My babies are gone! (Moje dziecinki zniknęły!) – krzyknął z przerażeniem nasz couchsurfingowy host Jeeva. Jego dwa małe pytony, które wykluły się zaledwie dwa dni temu, wypełzły ze swojego prowizorycznego terrarium i teraz wędrują gdzieś po najciemniejszych zakątkach pokoju w którym śpimy.
Nowy dom
Couchsurfing w Malezji może być niezwykle ciekawy: wczoraj gościłeś u malajskiej rodziny, dziś jesteś u Rosjanki, a jutro lądujesz u Chińczyków. Tym razem trafiamy do rodziny tamilskiej. Kiedy docieramy na miejsce okazuje się, że Jeeva – nasz host – jeszcze nie wrócił z pracy, ale do środka zapraszają nas jego mama i siostra. W mieszkaniu pachnie kadzidełkami a mama Jeevy – Prima i jego siostra – Anusha, ubrane są w tradycyjne, kolorowe stroje. Prima idzie w nasza stronę z tacka pełną bananów, już nam ślinka cieknie, ale „nie dla psa kiełbasa”. Okazuje się, że panie właśnie wybierają się do świątyni hinduistycznej, a banany są przeznaczone na ofiarę.
Zostajemy sami w obcym mieszkaniu. Siedzimy na kanapie, tępo gapimy się w hinduskie teledyski i zastanawiamy się jak to możliwe, że ktoś nam mógł zaufać po 15 minutach znajomości i zostawić nas, prawie obcych ludzi w pustym mieszkaniu. Nasze rozważania przerywa dźwięczny męski głos.
Człowiek z pasją
„Hello! I’m so happy! I bring new babies.” Czarna postać w kasku, trzyma przed sobą plastikowy pojemnik po lizakach i szeroko się do nas uśmiecha. To Jeeva. Właśnie wrócił z pracy i przyniósł ze sobą 3 malutkie pytony, które dopiero co wylęgły się w minizoo przy KL Tower. W ramach przełamywania barier i wewnętrznych oporów dostajemy do potrzymania nowoprzybyłego małego pytona. Maleństwo ma może ze 20 cm i jest chudziutkie. Szare okrągłe oczka, jak dwa koraliki, przyglądają się dziwnemu światu, a mały języczek wysuwa się co jakiś czas, aby zbadać nowy teren. Mały pyton na razie niczym nie przypomina straszliwego, obślizgłego gada jaki ma z niego wyrosnąć.
Oprócz nowoprzybyłych trzech maluchów, mieszka tu jeszcze spory wąż mangrowcowy (czarny w żółte paski), dorosły pyton (dywanowy?) (brązowy w ciemne ciapki) i trzy mniejsze węże, których nazw nie pamiętam. Do egzotycznego towarzystwa zaliczają się również dwie iguany i jedna młoda tarantula. Niedawno do towarzystwa dołączył tez ptaszek, który wypadł z gniazda, a nie potrafi jeszcze latać. Każde stworzenie ma swoje terrarium lub klatkę. Jeeva kocha wszystkie swoje egzotyczne stworzenia i mógłby o nich opowiadać godzinami, a trzeba przyznać, że wiedze na ten temat ma ogromną.
Człowiek z pasją i anielsko cierpliwą mamą.
Węże są karmione raz w tygodniu, a czasem rzadziej, ale roślinożerne iguany, trzeba karmić codziennie. Najgłośniej i najczęściej o jedzenie dopomina się ptaszek. Kto zajmuje się zwierzętami, skoro Jeeva jest calutki dzień w pracy? Oczywiście, jego mama! Każdego dnia rano cierpliwie kroi owoce dla iguan, wymienia im wodę, sprząta terrarium, a ptaszkowi podaje pensetą robaki. Nie ma nic przeciwko wężom w mieszkaniu, nawet je lubi. Wieczorem zdaje relację Jeevie jak zwierzęta zachowywały się w ciągu dnia.
Pewnego wieczoru…
…dwa największe węże lądują na kanapie w salonie. Andrzej przełamuje się i bierze na ręce dużego pytona {joomplu:2218}dywanowego. Okazuje się, że gad wcale nie jest tak obślizgły i straszliwy jak mogłoby się wydawać. Pyton spokojnie wspina się po ramionach Andrzeja, w końcu znajduje wygodne miejsce za jego plecami i zasypia. Ja jednak wolę całe zdarzenie oglądać z dystansu, pod pozorem fotografowania tak wiekopomnej chwili.
– Czy ten wąż gryzie?
– Wszystkie węże gryzą, jeśli maja do tego powód, ale nie wszystkie są jadowite. Pytony nie są jadowite. – odpowiada Jeeva ze swoim rozbrajającym, szerokim uśmiechem.
– Andrzej, jak się czujesz z pytonem na plecach?
– Szczerze mówiąc to jestem cały mokry. Z nerwów pocę się i wolę nie wykonywać gwałtownych ruchów, ale uczucie jest kosmiczne. Jeszcze dwa dni temu, jeśli ktoś powiedziałby mi, że będę trzymał węża na swoich kolanach wyśmiałbym go od razu. Dziś psychiczna bariera właśnie pęka. Jeszcze jestem spięty, ale które sprawia poruszający się po moich rękach wąż jest NIE-DO-O-PI-SA-NIA!
Wielka ucieczka małych pytonów
Jest wieczór, siedzimy w salonie, w telewizji jakiś indyjski serial, Prima krząta się w kuchni, Anusza uczy się do testu z fizyki. Około 23-ej do mieszkania wpada zdyszany Jeeva z plastikowym pojemnikiem w ręku.
– Dziś jest wielki dzień! Moje małe pytony dostaną swój pierwszy posiłek.
W pojemniku widzimy małe, różowe, jeszcze ślepe myszki. Podekscytowany Jeeva mknie do pokoju ze zwierzakami.
– Moje maleństwa zniknęły. Został tylko jeden pyton..
– Jak to zniknęły? Jak dały radę przecisnąć się przez tak mały otwór w pudełku?
Widocznie ich nie docenialiśmy, a małe pytonki pełzają teraz gdzieś po pokoju, w którym mamy spać.
Kilka chwil później rozpoczynają się poszukiwania zaginionych maleństw. Przejęta Prima cierpliwie zagląda we wszystkie kąty, Jeeva z latarką eksploruje najtrudniej dostępne przestrzenie pod meblami, a Anusha nie wyśpi się chyba przed jutrzejszym testem. Oczywiście pomagamy w poszukiwaniach. Mamy w tym pewien interes (zniknęły w naszym pokoju!), ale też szkoda nam tych zwierząt, bo bez jedzenia, wody i odpowiednich warunków czeka je śmierć… węży jednak ani śladu.
Zaczynamy podejrzewać, że weszły do klatki węża mangrowcowego, który mógł je skonsumować. Problem polega na tym, że ten gatunek podobno nie zjada innych węży. Mimo wszystko podejrzany zostaje następnego dnia wysłany na prześwietlenie rentgenowskie. Zdjęcie jednak wyraźnie udowadnia jego niewinność i zarzuty zostają wycofane. Poszukiwania zakończone fiaskiem kończą się grubo po drugiej w nocy. Kładziemy się spać ze świadomością, że małe pytony są gdzieś wokół nas. Pysznie!
Jest jeszcze jeden podejrzany – nasza paczka z zimowymi ciuchami, którą wysłaliśmy do naszej koleżanki do Australii. Jest bardzo możliwe, że pytony wślizgnęły się do leżącej na podłodze reklamówki z zimowymi ciuchami, które włożyliśmy potem do kartonu. Czyżby pytony wracały właśnie do kraju, z którego oryginalnie pochodzą? Jeżeli się tam znajdują, to pewnie czeka je szybka śmierć i nawet nie chcę wiedzieć, co się będzie działo w tej paczce podczas dwóch miesięcy jej podróży statkiem. Po drugie jeśli urząd celny prześwietli paczkę to oskarża nas o przemyt i znęcanie się nad wężami… Sytuacja robi się nieciekawa.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.
W mieszkaniu panuje smutna atmosfera. Jeeva jest przygnębiony, Prima zatroskana, nawet na twarzy Anushy, która nie jest fanką węży, widać smutek. Nam też ten nastrój się udziela. Jeeva wyciąga na pocieszenie dwa swoje największe węże i daje jeden Andrzejowi na ręce, a drugiego sam sobie kładzie na głowę. Andrzej wydaje się być dziś bardziej zrelaksowany, ja jednak ciągle ich nie dotykam. Jakoś nie mogę. Chwilę później następuje zamiana. Jeeva instruuje Andrzeja, czego nie robić – głownie chodzi o gwałtowne ruchy. Chwile potem jadowity mangrowiec pełza już po Andrzeju. Widzę w jego oczach pewną niepewność, ale stara się jak może.Kończy się bezboleśnie.
Wąż ma charakter
Pytamy Jeeva’ę, czy wąż ma swoją osobowość lub coś na jej kształt? Jak się okazuje zdecydowanie ma. Jedne z natury bardziej łagodne, inne mniej. Niezależnie czy jadowite czy nie. „Gdybym nie był pewien, że mangrowiec nie ugryzie, nie dałbym mu go na ręce. Znam go dobrze i wiem, jak się zachowa” – wyjaśnia nam spokojnie Jeeva. Następnego dnia mamy okazje poznać jeszcze więcej węży.
Druga praca Jeeva’y
Jeeva obecnie pracuje w restauracji i robi tzw. potrawy molekularne. Druga jego praca to mini zoo przy KL Tower w Kuala Lumpur. Wpuszcza nas do środka bez biletów i wyciąga węża za wężem. Jest tam mnóstwo węży – pytony, kobry, węże mangowcowe, anakondy i żmije. Są też tarantule, skorpiony i mnóstwo innych których już nie pamiętamy. Jeeva z pasją opowiada o wszystkich swoich podopiecznych. Każdy ma swoją historię, charakter i nawyki. Andrzej dostaje na szyję sporego pytona, który bardzo szybko się porusza. Widać, że chłopak się zestresował, więc Jeeva mu pomaga i zabiera gada. O zgrozo chce mi go dać na szyję. Nie!
Ostatnia szansa
U Jeeva’y spędzamy ponad tydzień. Czekamy na wizę indonezyjską i na znajomych z Krakowa, którzy buszują po dżungli na Sumatrze, w celu dokonania pierwszego polskiego wejścia na Wulkan Leusera. W dniu ich przyjazdu do Kuala Lumpur żegnamy się z Jeeva i przenosimy się na jedną noc do hostelu w indyjskiej dzielnicy. Spacerując ulicami Kuala Lumpur i rozmawiając z Andrzejem i Dorotą przez przypadek przechodzimy koło KL Tower. Andrzej pyta, czy chcą zobaczyć mini zoo z wężami. Jako, że oboje kochają wszelkiego rodzaju żyjątka, po krótkim telefonie do Jeeva’y chwilę później jesteśmy już u niego w pracy. Jeeva znów ma pole do popisu – opowiada, pokazuje, wyciąga węże. Po prostu maniak! Nagle, dość niespodziewanie jeden z węży ląduje na moich plecach. Chyba już teraz wiem, o czym mówił wyżej Andrzej. Zero gwałtownych ruchów, litry potu i dziwnie uczucie o dziwo wcale nie obślizgłej skóry węża przemykającej po moim ciele. Lody przełamane. Kolejna bariera w tej podróży została przełamana. Wszystko tkwi w naszym umyśle.
Wspomnienia
Ostatnio wspominaliśmy z Andrzejem nasz pobyt w Kuala Lumpur i cóż, niczym są jego wszystkie zabytki, atrakcje (nawet oceanarium, które na początku zrobiło na nas spore wrażenie) w porównaniu z naszą wężową przygodą. Miasto jest fajne, trochę szwankuje w nim komunikacja miejska, ale mimo wszystko jest warte zobaczenia. To nowoczesne oblicze Malezji, ktąra ze swoich wież Petronas jest po prostu dumna. My jednak myśląc o Kuala Lumpur wspominać będziemy Jeeve i jego węże.