Po prawie tygodniu spędzonym w naszym pakistańskim domu – Madinie, ruszamy tyłki w Pakistanie po raz ostatni i tym razem udajemy się w Dolinę Hunzy głównie po to, aby zakosztować trochę adrenaliny na wiszących mostach linowych.
Z Gilgit do Karimbadu w Hunzie „tłuczemy się” kilka godzin w ciasnym busiku, w upale i co gorsza po remontowanej Karakorum Highway. Pech chce, że akurat Chińczycy „kruszyli” skały poszerzając drogę, więc ugrzęźliśmy na dłuższą chwilę. Na miejsce dojechaliśmy jednak dopiero wieczorem i tak na prawdę udało nam się tylko znaleźć nocleg, zrobić szybkie zakupy i zorganizować motor na najbliższe trzy dni. Chyba nie musimy Wam mówić, że jeżdżenie motorem po Karakorum bardzo nam się spodobało nie tylko ze względu na to, że można w każdej chwili przystanąć i wyciągnąć aparat, ale też dlatego, że to najszybszy sposób transportu w północnym Pakistanie i dojechać nim można w wiele niedostępnych miejsc dla dwuśladów ;)
Tym razem trekkingów nie było, bo niestety w Dolinie Hunzy było już dość chłodno, a w nocy wyżej w górach wręcz bardzo zimno. Nasz sprzęt nie pozwalał nam na wyjście w góry, ale mimo tego obraliśmy sobie trzy cele – pierwszy to wioski w okolicach Karimabadu, drugi to wioska Hoper i jej lodowiec Bualtar Glacier, a trzeci to Passu i jego wiszące mosty linowe nad rzeką Hunzą. Jak się można spodziewać ten trzeci był najfajniejszy, ale po kolei.
Pierwszego dnia pojechaliśmy do Passu w poszukiwaniu wiszących mostów linowych. Ciekaw ich byłem strasznie, a jeszcze bardziej byłem ciekaw uczucia, jak się po nich chodzi… Niestety pogoda nam nie dopisywała. Było chłodno, zupełnie bez słońca, zacinał mocny wiatr i do tego przelotnie padało = kicha na całego. Tak czy siak, do Passu dojechaliśmy, ale widoków zero, mosty gdzieś strasznie w dole, więc jak się rozpada to nas doszczętnie przemoczy – wróciliśmy tego dnia na tarczy z bardzo skwaszonymi minami. Do tego wszystkiego wysiadł prąd, w pokoju było strasznie zimno, a już nie wspominam o wodzie. Lodowata! Tak czy siak stwierdziłem, że umyć się trzeba, gdyż byłem koszmarnie zakurzony. Cóż Karakorum Highway na odcinku od Aliabadu w górę była wtedy koszmarnie rozkopana i przejechanie odcinka 40 km zajmowało prawie dwie godziny męczących objazdów, błotnistych kolein i pakistańskich ciężarówek na drodze, które nie zważały na nikogo na drodze. Dzień pierwszy mieliśmy więc lekko do bani i pełni obaw o pogodę dnia następnego położyliśmy się spać, aby rano ujrzeć przez okno takie oto widoki:
Piękny poranek, piękna pogoda, słoneczko, więc szybko zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się w stronę wioski Hoper i jej lodowca . Jechaliśmy około godzinkę, ale bez pośpiechu, bo było na prawdę cudnie.Cudne widoki, pakistański folklor w mijanych wioskach, niezła droga, więc delektowaliśmy się tym, jak tylko długo mogliśmy. W końcu dojechaliśmy do wioski Hoper, aby stamtąd udać się nad lodowiec:
Poniżej kilka fotek pokazujących Dolinę Hunzy i widoki, jakie tego dnia mieliśmy.
Na koniec dnia mieliśmy całkiem ładny zachód słońca…
…i jeszcze lepsze prognozy na dzień następny – wiszące mosty koło Passu ciągle na nas czekały :)
Wyjechaliśmy wcześnie rano i na nic nie mogliśmy narzekać. Zresztą sami zobaczcie…
W końcu też dotarliśmy do wiszących mostów. Zeszliśmy na dół i daliśmy się ponieść emocjom ;)