To w końcu Kanton czy Guangzhou?

Kanton jest specyficznym miastem na warunki chińskie. Po pierwsze ze względu na język, pod drugie ze względu na języki obce i po trzecie ze względu na stosunki z Zachodem.

Język kantoński zdecydowanie różni się od języka chińskiego inaczej nazywanego mandaryńskim. W kantońskim mamy 7 tonów, co czyni go ekstremalnie trudnym do nauczenia i sprawia, że sami Chińczycy mają nieraz spore problemy z dogadaniem się między sobą. Co więcej imiona ludzi zapisywane w znakach chińskich w języku mandaryńskim czyta się inaczej niż w kantońskim i tworzy się jeszcze większy zamęt. Ja z moim ubogim chińskim zupełnie sobie w Kantonie nie radziłem. Posiłkowałem się językiem migowym i językiem, co ciekawe, angielskim.

Nowe oblicze Kantonu.
Nowe oblicze Kantonu.

Wierzcie lub nie, ale Kanton to miasto, na ulicach którego dość łatwo można trafić na ludzi mówiących po angielsku. Oczywiście to nie jest tak, że większość ludzi mówi po angielsku, nawet nie większość, do których by się przypadkowo podeszło. Jednak gdy skanujemy wzrokiem chodnik pełen przechodniów i szukamy Chińczyka, który wygląda na takiego, co może angielskim władać to rzadko kiedy takowy delikwent obchodzi nas bokiem lub macha ręką w charakterystyczny sposób – zwykle grzecznie pytają po angielsku, jak mogą pomóc. Na początku może przez pierwsze dwa dni myślałem, iż mamy po prostu szczęście, ale kolejne 4 dni sprawiły, iż utwierdziłem się jeszcze mocniej w tym przekonaniu, że Chińczycy tutaj są po prostu lepiej wyedukowani. Powodem tego stanu rzeczy może być fakt, iż do Kantonu przyjeżdża bardzo dużo obcokrajowców, aby nawiązać stosunki handlowe z Chinami. W prowincji Guangdong, której Kanton jest stolicą jest niezliczona liczba fabryk i zakładów, które produkują wiele z pośród importowanej przez nas „chińszczyzny”. Wiele osób więc uczy się angielskiego, który daje im szansę na pracę lub na lepszą pracę, czego przykładem może być moja wcześniejsza rozmowa z Zhao.

Sprawa kolejna – nazwa miasta. Pewnie zauważyliście, że używam zamiennie nazwy Kanton i Guangzhou. Ta pierwsza to nazwa lepiej znana w Europie i zaszczepiona nam przez kolonializm. Ta druga to chińska transkrypcja w pinyin. W Europie używa się obie zamiennie, w Chinach oczywiście funkcjonuje głównie nazwa Guangzhou.

Stary Kanton.
Stary Kanton.

Dawny Kanton to jedno z pięciu miast tzw. traktatowych, które miały prawo od 1842 r. prowadzić handel z zagranicą. Umowa ta została podpisana po przegranej przez Chińczyków I Wojnie Opiumowej. Stosownie do ustaleń traktatowych Brytyjczycy i Francuzi wybudowali na Wyspie Shamian swoje zgromadzenia kupieckie, wille, domy, kościół, później banki, co do dziś dość wyraźnie odróżnia wyspę od reszty miasta. Wyspa ta stała się więc niepodlegającą juryzdykcji chińskiej enklawą europejską, skąd Brytyjczycy i Francuzi kierowali handlem i wysyłali towary na Zachód.

Guangzhou stało się też jednym z pierwszych miast chińskich, które najszybciej skorzystało na ekonomicznym otwarciu się Chin na Zachód. Mowa tu o nowej polityce Deng Xiaoping’a wprowadzonej w końcówce lat 70 zeszłego wieku, która zmieniła Chiny w Fabrykę Świata i obecnie jednego z największych „graczy” na świecie. Głównym atutem miasta był śródlądowy port morski i bliska odległość do jeszcze wtedy brytyjskiego Hong Kongu. Dziś port w Guangzhou jest 3 najważniejszym w Chinach po Szanghaju i Shenzen i znajduje się w światowej dziesiątce portów pod względem tonażu surowców przez niego przesyłanych.

Wszystko to sprawia, że Guangzhou jest wręcz napakowane różnego rodzaju sklepikami, sklepami, marketami, galeriami, biurowcami i wieżowcami. Życie w mieście wręcz buzuje, a ludzie, ma się wrażenie, że {joomplu:1726}biegają zamiast chodzić. Na pierwszy rzut oka dla wszystkich podróżników sprawia to wrażenie dość negatywne, wręcz odpychające i sporo osób miasto szybko opuszcza tym bardziej, że do najtańszych ono nie należy. Jednak jeśli przeczekamy pierwsze 2-3 dni złapiemy klimat miasta i zaczniemy podążać jego rytmem, to stwierdzimy, że coś tu nie gra. Chwilę temu byliśmy na komercyjnej ulicy handlowej z wieżowcami, których czubki chowają się w chmurach, a teraz jesteśmy w jakimś zapyziałym prowincjonalnym miasteczku. To właśnie jest urok tego miasta. Z minuty na minutę „krajobraz” zmienia się nie do poznania i teraz widzimy pordzewiałe rowery zamiast połyskujących skuterów, zakurzone sklepiki zamiast szklanych galerii czy bezzębnych starców w miejsce szykownie ubranych biznesmenów. Stare dotyka nowe, jednak oba żyją swoim tempem.

Wieczorem spotykam się z Zhao, żeby trochę pogawędzić o Chinach:
– Jak udała się randka? – pytam zaczepnie.
– Fajnie, poszliśmy do parku i puszczaliśmy latawca, a potem oglądaliśmy amerykański film, którego premiara ma być za 3 tygodnie – odpowiada uradowany Zhao.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową i zacząłem drążyć temat, który mnie bardziej interesował:
– Masz konto na Facebooku, bo ja nie mogę ze swojego tutaj korzystać. Strona się nie wyświetla – podchodzę go delikatnie.
– Tak, tak. Filtry! Ale one w Chinach są bardzo słabe i można to obejść przez serwery proxy. Wiesz jak to działa? – pyta z uśmieszkiem.
– Tak, coś słyszałem. Ale po co to wszystko? – zgłębiam temat.
– Heh… to dla bezpieczeństwa, tzn. tak twierdzi rząd, ale ja wiem swoje. Oni blokują wszystkie takie zachodnie strony, aby nam utrudnić kontakt z ludźmi z Zachodu. Mój rząd lubi kontrolować przepływ informacji i blokuje dostęp do zachodnich serwisów społecznościowych, nad którymi nie ma kontroli. Pewnie znasz sprawę Tybetu. Ostatnio doszedł Xinjiang – to nie wygodne tematy dla chińskiego rządu. Ja, jako Chińczyk nie powinienem o tym wiedzieć. Jeszcze zacznę dopytywać o szczegóły i dołączę do opozycyjnej organizacji – tłumaczy Zhao.
– Są takie w ogóle w Chinach? Słyszałem, że się z nimi już rozprawiono – pytam zdziwiony.
– Częściowo masz racje, ale nie wszystko udało się rozbić, poza tym powstają nowe. Mnie to jednak nie interesuje – ucina szybko, jakby nie chciał wejść na pole minowe.
– Zhao, a Ty nie boisz się ze mną o tym rozmawiać? Przecież my się prawie w ogóle nie znamy – pytam go szczerze.
– Ale niby co ja powiedziałem, co by mogło świadczyć przeciwko mnie? A Ty nie boisz się ze mną rozmawiać? Myślę, że masz więcej do stracenia – uśmiecha się.
– Znaczy się co? Naszą rozmowę może ktoś nagrać i oskarżyć mnie o szpiegostwo i działanie przeciwko interesowi Chin – pytam lekko zbity z tropu.
– Skąd znasz to określenie? U nas to najczęstszy zarzut polityczny. Działanie na szkodę interesowi państwa – powtarza jeszcze raz mój znajomy Chińczyk i kontynuuje: Kiedyś wierzyłem, że to Zachód wysuwa jakieś fałszywe wnioski np. w sprawie Tybetu. Od kiedy znam angielski dużo do mnie dotarło i przeżyłem swoiste rozczarowanie. Nie wiem jak to określić, ale uszło ze mnie powietrze. Cała ta bańka mydlana, która jest nadmuchiwana w nas od dziecka w szkole podstawowej i dalej, nagle zniknęła. Nie mogłem odnaleźć się w tym świecie – cicho wyznaje Zhao.
– Nie chciałeś stąd wyjechać? – pytam.
– Jak? Pochodzę z biednej rodziny, gdyby nie mój upór i to, że nauczyłem się angielskiego sam to pewnie zasuwałbym od świtu do nocy w jakimś sklepie, albo co gorsze w fabryce. Żyję z tygodnia na tydzień tłumacząc i zarabiając na noclegach turystów. Jestem zdrowy więc jest ok, ale nie wiem co będzie potem. Na pewno nie ma mowy o wyjeździe za granicę, bo trzeba mieć paszport i zaproszenie. Nie znam nikogo, kto mógłby mi pomóc to załatwić, a nie mam na tyle pieniędzy, aby to opłacić na lewo – kończy smutno Zhao.

