powiedzmy sobie szczerze, tak samo jak i autostop ma swoje wady – nie zawsze da się dojechać dokładnie tam, gdzie się chce i kiedy się chce. My zaś na Australię mieliśmy jeden plan – zobaczyć jej dzikie i jak najbardziej niedostępne zakątki. Jak to zrobić w stylu backpackerskim na niskim budżecie – oto jest pytanie? Półtora roku w Azji sprawiło, że nasz budżet zbliżył się do poziomu mocno-ostrzegawczego. Kiedy ma się dużo czasu bardzo tanie przemieszczanie się po Australii (autostop, relocation deals) nie jest żadnym problemem, jedzenie przygotowywane samodzielnie też jest tanie, ale co dalej? Wszelkiego rodzaju bilety wstępu i dodatkowe atrakcje są przeraźliwie drogie, nie mówiąc o noclegach. „Gimnastykując” się nieco, poza dwoma wyjątkami od samego przyjazdu spaliśmy zawsze za darmo korzystając z dobroci couchsurferów, kempingów lub przydrożnych zajazdów. Co prawda są hostele, ale cóż, do tanich nie należą. Na australijskie warunki może są one niskobudżetowe, ale nie na nasze i to jeszcze gdy przybywa się do tego kraju z Azji! Spać w nich nie będziemy, ale też nie żałujemy tego, gdyż atmosfera tam panująca zupełnie nam nie odpowiada. Dwie noce w backpackerskich przybytkach były dla nas straszną udręką, ale o tym innym razem. Australijczycy mówią, że w ich kraju bez samochodu to tak, jak bez butów. Proste to dość, ale i zdaje się być bardzo prawdziwe. Kraj olbrzymi, a ludzi niewiele – wniosek z tego wysnuć można prosty. Przeanalizowaliśmy wszystkie za i przeciw, wysłuchaliśmy rad Australijczyków, naszych znajomych, którzy w Australii mieszkają lub podróżowali tu samochodami i zdecydowaliśmy, że się zapożyczymy, kupimy samochód i przez kolejne 10 tygodni (bo tyle wizy turystycznej nam jeszcze zostało) będziemy się świetnie bawić, docierając tam, gdzie łatwo dotrzeć się nie da. Nic w tym nowatorskiego, prawda?
Taką decyzje podejmuje pewnie 50% osób, które do Australii przybywają i podróżują po niej indywidualnie. Stają się jeszcze bardziej samowystarczalni, jeszcze bardziej indywidualni tylko, że większość z nich tym samym wpada w kolejną pułapkę i zwiedza tylko tę część Australii, która dostępna jest dla samochodów 2WD. Dla mnie, mniej ciekawą część Australii, bo właśnie bardziej dostępną, choć wiem, że jest to subiektywna opinia. Nie zawsze nam się to udaje, jednak zwykle staramy się podejść do odwiedzanych przez nas krajów z innej strony niż kolokwialnie to ujmując ogół (turystów, podróżników, bacpackerów – dopiszcie swoje). Staramy się nie iść na łatwiznę, na skróty i choć żadni z nas odkrywcy, dziwnym zbiegiem okoliczności lubimy miejsca, w których nie potykamy się o śmieci, nie ma infrastruktury turystycznej lub spotkani po drodze ludzie mówią tylko w języku, którego nie rozumiemy, a z nas się leją siódme poty i po dotarciu na miejsce padamy na twarz. Za to jacy jesteśmy szczęśliwi! Im jest trudniej tym więcej frajdy mamy z tej podróży. Co tu więcej mówić, podróżowanie po świecie staje się coraz łatwiejsze, więc choć w ten sposób staramy je sobie jakoś urozmaicić.
Australia jest inna niż Azja, na pozór bardziej cywilizowana w naszym tego słowa znaczeniu, ale też strasznie rozległa i słabiej zaludniona, tym samym trudniej dostępna. Żeby więc z niej wycisnąć dla siebie jak najlepszy soczek, trzeba się trochę natrudzić, a tak naprawdę to trzeba mieć samochód 4×4, który może więcej. Taki też postanowiliśmy kupić, gdyż jak przyjdzie pierwszy lepszy potoczek przecinający drogę, a jest ich w tym kraju duuuużo, to przełączymy sobie tylko napęd 2WD na 4WD i bacpackerów w swoich Fordach Falconach, Holdenach Commodore lub niezliczonej maści minivanach ze stolikami, łóżkami, lodówkami, podręcznymi prysznicami i deskami surfingowymi, zostawimy na parkingu przed tym strumykiem. My zaś pojedziemy dalej mając trochę frajdy… Nie, mając dużo frajdy, bo tam za tą rzeczką jest przygoda, prawdziwa przygoda! Samochód 4×4 do najtańszych nie należy, tym bardziej jeśli szuka się czegoś nie zupełnie rozklekotanego.
