Flaga na tle meczetu.

Czy Teheran to wrogie miasto?

Teheran, Teheran, Teheran… słyszeliśmy o nim przed przyjazdem same złe słowa i spodziewaliśmy się na prawdę najgorszego, jednak przyjechaliśmy do stolicy Iranu i miasto jak miasto. Skąd te wszystkie opinie?

W związku ze wspomnianymi opiniami nie planowaliśmy długiego pobytu w Teheranie, niestety los tak sprawił, że wracaliśmy do niego aż trzy razy, a wszystko to było spowodowane perturbacjami z wizą chińską, a raczej z formalnościami i upartością chińskich urzędników przy swoich dziwnych wymaganiach.

Dni robocze w Iranie to od niedzieli do czwartku, bo w piątek jest coś na kształt naszej niedzieli (dzień święty i wolny od pracy), a sobota jak sobota, to część weekendu. My do Teheranu przyjechaliśmy we wtorek rano, czyli mieliśmy teoretycznie dwa dni na złożenie wniosków wizowych. Zanim jednak się ogarnęliśmy ze wszystkim po przyjeździe do Teheranu (dojazd do centrum, znalezienie noclegu, zaspokojenie głodu i rozeznanie się w mieście) już było po 13, czyli pierwszy dzień urzędowania ambasady chińskiej nam przeminął. Po południu więc na spokojnie „zebrałem” wszystkie dokumenty potrzebne normalnie do aplikowania o wizę chińską (potwierdzenie rezerwacji noclegu i przelotu do Chin) i ze spokojem oddaliśmy się wstępnemu zwiedzaniu miasta. Obeszliśmy kilka miejsc – meczet, bazar, park, była ambasada amerykańska i wieczorem wróciliśmy na naszą uliczkę z częściami mechanicznymi, gdzie też znajduje się chyba jeden z najtańszych hotelików w stolicy Iranu – Mashad (5$ za osobę).

Meczet Imama Chomeiniego - niestety był zamknięty
Meczet Imama Chomeiniego – niestety był zamknięty

Rano z Alicją poszliśmy na Imam Khomeini Sq, gdzie wpakowaliśmy się na mototaxi i pokazując napisany w farsi (j. perski używany w Iranie) adres chińskiej ambasady udaliśmy się w teorii zamierzonym kierunku. To jak się jeździ mototaxi i fakt, że kierowca nie do końca miał pojęcie, gdzie jechać okazało się w drodze, gdyż naszym motorkiem krążyliśmy po stolicy prawie dwie godziny w pewnym momencie nawet wylądowaliśmy na autostradzie, która jechaliśmy przez 20 km, bo nie było zjazdu (kierowcy ten kurs się nie opłacił na pewno). My mieliśmy trochę frajdy, ale czas leciał. Dojechaliśmy do ambasady chińskiej z wypełnionymi formularzami i potrzebnymi dokumentami, a tu mi Pani w okienku w „języku chinglish” (kocham ten angielski z chińskim „akcentem”) mówi, że potrzeba jeszcze jakiś list polecający z rodzimej ambasady (w tym wypadku polskiej). Hmm… no to już wiemy, że w Teheranie trochę pobędziemy. Dziwnym trafem znajduję w notesie adres polskiej ambasady zapisany w alfabecie łacińskim i zanim pokarzę, go taksówkarzowi muszę go przetransferować na farsi, więc wcześniej szukam kogoś, kto zna dobrze angielski i farsi. Udaje się – jedziemy taksówką w stronę polskiej ambasady niestety taksówką z taksometrem, czyli nie wiemy ile na koniec zapłacimy. Zależało nam na czasie, bo polska ambasada też jest otwarta do 13, a był1 12:30, jak wyjechaliśmy z chińskiej.

