Glowna atrakcja Pisco i okolic jest Park Narodowey Paracas oraz wyspy Islas Ballestas, ktore zwane sa „Galapagos dla ubogich”. zaraz po przyjezdzie w pierwszym hostelu zaproponoano nam wycieczke na wyspy, ktore chcielismy zobaczyc. Cena dla gringos = 60 soli/os. Dla „nas” = 50 soli/os. Tylko, abysmy nie mowili innym ine placimy, bo wszyscy placa po 60. Taka sciema to nie po miesiacu w Ameryce Poludniowej…
Jedziemy sami miejskim colectivo do Paracas za 1,5 sola, znajdujemy agencje na miejscu tuz przy porcie i placimy faktycznie 60 soli, ale za dwie osoby. W naszym hostelu gosc nam zaporoponowal 40, wiec dyche wiecej niz na miejscu, ale i tak mniej niz pierwsza oferta. Tego juz sie tu nauczylismy – dotrzec do zrodla i bez posrednikow posrednikow, gdzie kazdy zarabia 10-20% na naiwnych bialych turystach. Dlaczego? Bo bialy ma kase i trzeba go z niej obedrzec! Im bardziej tym lepiej…
Wraajac do Paracas… idac przez miasto w Pisco bylismy wstrzasnieci. Gruzy, gruzy i jeszcze raz gruzy. Pelno kurzu, niezliczone liczby namiotow z logo Caritas lub Czerwonego Krzyza. Sraszny widok. Na mnie osobiscie najwieksze wrazenie zrobily dwie sceny:
1) Katedra, po ktorej zostaly tylko dwie wieze z fasady, a miedzy nimi i jakby wzdluz nawy glownej rozbity ogromny namiot, a pod nim laweczki i prowizoryczny oltarz
2) Odgruzowywanie miasta i walka o zlom, a dokladniej o druty zbrojeniowe wykuwane z plyty murow. Straszne!
Jedziemy w koncu do Paracas. Idziemy na nogach wzdluz Oceanu. Idziemy, idziemy i idziemy. Wszyscy sie dziwlili, dlaczego my nie chcieliśmy wynająć samochodu lub dołączyć sie do zorganizowanej wycieczki… Oni tutaj na prawde nie rozumieja, jak sie cieszyc przyroda – na pewno nie z zza szyby samochodu. Prawda umeczylismy sie strasznie na tych pustynnych polaciach, ale widoki tez byly niesamowite. Najgorsze jest to, ze Latynosi sa rozpuszczeni przez kasiastych turystow, ktorzy placa ile im sie powie i „demoralizuja” w ten sposob ludzi tutejszych. Tego juz sie zachamowac nie da. Mozna tylko z tym samodzielnie walczyc, choc naiwny bym musial byc, zeby sadzic ze zawsze place tyle co lokalni. To jest czasem wrecz nierealne, ale czasem sie zdarza, jak czlowiek dobrze orientuje sie w sytuacji.
Wracajac do Parku Narodowego Paracas. Jest on ostoja ptactwa oraz pingwinow, delfnow i lwow morskich. Wszystko poza ptakami mielismy zobacyc przy Islas Ballestas dawkujac sobie w ten sposob atrakcje. Coz ja mam opisywac – bylo bajecznie. Zdjecia same to pokazuja. Mewy, flamingi, pelikany, gluptaki… wszystko tak nietkniete, nieskazone cywilizacja. Najlepsze jednak mialo byc dnia nastepnego. Islas Ballestas.
Dzien drugi.
Znow wstalismy wczesnie rano, bo na 8 mielismy dojechac z Pisco do Paracas. Udalo sie zjesc przed odplynieciem jeszcze sniadanie z pyszna kawa, wsrod ryb i zapachu portu, ale nie tak meczacego jak w Chimbote ;)
Wyplywamy. Plyniemy, plyniemy. Z czasem coraz wiecej ptakow i nagle `pjawiaja sie skaly i pierwsze pingwiny! Pierwszy raz, nie w zoo, widzimy prawdziwe pingwiny… potem lwy morskie, rzesze flamingow, pelikany, a na koniec delfiny. Na prawde niesamowite. Tyle zyjatek w jednym miejscu. Najfajniej wygladaly lwy morskie wylegujace sie na zboczy skal i grzejace sie w sloncu… no te pracowac nie musza… Nie bede sie tu rozwiodzil. Zapraszam do galerii zdjec z Islas Ballestas.
Po powrocie z Paracas, wcinamy obiad i udajemy sie w strone dworca. Jedziemy do miejscowosci Ica, skad po godzinie lapiemy autobus do Nazaca, aby nastepnego dnia obejrzec z lotu ptaka slynne rysunki na Plaskowyzu Nazca.
Aj, my po Waszych sladach, jeno w druga strone. No i lata pozniej.. Znam historie o trzesieniu ziemi juz tylko z dramatycznego opisu naszego hosta. Tyle ludzi zginelo wowczas w tej katedrze, wstrzasy przyszly, gdy byla pelna, trwala Msza.. Niektórzy twierdzą, że to gniew Boży spadł na grzeszników, ale host i ja mamy na ten temat własne zdanie..