Kilka dni temu zerknęliśmy na licznik po prawej stronie bloga, „odrywający kolejne kartki z kalendarza” i zreflektowaliśmy się, że niedługo minie 300 dni naszej podróży!?! Dziwnie to brzmi. Ciągle mam wrażenie, że wyjechaliśmy z Krakowa kilka dni temu, a przecież minęło już tyle czasu. Nigdy wcześniej na tak długo nie wyjeżdżaliśmy w podróż. Jakie było to 300 dni? Czy się zmieniliśmy? Czy wszystko idzie zgodnie z planem? Czas na małe podsumowanie…
Cóż… wydaje mi się, że przede wszystkim bardzo spokornieliśmy. Kiedy byliśmy jeszcze w Polsce wydawało nam się, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych, a szczególnie gdy nasłuchaliśmy się tylu niesamowitych historii innych ludzi. Jednak podróż i, w naszym wypadku, polityka zweryfikowały mocno nasze chęci i zamiary. Sprawiły, że zamiast hasać motorikszą po Indiach i robić trekingi w Himalajach, leniuchujemy na plaży w Tajlandii i za bardzo nie wiemy, co ze sobą zrobić, bo nie tak miało być. Najpierw nieudany wjazd do Tybetu, potem fiasko z wjazdem do Birmy lądem sprawiły, że plany zostały dla architektów, a nasz los zaczęło kreślić życie i rzeczywistość nas otaczająca.
Przed wyjazdem też myśleliśmy, że znalezienie jachtu (jachtostopa), to taka prosta sprawa, a teraz szukając go już drugi miesiąc (gdyż ciągle łudzimy się, że do Indii i Nepalu jeszcze uda nam się dojechać, choć 8 maja najprawdopodobniej będziemy przekraczać granicę tajsko-malezyjską oddalając się tym samym coraz bardziej od Himalajów) mamy coraz mniej sił i coraz więcej wątpliwości, jak to robić? A może nie szukać? Jak się znajdzie to się znajdzie? Przecież nic nie dzieje się bez przyczyny…
W związku z powyższym nadciągają kolejne wątpliwości, czy z Australii jakoś uda nam się dotrzeć wodą do Ameryki Łacińskiej… ot takie przyziemne (przywodne) problemy…
Po tych 300 dniach na pewno zmieniła się dla nas definicja potrawy ostrej. Nową definicję zaproponowała nam kuchnia tajska i propozycję tę przyjęliśmy, niekoniecznie z uśmiechem. Jednak przy okazji od naszej przyjaciółki Asi (tu serdeczne pozdrowienia) dowiedzieliśmy się, że do ostrych potraw trzeba pić alkohol. Pijemy więc piwo i faktycznie gasi pożar.
Po 3 miesiącach nienawidziliśmy ryżu, po 6 miesiącach czasem chodziliśmy nawet głodni szukając czegoś innego niż ryż. Teraz jest już nam to obojętne… jemy co jest. Ryż oczywiście to podstawa naszej diety :)))
Przez te 300 dni podróży już kilka razy stwierdziliśmy, że media kłamią lub też nie pokazują całej prawdy. Pierwszy raz gdy byliśmy w północnym Iraku, drugi raz gdy byliśmy w Iranie. Trzeci raz, gdy opuszczaliśmy super-przyjazny nam Pakistan. O jakże inny obraz tych krajów mieliśmy przed wyjazdem. Miało wybuchać na każdym kroku, miała lać się krew i miało nas zaraz zjeść. Nic z tych rzeczy – chcemy więcej :) Media zniekształcają!
Ja na pewno zmieniłem swój stosunek do Chińczyków. Już nie uważam ich za najbardziej krnąbrny i uparty naród z jakim miałem do czynienia. Teraz prym w tym rankingu wiodą Wietnamczycy, z którymi naprawdę chciałem się ułożyć, ale nie wyszło…
Zgodnie też musimy stwierdzić, że gościnność w wydaniu bliskowschodnim (Kurdowie, Irańczycy, Pakistańczycy) pozytywnie nas zaskoczyła. Nawet nasza polska gościnność, z przykrością przyznaje, zostaje z tyłu. Może to wynikać z faktu, że ludzie ci są niesamowicie otwarci i spragnieni kontaktu z przyjeżdżającymi obcokrajowcami. Są bardzo ciekawi jak żyje się w Europie i co się tam mówi o ich krajach. Można powiedzieć, że turyści są dla nich „oknem na świat” i dlatego przyjmują ich z otwartymi ramionami. zastanawiamy się tylko w jaki sposób i kiedy, ten dług wdzięczności będziemy mogli spłacić…
Pierwszy raz w życiu jesteśmy praktycznie 24h non-stop z drugą osobą przez 300 dni, co daje… hmm… 7200 godzin! Dzień, noc, śniadanie, obiad kolacja… czasem bez kolacji, czasem bez śniadania. Czasem noc w pociągu, czasem dzień w górach, noc w namiocie, dzień na motorze, noc pod chmurką i tak w kółko. Uprzedzę pytanie – tak, czasem się kłócimy, tzn. mamy różne wizje na temat różnych spraw, ale staramy się negocjować ze sobą… jak na razie się udaje. Do rękoczynów jeszcze nie doszło :)
Najbardziej we znaki dają nam się plecaki. Po prostu są za ciężkie. Problem w tym, że musimy być gotowi na temperatury od -15 do +50 stopni i to sprawia, że plecaki mamy wypchane i wyglądamy jak jednogarbne wielbłądy :/ Częściowo to też wina sprzętu, którego czasem mamy dość, ale z drugiej strony bardzo jest pomocny. Mimo, iż przeklinam w myślach warzący kilo obiektyw, to jednak ujęcia pięknych Iranek moją złość całkowicie rozwiewają. To samo z „maluszkiem”, czyli naszym laptopkiem, który praktycznie z każdego miejsca pozwala nam się łączyć ze światem i sprawia, iż nasze mamy TAK bardzo się o nas nie martwią. Prawda? ;)
Średnio co 6 dni spotykamy na naszej drodze kogoś niezwykłego. W sumie te 50 osób spokojnie możemy nazwać teraz przyjaciółmi. Kiedy wspominamy miejsca, w których byliśmy, to myśli najprędzej uciekają właśnie do ludzi. Wspominamy bardzo ciepło wszystkich tych, którzy nam zaufali, niejednokrotnie bardzo nam pomagali, gościli nas i dzięki którym spędziliśmy niezapomniane chwile śmiejąc się, bawiąc i wymieniając się spostrzeżeniami na temat otaczającego nas świata i życia. Wiele też się od niektórych nauczyliśmy i za to im dzięki :)
Czy tęsknimy? Troszkę tak. A za czym? Za Wami! Tak na serio, najczęściej tego typu refleksje dopadają nas przy okazji różnych świąt lub imprez rodzinnych, które odbywają się bez nas. Tęsknimy też za spotkaniami ze znajomymi, za nocnymi Polaków rozmowami, festiwalami podróżniczymi, mnie brakuje prawdziwych męskich rozmów z kumplami, a Alicji babskich nasiadówek. Nie tęsknimy za pracą, za płaceniem rachunków i ZUSu, za naszymi politykami i za szarością dnia codziennego. Ogólnie rzecz biorąc dajemy sobie radę, ale czasem zjadłoby się kawałek zwykłego chleba z masłem i żółtym serem.
Trzymajcie się. My jedziemy dalej… wyspy Azji Południowo-Wschodniej i Pacyfiku już czekają…
PS: Leżąc na tajskiej plaży i myśląc o tym tekście, zrobiłem fotkę samolotu podchodzącego do lądowania – powyżej. Potem jednak nadeszła szalona myśl, żeby przyjrzeć się temu samemu zjawisku, tylko nie zboku, a od spodu i to w nocy. Efekty poniżej. Włączcie głośniki i dajcie na full! :)