Hue miało potwornego pecha. Znalazło się w bezpośrednim {joomplu:2004}sąsiedztwie ze strefą zdemilitaryzowaną podczas wojny w Wietnamie i było niszczone raz przez siły północy, a raz południa. Do dziś widać ślady walk szczególnie, gdy chodzi się po Zakazanym Purpurowym Mieście. To jednak sprawiło, że moje myśli momentalnie uciekły do Pekinu… Purpurowe Miasto Cesarzy Nguyen w Hue łączy wiele cech wspólnych z Zakazanym Miastem w Pekinie. Różni je zaś przede wszystkim fakt, iż jedno ciągle nosi ciężar wojny, jaka się przez Hue przetoczyła, a drugie jest odpacykowane.
Chodząc po Purpurowym Mieści w Hue wspomnienia z Pekinu bardzo szybko wróciły. Dlaczego? Dlatego, że pekińskie Zakazane Miasto właśnie tak mogło kiedyś wyglądać…
…mogło być coś nadkruszone, coś zadrapane…
…gdzie indziej mogła wdzierać się natura… a tu, w Hue smok ma przynajmniej co jeść ;)
…gdzie indziej mogła wdzierać się natura… a tu, w Hue smok ma przynajmniej co jeść ;)
Co by jednak nie mówić, byliśmy dumni, że jesteśmy Polakami, gdy weszliśmy do najładniej odrestaurowanej części Pałacu. Okazało się, że pracami kierował Kazimierz Kwiatkowski, a my z uśmiechem na twarzy pytaliśmy wszystkich napotkanych przewodników, kto tak ładnie odrestaurował ten budynek? :)) Zgadnijcie, ilu wiedziało, że to Polak?
Kied już starą częścią Hue wystarczająco się nacieszyliśmy, poszliśmy coś zjeść. Jak to mamy w zwyczaju, padło na targ. Jednak zanim uraczyliśmy się nudlami trochę poszwędaliśmy się po targu i oto, co znaleźliśmy:
To wyglądało jak małe czerwone cebulki, ale pewności nie mamy… w smaku, jak już wiele razy się przekonaliśmy, mogło okazać się zupełnie czym innym… a to Azja właśnie :)
Zdecydowaliśmy też, że jutro na obiad ugotujemy sobie na naszej kuchence muli-fuel grochówkę z ryżem – akurat to było pod ręką… ziemniaków niestety nie znaleźliśmy :/ choć…
…widząc z daleka ten stragan nasze oczy płonęły nadzieją, że w końcu dane nam będzie… zjeść ziemniaka. Mrzonki…
Poszliśmy więc w końcu na nudle, które co prawda nie były tak tanie, jak te w Quy Nhon, ale w smaku nie dużo od nich odbiegały. Jak już się najedliśmy do syta, to…
…przedzierając się przez kolorowe i nie raz…
…wąskie, bo zagracone alejki bazaru, w końcu…
…znaleźliśmy coś na podwieczorek – banany, a do tego warto by zaśpiewać bananowy song, czyli „…a ja palę faję, żuję gumę, pale faje za fają…”
Z targu, na koniec naszych wędrówek po mieście, poszliśmy do księgarni z zamiarem znalezienia jakiejś przyzwoitej mapy Wietnamu. W zamian znaleźliśmy globus i zrozumieliśmy, że…
.
..wietnamskie spojrzenie na Europę jest trochę kanciaste… i dziwić się nie można, że my zwykle nie rozumiemy ich cywilizacji, a oni chyba też mają problemy ze zrozumieniem nas.
Wracając do naszego hotelu wybraliśmy wariant pieszy, gdyż…
…nie mieliśmy sumienia burzyć temu Panu nastroju pełnego zadumy i kontemplacji.
Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.