Moja wymarzona Toyota Landcruiser w stanie nadającym się do dalszej eksploatacji i bez większych dodatkowych wydatków była zdecydowanie poza naszym zasięgiem nawet po pożyczce od znajomych. Poza tym auto to lubi się dobrze napić, dystanse w Australii są ogromne, paliwo nie najtańsze, a my chcemy podróżować tanio = auto musi być stosunkowo ekonomiczne. Auto terenowe ekonomiczne? Takiego szukaliśmy, długo szukaliśmy.
Jeden z naszych hostów, mechanik z zamiłowania, cyrkowiec i artysta z zawodu podsunął mi gazetę z lokalnymi ogłoszeniami, w której była do sprzedania Toyota 4Runner. Zalety: samochód jak na terenówkę stosunkowo lekki, 4-cylindrowy silnik diesla (czyt. na tutejsze warunki mały i bardziej ekonomiczny niż benzynowy), 4WD, wersja wagon (czyli można tył auta przerobić na legowisko), rego ważne przez 6 miesięcy (kilkaset dolarów w kieszeni), RWC (certyfikat sprawności do poruszania się po drogach) wydany 3 tygodnie temu. Wady: cholernie stary, w środku strasznie zapuszczony, zepsuta klimatyzacja, tylna część auta wykonana z włókna szklanego (czyt. bagażnik na dachu odpada). Jeśli będziemy mieć szczęście od mechanicznej strony to samochód ten jest stworzony dla nas mimo, iż kilka rzeczy trzeba dokupić. Jeśli silnik lub inne części samochodu zaczną się psuć, to będzie to najgorsza podjęta w tej podróży decyzja. Ryzykujemy? Po półtora dnia od pierwszego spojrzenia na samochód jest on już zarejestrowany na moje nazwisko, a po kolejnych dwóch dniach jesteśmy gotowi, aby oddalić się od cywilizacji i dołączyć do 10% osób kupujących samochód terenowy (z tych wcześniej wymienionych 50%, które decydują się w ogóle na zakup samochodu w Australii) i zacząć choć trochę głębiej penetrować ten piękny kraj. Wyruszamy więc w naszą pierwszą podróż nowym-starym autem. Ja zaś po raz pierwszy wsiadam za kółko samochodu 4×4 i strasznie z tego powodu jestem zadowolony, ale też głowę mam pełną znaków zapytania, bo o jeździe terenowej mam pojęcie takie, jak krowa o księżycu.
Na pierwszy ogień bierzemy stosunkowo nietrudną trasę wzdłuż wybrzeża z Cairns do Cook Town, której połowa wymaga napędu 4WD. Dalej do Cape York, czyli północnego krańca kontynentu australijskiego, będzie już trochę trudniej i 4WD jest wręcz koniecznością, bo asfaltu tam jak na lekarstwo, a ciekawe miejsca leżą poza głównym szlakiem. O tym jednak w następnym odcinku latynoskiego serialu pt. LosWiaheros dookoła świata ;) Nawiasem mówiąc, tak się zastanawiam, czy ja się tutaj przed Wami nie tłumaczę? Czy nie staram się zatrzeć pewnych faktów? Chyba jednak tak, bo przecież zaraz ktoś powie: „Gdzie ten ich tani styl podróżowania – stać ich na auto, to jakie to tanie podróże? Ja haruję przez miesiąc w Polsce i ledwo mam na rachunki, a ci się wożą terenowym samochodem kupionym po Australii i chwalą się, że podróże są tanie! Brednie!” Odpowiadam więc zawczasu tym, którzy podobne tezy będą wysuwać: tak, trochę racji tutaj macie.
„Zdradziliśmy” nasze plecaki dla wygodniejszego samochodu, ale stał on się dla nas nie tylko środkiem transportu, ale też przenośnym domem, w którym śpimy i nie martwimy się niczym – nie myślimy, nie kombinujemy, żeby nie płacić za nocleg. Australia to kraj stworzony dla ludzi lubiących kempingi i biwaki, szczególnie te darmowe, a nasze obecne koszty to tylko jedzenie oraz diesel i miejmy nadzieję, żadnych innych nie będzie. Auto kupiliśmy za pożyczone pieniądze, ktoś chętny na odkupienie samochodu za jakiś czas? ;) W moim odczuciu w rozliczeniu końcowym (po sprzedaniu samochodu innym podobnym do nas) ten styl podróżowania to najtańszy możliwy sposób na zobaczenie w Australii czegoś więcej poza wschodnim wybrzeżem, głównymi drogami i miastami w kraju oraz backpackerskimi wycieczkami pt. karmienie skaczących krokodyli w PN Kakadu lub wyprawa pod Ayers Rock o zachodzie słońca z całym szacunkiem dla tych, którzy takie wycieczki zakupili, a są naszymi czytelnikami albo właśnie byli… Po naszej australijskiej przygodzie samochodowej spostrzeżeniami technicznymi chętnie się z Wami podzielimy, ale już teraz zapraszamy do komentarzy, a co – lubimy je czytać :) Niedługo pewnie będzie trochę nudniej, bo trzeba będzie trochę popracować, żeby znów móc podróżować (z plecakiem) po Amerykach i Afryce, ale teraz wyruszamy ku przygodzie.