Łup, ani puści. Łup, łup, łup… dwie, trzy białe skazy pojawiły się na tafli lodu. Huk… za trzecim razem pod naporem wielkich okrąglaków podrzucanych do góry, lód w końcu pęka…
Przed przyjazdem w Pamir wydawało nam się, że najtrudniej będzie pokonać niską temperaturę i wysokie przełęcze po drodze, gdzie będzie brakować tchu. Do temperatury się przyzwyczailiśmy, zaś przełęcze pokonywane powoli i z częstymi odpoczynkami też dały się jakoś oswoić. Problemem był wiatr w twarz i woda, a raczej jej brak.
Pamir wczesną zimą jest dosyć suchy. Nie czuć przez to tak bardzo mrozów, ale nie ma też za wiele wody, bo rzeki dawno wyschnięte, albo zamarznięte, a jeziora słone.
Początkowo jakoś sobie radziliśmy, topiliśmy śnieg, co trwało i bardzo konsumowało paliwo, ale w efekcie końcowym można było zrobić herbatę i przegotować trochę wody do bidonów.
Potem skończył się nawet śnieg lub był do tego stopnia zabrudzony, że piasek trzeszczał między zębami, gdy piło się herbatę. Wtedy zacząłem polować na zamarznięte strumienie i małe rzeczki. Albo szukałem dużych kamieni i waliłem nimi w taflę lodu i skrobałem nożem, albo wycinałem mini-piłą kostki lodu… Trwało to wieki, ale innej opcji nie było.
Każdego ranka całą robotę z dnia poprzedniego szlag trafiał, bo temperatury spadały zwykle do -25 i tylko spanie z butelką wody w śpiworze dawało nam szansę na poranną herbatę.
Zastanawiałem się czasem, jak łatwo o wodę musi być tam latem, gdy śniegi i lodowce topnieją, a rzeki wręcz wylewają. Nocą zaś woda w bidonie nie zamarznie nawet zostawiona na ramie roweru.
Zastanawiałem się też ile bym dał w Japonii lub w Tajlandii za napój z kostkami lodu w czasie 40-stopniowych upałów? Oj, wiele bym wtedy dał… A tu, w Pamirze, wszystko za darmo! Każdego dnia po południu, przegotowana rano woda najpierw zamieniała się w lodową breję, a potem nocą w lity kamień…
Natura płatała nam figle cały czas, a najbardziej wiatr. Wyobraź sobie, że przez dwa tygodnie jedziesz prawie ciągle pod górę. Łatwo nie jest, ale gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl: „no dobra, ale potem będzie w dół”, więc naciskasz na te pedały i podziwiasz krajobrazy.
Teraz wyobraź sobie, że jak już masz zjeżdżać w dół to zaczyna wiać Ci wiatr w twarz i jest on tak silny, że nawet, jeśli jest z górki, to dalej musisz pedałować. Niesprawiedliwe? Życie, ach to życie!
A teraz wyobraź sobie, że masz z górki, pedałujesz, bo wiatr Cię zatrzymuję, a droga to dwuśladowy trakt cały zawalony piachem. Jechać się nie da i z górki trzeba pchać! Wiatr wieje w twarz, piachem po oczach sypie i marzysz tylko o tym, aby ten koszmar się skończył. To taka druga strona rowerowego medalu, o której nie powie Ci nikt, kto zachęcać Cię będzie do tego typu podróżowania…
Gdybym jechał sam lub gdyby był ze mną ktokolwiek inny niż Alicja, to powiedziałbym: „Pierdole to! Nie jadę!” Siadłbym przy drodze, rozłożył folię ochronną i czekałbym na samochód jadący w byle jakim kierunku. Zważywszy na fakt, że był to bardzo wyizolowany (o tej porze roku) region Doliny Wakhańskiej, mógłbym tam siedzieć dzień, dwa, a może tydzień, zanim by mnie coś zabrało i wywiozło z tego okropnego miejsca.
Po piasku jedzie się trudno, ale wiatra w twarz na rowerze to największa dla mnie kara. Gdy te dwa się zeszły, po prostu się poddałem, ale Mój Partner nie dał za wygraną. „Choć, jeszcze za ten zakręt, może przestanie wiać. Może jeszcze kilometr i skończy się piasek.” I tak powoli pchała mnie słowami, a ja przecież nie mogłem jej powiedzieć: „Spierdalaj, nie jadę!” Do kumpla bym powiedział, ale nie do Niej.
Tego dnia zrobiliśmy może dziesięć, może piętnaście kilometrów. To był mój najtrudniejszy dzień na rowerze i nawet kryzysowy dzień przygody w laotańskiej dżungli się nie równał do niego. Do tej pory zastanawiam się tylko, skąd Alicja miała siłę – nigdy mi nie odpowiedziała na to pytanie.
Dzień następny to tzw. wisienka na torcie. Piękne słońce, błękitne niebo, wiatr w plecy (zmienił sięnocą) i widoki na bielutkie szczyty Hindukuszu po afgańskiej stronie. Tak jechaliśmy aż do wioski Langar, czyli pierwszej miejscowości po tadżyckiej stronie Doliny Wakhańskiej. To był najpiękniejszy dzień w Tadżykistanie do tej pory… zrekompensował wszelkie wysiłki dnia poprzedniego.
W Langar też złota polska jesień zastąpiła zimę z okolic Murghab i Karakul, temperatury nocą z -25 zamieniły się na bliskie zeru, woda przestała zamarzać, a poranne panoramy ośnieżonych szczytów afgańskiego Hindukuszu aż nas błagały, żebyśmy zostali tam jeszcze kilka dni dłużej… trudno im było odmówić i tym razem z premedytacją robiliśmy tylko po 15-20km dziennie. Trzeba jednak przyznać, że do tego mocno też przyczynili się mieszkańcy Doliny Wahańskiej, którzy co rusz zapraszali nas do swoich domóm na „czarkę herbaty”, ale o tym już innym razem…
Dajecie rade Wiajerosi! Widoki faktycznie musza wynagradzac Wam wszelkie trudy. My poczatek naszej rowerowej przygody mamy zdecydowanie lzejszy! A tak to chyba bywa, ze jak jedna osoba ma calkiem dosc i jest bliska poddania, to druga wtedy nabiera sily za dwoch i dopinguje. Wiatru w plecy i ubitego piasku na drogach od travelsonsaddles :)
Dzięki! Trzymajcie się ciepło i wbijajcie do Pamiru! Jest niesamowity, a szczególnie na rowerze! Pozdrowienia dla Travelsonsaddles!
Alicja! Alicja! to najdzielniejsza dziewczyna!!!!
Asiu, nie mogę się nie zgodzić!
Jak tu was nie kochać!!! Jesteście Niesamowici!!!
Czytam zawsze z wielkim zaciekawieniem i coraz bardziej podziwiam ! (i zazdroszczę, a jak :D)
I wlasnie w takich chwilach widac kto jest prawdziwym przyjacielem, czy partnerem. Jak jedna osoba nie moze to druga pomoze:) Pozdrowienia dla was kochani, i jak najmniej tego wiatru w oczy:)
Tak, takie chwile są prawdziwym sprawdzianem dla związku! Jakoś dajemy radę, choć ostatnio Alicja mi wytknęła pewnego rodzaju „zaniedbania” ;-)
https://www.loswiaheros.pl/tadzykistan/618-przelecz-akbaital-4655mnpm-rowerem
Andrzej, bardzo ciekawy wpis (kolejny). Też uważam, że najlepszy skład wyjazdu (gdziekolwiek) to moja druga połówka i ja. Człowiek staje się bardziej kulturalny, ma przy sobie najważniejszą osobę w swoim życiu, która na każdym kroku go wspiera niezależnie od tego co się dzieje.
Tak to z tym rowerem bywa, że jest czasami bardzo ciężko i „pod górkę” (wiatr, góry, piach, usterki itd..) Trzymam kciuki i czekam na kolejne piękne zdjęcia i teksty…
PS. pozdrowienia dla Alicji
Nooo, to kiedy wsiadacie na rower? ;)
Dacie radę pokonać wszystkie trudności. Któż jak nie Wy??? Nieustannie się Wami zachwycam!!!
Fajny wpis , ostatnie zdjęcie ma klimat . Kurde nie raz się zastanawiałem skąd Alicja ma tyle siły , w wielu sytuacjach niejeden facet by się poddał , szacun , duży szacun :)
Ostatnie zdjęcie to Dolina Rzeki Panj… Złota Polska Jesień w wydaniu pamirskim! ;-)
Dzięki za dobre słowa!