W tym samym czasie przy stoliku obok siada trzech Chińczyków i Zhao traci chęć na rozmowę na niewygodne tematu. Chciałem go jeszcze zapytać o wybory w partii komunistycznej. Jak to wygląda, bo od innej osoby w Chinach dowiedziałem się, że tam w grę wchodzą dziesiątki, a czasem i setki tysięcy dolarów. Kupuje się stanowiska, fotele i potem przez okres kadencji odzyskuje się „zainwestowany” kapitał, co szerzy korupcję w Państwie Środka. Może porozmawiamy o tym następnym razem, bo teraz już tylko mogliśmy pogadać o pogodzie i nudlach.

Następnego dnia z Alicją pojechaliśmy do miejscowości Foshan, która leży godzinę jazdy od dworca autobusowego w Kantonie. Przewodnik mieliśmy z roku ubiegłego i jak podawał miała tam być dzielnica ze starą zabudową, klimatyczne zaułki i urocze uliczki. Zastaliśmy już tylko to:

Nowy styl życia w południowych Chinach... niedługo i tu nadejdzie.
Nowy styl życia w południowych Chinach… niedługo i tu nadejdzie.

Nadchodzi nowe oblicze południowych Chin, heh… jeśli już mamy to nowe oblicze oglądać, to stwierdziliśmy, że wybierzemy się na główny deptak Kantonu, czyli Beijing Lu. Ulica podobna do Nanjing Lu w Szanghaju – też rozświetlona mnóstwem neonów, kolorowych reklam i udekorowana najbardziej szykownymi sklepami w mieście. To co jednak na Beijing Lu w mojej opinii było najciekawsze, to przykryty grubym szkłem dawny bruk tej ulicy. Ładnie podświetlone i dobrze przedstawione starsze wersje Beijing Lu dawały wyobrażenie, jak ta ulica wyglądała na przestrzeni kilkuset poprzednich lat. Jeśli coś takiego udałoby się w końcu zrobić w Krakowie z częścią Rynku – byłoby to na pewno super atrakcją miasta.

Odkryte dawne warstwy bruku na Beijing Rd w Kantonie.
Odkryte dawne warstwy bruku na Beijing Rd w Kantonie.

Nasza przygoda w Kantonie powoli dobiega końca. Jak się dowiedziałem ostatniego dnia naszego pobytu, targ z psami, kotami, różnego rodzaju gadami etc. dalej w Kantonie istnieje, tylko został przeniesiony do dzielnicy Baiyun. Było już za mało czasu, aby tam pojechać, a bilety na autobus były już kupione. No nic, trzeba będzie faktycznie jeszcze kiedyś wrócić do Kantonu.