Nie muszę oczywiście wspominać, że taksometr w taxi wyświetlał sumę tylko w alfabecie perskim, my jednak liczb już się zdążyliśmy nauczyć, czego nasz taksówkarz się nie spodziewał. Dojechaliśmy więc pod budynek, nad którym dumnie powiewała flaga biało-czerwona i pytamy taksówkarza – ILE (wiedząc dokładnie, że 3500 tomanów, czyli 35 tys. riali :) a ten do nas z sumą oczywiście zaokrągloną nawet nie do 4 a do 5 tys. tomanów. No więc na to Alicja z dziką satysfakcją wyciągnęła palec i wskazała nim na taksometrze sumę 3,5 tys. Zobaczyć minę taksówkarza – bezcenne :)

Dostaliśmy się po weryfikacji i oględzinach do wnętrza naszej ambasady i nakreślamy problem, jaki powstał w ambasadzie chińskiej. „Proszę czekać, Pan Konsul zaraz przyjdzie.” I faktycznie Pan konsul się pojawił, jednak nie sam – z Michałem, który przyjechał w tej samej sprawie, ale ten sam papierek potrzebny mu był do wizy pakistańskiej (której w efekcie nie wyrobił i rozłączył się od nas w Iranie lecąc do Nepalu samolotem).

Graffiti przy byłej ambasadzie amerykańskiej w Teheranie.
Graffiti przy byłej ambasadzie amerykańskiej w Teheranie.

W ambasadzie przyjęci zostaliśmy bardzo miło, aż się nie spodziewałem. Niestety, gdy z niej wyszliśmy było już za późno, aby jechać do ambasady chińskiej. Była prawie 14, czyli weekend, a jutro piątek, czyli nasza niedziela. Musieliśmy czekać ze złożeniem wniosków do naszej niedzieli rano, kiedy to ambasada chińska w Iranie zaczynała na nowa pracę po weekendzie. Aaaa, o najważniejszym bym zapomniał – w polskiej ambasadzie wszyscy w trójkę skorzystaliśmy z ubikacji. Ach, co za rozkosz, wejść do czystej, pachnącej toalety, gdzie jest normalny tron. Usiąść sobie na nim wygodnie i chwilę podumać…. ach… wróciliśmy naszymi wspomnieniami do polskiej rzeczywistości na chwilkę…

Po wyjściu z ambasady szybka decyzja – mamy do zagospodarowania cały weekend, którego nie chcemy spędzać w Teheranie. Jedziemy pociągiem do Mashad, czyli świętego miasta szyitów w Iranie, które można spokojnie porównać do naszej Częstochowy. Zobaczymy, jak wygląda Islam w jego głównym wydaniu.

Poczekalnia na dworcu kolejowym w Teheranie
Poczekalnia na dworcu kolejowym w Teheranie

Szybko kontaktujemy się z Martą i mówimy o naszych planach. Marta miała około 10 sierpnia wracać do Polski, więc wiz nie potrzebowała i w spokoju sama zwiedzała sobie Teheran, ale teraz przyszedł czas rozstania. Chciała przede wszystkim zobaczyć Esfahan, który jest podobno najpiękniejszym miastem w Iranie. Musieliśmy się więc rozdzielić. {joomplu:567}Mashhad na naszej marszrucie po Iranie od początku był „nie po drodze”, więc właśnie teraz wypadło na niego. Zmieniliśmy trasę robiąc dwudniową wycieczkę pociągiem liczącą ponad 1500 km. Było to bardzo niepraktyczne, gdyż nie był wliczony w to nocleg, ale coś z czasem trzeba było zrobić, a tak czy siak musielibyśmy do Mashhadu i z powrotem poginąć, jak nie z Teheranu to z Zahedanu. Pędzimy więc na dworzec kolejowy w Teheranie, kupujemy bilety na najtańszą klasę. Rozdzielamy się z Martą, która udaje się do Esfahanu z Irańczykiem „wyhaczonym” przez HC, a my ruszamy w podróż do świętego miasta Irańczyków. Jak się później okazało – podróż pełna wrażeń, emocji i zmęczenia, ale warto było.

Walki o wizę chińską w Iranie c.d. :)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Gdyby nie było pieniędzy, czyli zakupy w Afganistanie

Scenariusz jest prosty: idziesz do sklepu, wkładasz do koszyka wybrane produkty, idziesz do kasy, wyjmujesz pieniądze lub kartę …

3 komentarze

  1. witam

    czy mozecie podac jakis blizszy namiar na hotel Mashad w Teheranie?

    dzieki z góry

    asia

  2. W grudniu 2018 poleciałem do Iranu z wiza wykupiona na online / 55 euro/ . W Teheranie musialem dodatkowo zaplacic za wjazd extra dodatkowo 75 euro no i oczywiście musialem wykupić irańskie ubezpieczenie, ponieważ to europejskie tam jakmi powiedziano nie działa. Czy ktoś tez spotkal się z taka niespodzianka? Pozdrawiam Bogdan

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *