Większość poznanych przez nas Japończyków pyta nas „A na Fuji byliście?”. Nie do końca mieliśmy to w planach, ale w końcu udaliśmy się zobaczyć sławny wulkan. Gdy po sześciu godzinach gramolenia się na szczyt spojrzy się na wschodzące ponad chmurami słońce, można wreszcie zrozumieć dlaczego wspinają się na tę górę tysiące osób każdego dnia. Wulkan Fuji ma w sobie jakąś dziwną energię. Wejście na niego wymaga sporego wysiłku a my jeszcze sobie to zadanie utrudniliśmy, bo do połowy, czyli stacji nr 5, gdzie zwykle wjeżdża się samochodem, wjechaliśmy w nocy rowerami.
– Idziemy na Fuji? – pytam Alicję na promie w drodze do Japonii.
– Eee, chyba nie będzie mi się chciało – odpowiada .
– To poczekasz na mnie na dole i pójdę sam, ok?
– Nie ma problemu.
Takie też było założenie do ostatniego dnia tuż przed moim wyjściem na górę Fuji. Gdy jednak Alicja naoglądała się zdjęć i filmów w Centrum Informacji Turystycznej, stwierdziła:
– Idę z Tobą.
– Ale ja chcę wjechać do połowy rowerem, a potem iść w nocy i zobaczyć wschód słońca.
– Ja też chcę – odparła przekonana.
Z takimi argumentami nie mogłem dyskutować. Pojechaliśmy na dworzec autobusowo-kolejowy, gdzie w schowkach bagażowych zostawiliśmy wszystkie sakwy oprócz jednej przedniej i małego plecaczka. Zrobiliśmy zakupy i po najbardziej energetycznej kolacji jaką jedliśmy w Japonii, punkt o 20:00 ruszyliśmy do góry.
Początkowe nachylenie trasy Fuji Subaru Line było na tyle duże, że na bramkach strażnik wręcz zachichotał, widząc nasze zmordowane i zlane potem twarze. Zaliczył nasze rowery i nas na nich siedzących do pojazdów do 125cc i pobrał odpowiednią opłatę. 125cc?! Nie wiem czy zaliczamy się do tej kategorii. Przed takim podjazdem spokojnie zmieszczę dwa schabowe albo pół kurczaka plus jakieś zielsko. Nie wiem ile to ma razem cm sześciennych. No nic. Uiściliśmy opłatę drogową i ruszyliśmy pełni werwy w górę.
Im wyżej tym chłodniej, więc w pewnym momencie przestaliśmy się pocić i tracić wodę z organizmu, co bardzo ułatwiło sprawę. Na około 1800m n.p.m. musieliśmy się już ubrać w odzież termiczną, bo lekki wiatr zaczął nas wręcz wychładzać.

Jechaliśmy prawie w zupełnej ciemności. Drogę oświetlał nam tylko księżyc i czasem wyprzedzające nas auta. Dało się odczuć, że las wprost tętni życiem. Co jakiś czas słyszeliśmy zwierzęta. Prawdopodobnie mieliśmy do czynienia z japońskimi kosmatymi sarnami, których nazwy nie znam. W koronach drzew buszowały wiewiórki. Nic nie było widać, a zwierzęta spłoszone burczeniem naszych rowerowych kół, znikały gdzieś w ciemnej gęstwinie.
Po dokładnie czterech godzinach jazdy dotarliśmy do Stacji Nr. 5, która znajduje się na wysokości 2250m n.p.m. Tam szybko się przepakowaliśmy, zjedliśmy porządną kolację nr 2 i naładowaliśmy się płynami izotonicznymi. Zapięliśmy rowery na parkingu tak pełnym samochodów, że aż strach było myśleć, że ci wszyscy ludzie idą tym samym szlakiem. Cieszyliśmy się jednak, że mają nad nami około dwóch godzin przewagi, więc miło będzie nam się szło przynajmniej na początku. Tak też faktycznie było przez pierwsze dwie godziny marszu. Stosunkowo łatwe podejście i mało ludzi na szlaku.

Gdy doszliśmy do stacji nr 7 zaczęły budzić się ze snu grupy autokarowe, które wyszły dzień wcześniej wieczorem. Po przespanej połowie nocy turyści ruszali z wysokości około 3 tys. metrów, aby dotrzeć na szczyt na wschód słońca. Szlak szybko się zapełniał. Zdziwił nas fakt, że wiele osób ciągnęło ze sobą na górę dzieci. Tak, ciągnęło, dosłownie. Dzieciaki po dwóch może trzech godzinach odpoczynku, szły w półśnie, powłócząc nogami i marudząc. Pewna pani nawet trącała swoją córkę kijem, jak jakąś owcę. Co kraj, to obyczaj…
My też zaczęliśmy poważnie czuć zmęczenie i co gorsza pojawił się towarzysz wysokości, czyli stopniowo narastający brak tchu. Zmagając się z ogarniającą nas sennością i zmęczeniem gramoliliśmy się na górę najszybciej jak mogliśmy. Wschód słońca nastał około 4:45, a my byliśmy dopiero przy Stacji nr 8 (3450m npm.). Wschód był przepiękny – morze chmur jak okiem sięgnąć, a my ponad nim. Do szczytu brakło nam dokładnie 300 metrów i pewnie gdybyśmy nie wjeżdżali na górę rowerami, zdążylibyśmy spokojnie. Przed nami była jednak najtrudniejsza część.
Robiliśmy się coraz słabsi i senni, więc postanowiliśmy odpocząć chwilkę w jednym z dziesiątek malutkich schronisk. Weszliśmy do pustej stołówki, w której było przyjemnie ciepło. Natychmiast podszedł do nas pracownik schroniska i wręczył zalaminowaną kartkę. Wyczytaliśmy, że godzina odpoczynku kosztuje 1000 jenów od osoby, dalej, że kawa kosztuje 400 jenów i ma się 15 minut, żeby ją wypić. Przed moimi oczami pojawił się taki wielki pytajnik jak to czasem widzi się w kreskówkach. Dalej nadeszły wykrzykniki i inne znaki…
Zamówiliśmy jedną kawę na dwie osoby, ale pracownik powiedział, że jedna kawa jest tylko dla jednej osoby i druga osoba, jeśli nic nie zamawia, musi wyjść. Podskoczyło nam ciśnienie, ale dzięki temu też obudziliśmy się i zrobiło nam się o wiele cieplej. Wyszliśmy anulując zamówienie.
Ruszyliśmy dziarsko pod górę, ale już po paru krokach dopadła nas zadyszka, a mnie dodatkowo zaczęła boleć głowa. Szliśmy tak krok za krokiem, bardzo mozolnie, w tłumie turystów. Wiele osób, przysiadało na kamieniu i po prostu zasypiało na 5-10 minut. Niektórzy wspomagali się tlenem z małych butli a la dezodorant. Wyglądało to jak jakaś pielgrzymka lunatyków. Wierzcie lub nie, ale niektórym nawet plątały się nogi ze zmęczenia. My też się strasznie wlekliśmy – 150 metrów wysokości pokonaliśmy w ponad godzinę!

Gdy dotarliśmy na kalderę, najpierw musieliśmy się przedrzeć przez tłum wiwatujących i gratulujących sobie wzajemnie Japończyków, potem przejść wąską ścieżką wśród stoisk z napojami i pamiątkami. Na wysokości 3770 m n.p.m. nie zabrakło też tak ukochanych przez Japończyków automatów z napojami. Jak oni to tutaj wciągnęli? Nie pojmuję!

Wreszcie poczłapaliśmy na sam szczyt, spojrzeliśmy w głąb krateru, oddaliśmy się kontemplacji podziwiając piękną panoramę rozciągającą się ze szczytu Fuji. Oczywiście, tak jak wszyscy, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i przybiliśmy piątkę – misja wypełniona… w połowie. Trzeba jeszcze było zejść i to tu właśnie zaczęły się przysłowiowe schody…
Czytaj więcej: informacje praktyczne o wejściu na górę Fuji.
Po prosze o zdjecie ze wschodu:P
dokładnie.. mam nadzieje, że takowe pokażecie :) wyobrażam sobie że musiał być wspaniały…
Zdjęcie wygląda kiczowato, jak każde inne zdjęcie (nasze) zrobienie podczas wschodu słońca. Zupełnie nie oddaje klimatu, więc postanowiliśmy go nie publikować na stronie.
jesteście dzielni :-)
i warto było być dzielnym :)
Oj tam, oj tam! Widoki widokami, ale dobrze zobaczyć was znowu z bliska i stwierdzić, że podróż konserwuje i nic się od pół roku nie zmieniliście. Czego nie można powiedzieć o niektórych :)
Z tego co piszesz u siebie, Azja Centralna a szczególnie góry też Cię mocno zakonserwowały :) Zobaczymy w Polsce jak się pozmienialiśmy ;-)
Zaczytałem się przez Was, ale to chyba dobrze (:
A ja razem z Łukaszem. Właśnie zamiast wysypiać się przed pracą planujemy co zrobić, by życie było kolorowsze. A przecież inspiracji jest tyle dookoła. Dziękuję(emy)!
hej,
czytam regularnie o waszych przygodach i zawsze poprawiaja mi nastroj…stwierdzilam ze musze wam koniecznie o tym powiedziec…moze kiedys w chwili zwatpienia doda wam troche energii fakt ze inni czerpia z was inspiracje:)
Pozdrawiam Ewa!
Wlasnie wracam z wyprawy po azji. W japonii spedzilem 11 dni. Jestem zachwycony. Na Fuji wspialem sie takze, jednak w bardziej hardcorowym stylu. Zaczalem trial z miasta Fuji-piechota. Zanim dotarlem do 5 stacji -mialem juz za soba ok 45 km. Wspinaczke zaczalem o 12 nocy-takze chcialem przekonac sie co tak zachwyca japonczynkow we wschodzie slonca. Mieli racje-niesamowite!
Wielkie gratulacje !Jestescie wspaniali ! Milo bylo mi poczytac Wasze wspomnienia z Fuji ! Tydzien temu wrocilam z mezem z Japonii ! Bylam tylko na stacji
Nr 5 jako ze obydwoje wiekowi ! Hi hi ! Nie bylo nam dane zobaczyc MT FUJI ! Paskudna pogoda mgla ! Zimno plus 4 st a to byl dopiero poczatek pazdziernika !
Podobno Fuji wcale nie jest laskawa pokazywac sie turystom Nasza przewodniczka powiedziala nam ze w calym roku ukazuje swoje oblicze tylko plus minus 60 razy ! W tym roku w miesiacu sierpniu byla widoczna tylko 10 !
Mimo to wrazenia niezapomniane !
Polecam wszystkim !
Wanda Maciolek Australia
Zycze dalszych wielkich przygod w Swiecie Podrozy !
Powodzenia !
Bardzo dziękuję Pani Wando za ciepłe słowa.
Tak, Fuji faktycznie jest dość kapryśna i ciężko trafić z pogodą. My tam byliśmy w okolicy kilka dni i przez część góry nie było widać, a przez dosłownie jeden dzień było jak na załączonych obrazkach. Po prostu trafiliśmy :)
Dobry wiatrów! :)
Wspaniała wyprawa, gratuluję. Decyzyjność Alicji – bezcenna :)