Dojechalismy do Piury, do miasta gdzie mieszka nasz przyjaciel Victor, u ktorego to spedzilismy trzy dni. Sam pobyt, dom i rozne temu podobne opisala juz Eliza, wiec ja sie powtazac nie bede. Skupie sie na innym temacie, ale zanim to, trzeba wyjasnic, jak znalezlismy sie w Piurze.
Ostatnio bylismy w miejscowosci Loja, z ktorej za posrednictwem Loja Internacional dojechalismy do Piury. Byl to autobus bezposredni, jadacy 8 godzin – w tym 45 minutowa przerwa na granicy. No wlasnie granica – to co Tygrysy lubia najbardziej. Wyjechalismy z Ekwadoru, do ktorego juz nie wrocimy i ktory jest wlasnie pierwszym krajem na naszej trasie, z ktorym skonczylismy nasza przygode. Teraz jestesmy po raz drugi w Peru, a i do Brazyli, jak i Wenezueli jeszcze wrocimy, bo na razie zostaly potraktowane „po macoszemu”.
Sam przejazd przez granice wygladal zaskakujaco normalnie – jakby jadac na Slowacje. Dojechalismy do posterunku ekwadorskiego, dostalismy pieczatke wyjazdowa, oddalismy „karteczke”, przeszlismy rzeke (autobus przejechal ja wczesniej), podeszlismy do posterunku policji w Peru, wypelnilismy kolejna „karteczke”, dostalismy „wjazdowke” na 90 dni i z powrotem do autobusu. Zadnych kombinacji jak ostatnio, ale to i tym razem lepiej, bo czasu by na to nie bylo. I tak w Piurze bylismy o 21, wiec dawno po zmroku, a jak po zmroku to i tu niebezpiecznie. Wzielismy mototaxi i po kilkunastu minutach bylismy u Victora w domu.
Przyjeli nas bardzo serdecznie. W przeciagu minuty poznalismy okolo 20 osob mieszkajacych w tym domu oraz sasiadki! Przeciez przyjaciol „gringos” zadko sie gosci;) Na kolacje byl ryz z jakimis dziwnymi bialymi robakami. Ponoc specjal – bylo zjadliwe i smakowalo jak kurczak;) Nie no zartuje. Nie wiem do czego to porownac, nie znalem wczesniej takiego smaku. Ooo, moze troche przypominalo to pieczone slimaki, ale troche.
Nastepnego dnia spalismy wyjatkowo dlugo, bo program byl bardzo luzny. Wstalismy o 10, zjedlismy sniadanie, wypilismy kawe z mlekiem, a raczej na mleku (pojecia nie wiem dlaczego u nich sie to nazwya kawa z mlekiem, ktos mi wytlumaczy?) i poszlismy na miasto, a raczej pojechalismy mototaxi, bo jak sie okazalo, Carlos (brat Victora) trudni sie tym fachem, no wiec nas podrzucil do centrum.
Sama Piura jest pierwsym zalozonym przez Hiszpanow miastem w Peru, wiec historia pokazna. Znajduje sie tu tez najstarsza katolicka Katedra, jednak zniszczona przez trzesienie ziemi, ale odbudowana. Plaza de Armas, jak to Plaza de Armas… Lima i Trujillo bija wszystkie na leb, na szyje, a ze te widzielismy, to inne na nas wrazenia juz nie robia. Waznym podkreslenia jest fakt, ze w Piurze, w muzeum diecezjalnym znajduje sie krzeslo, na ktorym nasz Papiez siedzial podczas wizyty w tym miescie. W ogole, jak powiedzielismy, ze my z Polski, to wszyscy; „Ooooo, Polonia. Jak milo!” :)
Poszwedalismy sie jeszcze po miescie, dreptajac to tu to tam, to czasem, gdzie nie powinnismy, ale tak wyszlo, az w koncu na wieczor wyladowalismy w mieszkaniu Victora i zaczely sie wieczorne rozmowy. Ufff, to byl jeden z najciezszych umyslowo dni – najbiedniejszy z tego wszystkiego byl slownik, wertowany w kazda strone w poszukiwaniu potrzebnych slowek. Napracowal sie biedny ;) Bylo milo, ale w koncu rozeszlismy sie do spania, bo nastepnego dnia wielki dzien – podwojne chrzciny w peruwianskiej rodzinie. Ale o tym juz Eliza. Ja jeszcze dodam tyle w tym odcinku, ze nastepnego dnia wieczorewm wyjezdzalismy do Trujillo, co by porobic zdjecia po raz drugi w tym miescie i dalej w strone Cordilliera Blanca, czyli lodowce, osniezone szczyty i piekne laguny.
Never would have thunk I would find this so inadlpensibse.