Jest taki chiński zwrot, który raz mnie śmieszy, raz irytuje, a czasem po prostu witki opadają człowiekowi, bo różnica kulturowa jest tak potworna, że żaden kulturoznawca tutaj nie pomoże. O zakład idę, że każdy kto był w Chinach i próbował swoich sił w języku chińskim odbił się choć raz od tej chińskiej niemocy! Wrrr…
Przychodzisz na stację kolejową i chcesz kupić bilet, dajmy na to, z Pekinu do Szanghaju – pociągów na tej trasie w ciągu dnia jest co najmniej kilka, a Ty co słyszysz: „Me yo”.
Szukasz hotelu w kilku milionowym mieście, pytasz przechodnia lub lepiej – pokazujesz mu nazwę w chińskich znakach i co słyszysz: „Me yo”.
Idziesz na poranny targ, masz ochotę na zupę i pierożki z mięsem, namierzasz stragan, wkładasz prawie nos do czyjejś zupy, aby upewnić się, że te są z mięsem, podchodzisz do „ekspedientki” i pokazujesz na rzeczoną zupę jegomościa obok i na dochodzące pierożki na parze. Co słyszysz w odpowiedzi? To samo, co wyżej.
Chcesz zapytać o drogę ludzi przy sklepie na rozdrożu (akurat grają w dominu), wyciągasz chiński atlas drogowy i wskazujesz nazwę miejscowości, do której się udajesz. Dalej pytasz (gestami lub mową – nie ma znaczenia), czy masz jechać w prawo czy w lewo – co słyszysz? ME YO!!! Me yo, mE Yo i szlak Cie trafia, bo jak to do diabła NIE MA? Musi być!
Me yo poza swoim podstawowym znaczeniem – „nie ma”, ma też (o ironio) wiele innych znaczeń zależnie od sytuacji. Przykłady? Proszę bardzo: nie wiem, nie gotowe, te pierogi są dla pana obok, nie zawracaj nam gitary – my tu w domino gramy, nie ma już biletów na najbliższy pociąg, idź do innego okienka – nie rozumiem co chcesz.
Wiele też jest przyczyn, dla których Chińczycy tak mówią. Czasem faktycznie czegoś nie ma, a my myśląc, że chcą nas zbyć, upieramy się przy swoim i szukamy dalej. No i tak szukaliśmy dworca kolejowego w Jianshui, żeby do Kunmingu podjechać pociągiem. Okazało się, że w istocie- dworzec jest, ale pociągi od prawie 10 lat na tej trasie nie kursują.
Chiny za to właśnie kocham – szlak mnie trafia kilka razy dziennie, gdy słyszę to ich „me yo”, ale chwilę później już się zaczynam zastanawiać, jakiego to nowego znaczenia tym razem się powinienem domyśleć.
moje pierwsze zderzenie z Chinami to byl dworzec autobusowy w Naningu,chcialam namierzyc nocny autobus do Hong Kongu i co widze???Krzaczki,wszedzie krzaczki na wyswietlaczach ,pytam ludzi ,nie wiedza,nie rozumieja,wreszcie jakies malenstwo w uniformie postukalo mnie w plecak i za reke zaprowadzilo na lawke i pokazalo na wyswietlaczu ,ze te drugie krzaczki od gory to godzina odjazdu autobusu do HK,poziej ta sama dobra dusza przyniosla mi zupe chinska …..normalnie zmiekczyli moje serce,a pozniej w autobusie ukradli nam aparat i na tym sie skonczyla milosc polsko-chinska..:)
To dość niespotykana historia w Chinach. Powiedziałbym, że to najbezpieczniejszy kraj Azji po Singapurze, a tu taka przykra sprawa…. :/
Dziewczyna ,ktora poznalam w tym autobusie ostrzegala mnie,ze na tych nocnych trasach dosc czesto zdarzaja sie kradzieze,ze potrafia bezszelestnie wyciagnac ci portfel z pod glowy,wierzyc mi sie nie chcialo,ale sie przekonalam ,aparat zniknal z podrecznego plecaka.No ale wiadomo wszedzie sa zli i dobrzy ludzie,to zalezy od naszego szczescia i nastawienia na jakich trafiamy.
Mnie ciezko zniechecic,do Chin zawitam na pewno.
siema,
to pewnie przyda sie wam darmowa aplikacja Bing Translator (dla Windows
Phone) ktora na zywo za pomoca aparatu tlumaczy wskazane napisy,
wystarczy skierowac aparat telefonu na nieznany tekst, a BT
automatycznie rozpozna zapisana tresc przetlumaczy i nalozy stosowne
napisy w rozpoznawalnym przez uzytkownika jezyku. BT ma tez funkcje
trybu konwersacji wystarczy
napisac, lub podyktowac jakies zdanie a program powie na głos stosowne
tlumaczenie. Moja intencja nie jest reklamowanie tego produktu, chce
tylko pomoc :) Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za Was :))))
Kurde, ale super gadżet! Dzięki za info! Tylko my smartfona nie mamy… :/
świetne :D
od dzisiaj razem z Moniką wprowadzamy do naszego słownika wyraz Me yo! ;-))))
BAWCIE SIĘ DOBRZE!
Mapy w Chinach możecie wsadzić sobie do plecaka i nie wyjmować ich przez cały pobyt (no chyba, że sami będziecie z nich korzystać). Niestety, ale z geografią, a już na pewno z „obsługą map” Chińczycy nie są za pan brat. Europa to dla większości kraj (trudno się dziwić, skoro jest tylko trochę większa od Chin), a państwa europejskie to takie ichniejsze prowincje :P.
Bardzo mnie ciekawi jednak to, że dostajecie takie zwięzłe odpowiedzi na swoje pytania. Ja zazwyczaj na proste pytanie otrzymuję tak długą odpowiedź, że nic nie rozumiem i jestem jeszcze bardziej skonfundowany niż byłem. Dla Chińczyka bowiem odpowiedzieć prosto „nie wiem, przykro mi” jest równoznaczne z utratą twarzy. Stąd zrobią wszystko żeby ci pomóc, łącznie z „telefonem do przyjaciela”.
Krzysiek, nie dajemy im się bawić mapą. Jeśli już kogoś pytamy to tylko na zasadzie: Czy ta miejscowość (tu wskazujemy chiński znaczek) jest w tym kierunku (tu wskazujemy ręką jedną drogę) czy w tamtym kierunku (tu wskazujemy inną drogę). Okraszamy wszystko językiem polskim, gdyż mamy wtedy naturalni lepszą ekspresję niewerbalną, którą Azjaci bardzo dobrze „czują”.
Co zaś się tyczy drugiego tematu, który poruszyłeś. Bywają i takie odpowiedzi, ale w zależności od stanu naszego zmęczenia, albo wyczekujemy do końca i na koniec ładnie dziękujemy albo staramy się jakoś wybrnąć z niezręcznej dla pytanego sytuacji :) Wiesz jak jest… ;)
Hehe, bardzo podobaja mi sie zawsze wpisy o niezrozumieniu Polakow przez Chinczykow. Machamy rekami, mowimy duzymi literami i nic! Zapytajcie przecietnego chinskiego turysty jak sobie radzi w Polsce, opowie Wam mniej wiecej to samo:) jestesmy tacy podobni. tyle, ze w Polsce rzadko zdarzy sie, zeby ktos obdzwonil pol rodziny zeby znalezc kogos mowiacego po angielsku, w Chinach to sie zdarzylo:) mile. powodzenia w podrozy i w nauce znakow!
To prawda… Co ciekawe po pewnym czasie całkiem nieźle można się
nauczyć wyławiać z tłumu (ogólnie w Azji, nie tylko w Chinach) ofiary
potencjalnie mówiące po angielsku. Nie zawsze jednak działa i wtedy
wspomniany przez Ciebie „telefon do przyjaciela”, jak z Alicją
zaczęliśmy nazywać tę próbę niestracenia twarzy, jest sporym wyzwaniem
– dla nich i dla nas :)
Fajnie, że „do nas wpadłaś” ;) Dzięki!
haha, mnie napady bezsilnej wscieklosci przeszly juz po roku :))) teraz przyjelam ich strategie – usmiecham sie, kiwam glowa, usmiecham sie a czas plynie… :))) Usciski !!!