Po wyjeździe z Kantonu napisałem do Zhao maila, ale do dziś na niego nie odpowiedział. Może faktycznie się czegoś przestraszył. Ciekawe, może następnym razem jak przyjadę na dworzec kolejowy do Kantonu, to właśnie Zhao mnie zaczepi i zaproponuje nocleg za 130Y. Oczywiście Zhao, to fałszywe imię, tak aby czasem się ktoś nie połapał.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Pułapka na Jedwabnym Szlaku

Magia nazwy „Szlak Jedwabny” przyciąga do Uzbekistanu  różne typy turystów. Przybywają tu rowerzyści, motocykliści, miłośnicy samochodów terenowych, …

8 komentarzy

  1. Kanton..? Guangzhou to najgorsze miasto w jakim bylem w Chinach! Mieszkalem w Guangdongu prez rok, wiec w Guangzhou bywalem prawie co weekend. Trrrragedia! Juz Shenzhen jest przyjemniejsze. Generlanie odradzam jako cel wypraw turystycznych…

  2. Zbyt multikulturalne jak dla mnie istny babilon,  na + fajne i tanie masaże oraz kuchnia…

  3. Byłam w Kantonie (zostawmy to tak dla wygody językowej) miesiąc temu (kwiecień 2013) i już tęsknię za tym miastem, choć byłam tam krótko i za krótko. Ach te rozległe aleje, zieleń subtropikalna wszędzie, zadbana i oplatająca nawet podpory pod wiaduktami, nieustannie sadzą i dosadzają kwiaty , i wszelakie inne zieloności. Wielkomiejskie budownictwo z jednej strony i ustronne a mniej zadbane -( i tu uwaga dla malkontentów – a widział jakiś mieszkaniec Warszawy jak wyglądają podwórka ulicy Hożej w centrum ?????) zaułki , ale ta atmosfera z jednej strony wielkomiejska a z drugiej przyjazna, ci policjanci dyrygujący ruchem, rozmaity handel i usługi przy ulicach, dziadkowie czekający na dzieciaki pod szkołą, i buduje się , buduje. Jest tam 7 linii metra, autobusy, samochody, aura paryska pomieszana z azjatycką . Wszystko otwarte i zachęcające do wejścia i posmakowania. A Foshan ?? widział ktoś z Europy piec do wypalania ceramiki czynny NIEUSTANNIE od 2,500 lat ??? i ulice pełne różnorakich ceramicznych wyrobów, ceny nie zaporowe, choć istotne ze wzgl. na wagę przedmiotów, bo transport lotniczy. Restauracje, nawet te wykwitne , dostępne cenowo dla przeciętnie zasobnych, choć trzeba troszkę wiedzieć co zamówić , taksówki w cenach o połowę niższych niż warszawskie. Wyspa Shianman , fantastyczna enklawa kolonialnej Europy, mieści się tam m. inn.. bardzo pięknie zlokalizowany polski konsulat i wiele bardzo ładnych i niedrogich sklepików pamiątkarskich, a nie bazarowo tandetnych. Odwiedziłam Kanton będąc z wizytą w Hong Kongu. Powiem tak, jeśli ktoś już liznął trochę Europy, to szkoda na nią czasu i … pieniędzy. Azja … no cóż , moja miłość, predestynacja a może (niedowiarki) reinkarnacja, a na pewno rzeczywistość, która ma świadectwo w moich odczuciach i wrażeniach. Kto może niech zwiedza, kto wątpi niech nie rusza się z domu zawsze tak bezpieczniej, choć ubogo.

  4. ja spedzilem w Guangzhou prawie cztery lata.uwielbiam to miasto. niesamowite zmiany w ciagu tego okresu.

    • Oooo, to długo…
      Jakiego rodzaju zmiany masz myśli? W wyglądzie miasta, w zachowaniu ludzi? A może jedno i drugie?

      • hej, jestem w Kanton od tygodnia i jeszcze na 1,5 tygodnia muszę zostać, przyznam, że jedyne o czym marze to wrócić do Polski, czy ktoś z osób które były mógłby mi udzielić wskazówek gdzie jest to super miasto o którym mówią, bo póki co jest tu dla mnie okropnie. mail katarzyna.tycz@gmail.com
        dzięki za pomoc

  5. Foshan jest duzym miastem, ktore osobiscie podoba mi sie bardziej niz Guangzhou. Moze nie widzieliscie duzo a moze sie sporo pozmienialo. Zhao nie odpisal bo Chinczycy nie uzwaja maili. Napisz do niego na qq lub wechacie :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *