Zawsze, kiedy czytalam cos autorstwa mojego ukochanego Gabriela*, zastanawialam sie, czy faktycznie ludzie tak zyja, czy rzeczy, ktore opisuje sa prawdziwe. Dlatego chcialam zajsc do Kolumbii. Byla tam choc minimalna namiastka tego, w jakich warunkach zyja bohaterowie opowiadan. Namiastka, ktora nie zawiodla mnie.
Pierwsze wrazenie z Kolumbii to kolory. Kolorowe domy, kolorowe towary na sklepowych wystawach, kolorowi ludzie na kolorowych skuterkach. Byc moze jest to inne miasteczko niz pozostale w Kolumbii, ze wzgledu na to, ze odciete od pozostalych, graniczace z Brazylia. Ale i tak chodzac jego uliczkami myslalam o ksiazkach Marqueza.
Przyszla mi na mysl „Kronika zapowiedzianej smierci”. To musialo byc bardzo podobne portowe miasteczko, do ktorego podplywal swoja lodzia biskup. Wszyscy sie znali i wiedzieli co sie dzieje u sasiadow. Dlatego skandalem bylo, gdy pan mlody odeslal rodzicom swoja mloda zone, bo okazala sie nie byc dziewica… A zreszta nie bede opowiadac – przeczytajcie sobie sami :p
Zmierzam do tego, za dzieki tej wyprawie zyskuje nowe spojrzenie na tworczosc Marqueza. Zawsze mnie dziwilo jak o szostej rano mozna juz byc na nogach i spac na hamakach. A teraz robie to samo i jest to zupelnie naturalne. Po powrocie do Polski bede musiala na nowo przeczytac ksiazki Marqueza. Spojrze na nie w zupelnie inny sposob…
A wracajac do Kolumbii: klimat jaki panowal w Leticii byl niesamowity. Wcale by mnie nie zdziwilo, gdyby nagle przylecialy blekitne motyle i zabraly kogos do nieba. Taka magia tutaj byla bardziej realna, niz niejedna prawdziwa rzecz. I to w Kolumbii bylo piekne.
*Gabriel Garcia Marquez – kolumbijski pisarz felietonista, dostal nawet w latach ’80 nagrode Nobla, najbardziej znany za „Sto lat samotnosci”, przeze mnie ubostwiany glownie za opowiadania, w nich bardzo widac czym jest realizm magiczny w wydaniu Marqueza