Wulkan Cotopaxi i podróż Panamericana do Riobamba

Z Quito pojechalismy na poludnie w strone miejscowosci Riobamba, ale wczesniej maryl mi sie przystanek pod pieknym Wulkanem Cotopaxi. Elizie tak srednio sie ten pomysl podobal, ale baraniascie sie uparlem no i wysiedlismy z autonusu w polowie drogi…

…wysiedlismy, gdyz nasz autobus jechal dokladnie do Riobamby, czyli naszej docelowej na dzis miejscowosci. Wysiedlismy przy poludniowym wejsciu do Parque Nacional de Cotopaxi, choc nie o to dokladnie mi chodzilo, bo najlepszy widok byl okolo 3 kilomotry wczesniej. Oczywiscie kierowca uparcie nie chcial mi sie zatrzymac. Dlaczego? Bo policja go ukarze mandatem – policja, ktora tutaj nic nie robi! Krew by ja zalala… jedna wielka korupcja. Nie wazne.

Wulkan Cotopaxi nad Panamericaną.
Wulkan Cotopaxi nad Panamericaną.

Wyladowalismy sie z autobusu i napadli nas od razu jacus Ekwadorczycy, ze nas podwioza, za 20 usd. Odburknalem tylko, zeby nas nie denerwowali. Podeszlismy kilkaset metrow wyzej, na parking. Zostawilismy bagaze i zaczalem sie wracac, do miejsca, w ktorym chcielismy wysiasc. Eliza sobie darowala. Powiedziala, ze jej zdjecia wystarcza. No wiec poszedlem sam wzdluz Panamericany. Widok byl obledny. Ogromny na prawie 6 tys metrow wulkan, od gory pieknie osniezony z zaznaczona wyraznie granica wiecznego sniegu. Fotki niestety tego nie oddaja. Przynajmniej tym aparatem, bo to nie szeroki kat. No trudno…

Wrocilem do Elizy i trzeba bylo jakos wykombinowac transport do Riobamby, a ze mi sie zachcialo wysiadac z autobusu, to i ja musialem zlapac stopa. No i lapalem i lapalem i lapalem i w koncu sie cos zatrzymalo, ale nie do Riobamby. Dojechalismy 18 km do pierwszej wiekszej miejscowosci, gdzie wsiedlismy w drugi autobus. Stamtad w koncu udalo sie zlapac autobus do Riobamby. W efekcie koncowym w Riobambibie bylismy kolo 22. Pozno, jak na warunki poludniowo-amerykanskie, ale co poczac. Znalezlismy nocleg i poszlismy spac.

Autostopujemy na Panamericanie.
Autostopujemy na Panamericanie.

Nastepnego dnia zwiedzilismy Riobambe, kupilismy biley na pociag – niestety nie do konca trasy, bo tory zasypane przez trzesienie ziemii, o ktorym Wam pisalem z Cuenca. Nie zobaczylismy wiec slynnego Nariz del Diablo, ale za to bylo duzo wiecej przezyc i przygod z Gringos w roli glownej. O tym jednak w nastepnej odslonie, co by nie bylo za duzo wrazen na raz. A dzialo sie…. z wykolejonym pociagiem wlacznie :/

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czarny rynek dolarowy w Wenezueli

Łażę sobie po różnych miejscach w sieci i sporo osób dziwi, o co chodzi z pieniędzmi w Wenezueli. Dlaczego nie opłaca się ich …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *