I wcale nie mam na mysli, ze to my wpadlismy w jakis wir zakupow. Szalensto tutaj polega raczej na utrudnianiu pewnych wydawaloby sie prostych rzeczy. Nic dziwnego, ze miejscowi wola kupowac na bazarach niz w sklepach. No ale do rzeczy…
O naszym Amigo Peruwiano jeszcze wspomnimy podczas planowanej wizyty u niego. A wizyta ta bedzie mozliwa po czesci dlatego, ze Andrzej sprezentowal mu moj krem nawilzajaco-ochronny do ciala. W dodatku o oliwkowym smaku i z witamina F. Peruwiano byl zachwycony i niesamowicie uszczesliwiony. Ja troche mniej :/ Ale decydujac sie na wyjazd bylam gotowa na poswiecenia ;)
Co by nie bylo, musialam sobie jakis krem kupic. Zaszlismy do apteki (pierwsze z brzegu cos z kremami) i zaczynamy pani tlumaczyc. Ciezko bylo. Nie mogla zalpc, ze po kapieli, to nie to samo co do kapieli i dawala nam jakies zele i mydelko. W koncu wypatrzylismy to, o co mi chodzilo.
Wiec pani wypisala mi karteczke i odeslala do kasy. Chwile przy niej postalam zanim pani podeszla, przeczytala co bylo na niej napisane (sama chwile wczesniej to pisala), wstukala na kase, dala mi cos w stylu KP, ktorgo 2 egzemplarze wczesniej opieczatkowala i jeden zachowala sobie, wziela pieniadze, wydala reszte, a potem odeslala mnie do kolejnego okienka. Przy nim wziela od mnie rachunek, dokladnie przeczytala go i wydala mi krem. Uwierzcie mi – trwalo to dlugo. A mozna bylo bez tylu swistkow sprawe zalatwic. A moze nie mozna bylo?