Start spod słynnej Fontanny Jet d'Eau w Genewie − najwyższej fontanny w Europie

LosWiaheros od początku

Cześć!

Z tej strony Alicja i Andrzej. Bardzo miło nam Cię tutaj widzieć!

Jak pewnie się domyślasz naszą pasją są podróże, ale zawodowo zajmujemy się czymś innym. Przed naszą kilkuletnią podróżą Alicja grała w teatrze, a ja prowadziłem swoją firmę informatyczną. Dziś po powrocie do Polski dalej podróże traktujemy jako naszą największą pasję. Pisząc tego bloga czujemy, że możemy spłacać wielki dług wdzięczności. Zaciągnęliśmy go gdy ponad 10 lat temu o podróżowaniu nie wiedzieliśmy prawie nic. Wtedy ktoś inny poświęcał swój czas, abyśmy mogli się tego nauczyć. Co najmniej kilka razy zastanawialiśmy się, czy z blogowania podróżniczego można żyć. Odpowiedź jest twierdząca. Problem tylko w tym, że znamy sposoby, które łatwiej i szybciej pozwalają zarabiać pieniądze.

Oboje żyjemy mobilnie, dlatego nie pracujemy na etacie. Pracujemy przez Internet, co pozwala nam żyć tak, jak chcemy i być tam, gdzie chcemy. Ma to swoje wady, bo sami musimy się do pracy motywować, ale wolność, którą posiadamy ma dla nas największą wartość. Pieniądze zarabiane w większości wydajemy na podróże oraz sprzęt podróżniczy i elektroniczny, aby swoją listę marzeń móc realizować.

Jeśli interesuje Cię podróżowanie, a w szczególności to długodystansowe, radzimy Ci zacząć przeglądanie bloga od tego działu => pieniądze w podróży to podstawa, a jak jeździć, aby wydawać mniej lub wcale uczyliśmy się bardzo długo. Dziś masz tę wiedzę od nas zupełnie za darmo.

Przez ponad 10 lat prowadzenia tego bloga udało nam się tu zgromadzić dużo mniej lub bardziej praktycznej, treści, więc po prostu rozgość się. Możesz zacząć czytać tematycznie (menu na górze), geograficznie lub chronologicznie – przewiń kilka ekranów niżej i tam znajdziesz wpis po wpisie. Ciut niżej pod kreską jest krótka historia naszych dotychczasowych podróży i tzw. kamienie milowe.

Od czasu do czasu pojawiamy się w radio czy telewizji, ale najcześciej można nas spotkać po prostu w realu podczas spotkań podróżniczych, slajdowisk, festiwali i warsztatów podróżniczych, które prowadzimy (kalendarz spotkań). Bardzo to lubimy, bo wtedy jesteśmy wśród ludzi, których pasja jest dokładnie taka sama jak nasza – podróże!

Zawsze możesz podejrzeć nas w którymś z kanałow społecznościowych: Facebook, Youtube, InstagramTwitter, który spina całą naszą aktywność w sieci.

Możesz też się z nami skontaktować! Czytamy wszystkie maile i (wcześniej czy później) też na nie odpowiadamy!

Pozdrawiamy życząc miłego dnia,
Alicja Rapsiewicz i Andrzej Budnik

Skrócona historia LosWiaheros

Z roku na rok coraz więcej treści pojawia się na LosWiaheros.pl i dochodzą nas sygnały, że niektórzy gubią się w naszej historii. Poniżej więc w skrócie co i jak było po kolei, aby zachować pewną chronologię wydarzeń.

Pierwsze wpisy na blogu pojawiły się w 2005 roku, gdy jeszcze strona ta wyglądała zupełnie inaczej. Nie można było mówić nawet, że to blog, a relacje z podróży. Te wpisy dotyczą podróży lądem do Chin przez Syberię i Mongolię w obie strony koleją transsyberyjską.

Kolejna podróż opisywana już jako Los Wiaheros to kilkumiesięczna podróż do Ameryki Południowej, która niestety skończyła się przedwcześnie w La Paz, podczas porwania z bronią w ręku. Często właśnie ten fakt jest wyciągany z bloga i pojawia się na różnych forach, mylnie jako przyczyna końca naszej kilkuletniej podróży po świecie. Podróż do Ameryki Południowej odbyła się jeszcze zanim się znaliśmy…

Po powrocie z Ameryki Południowej z grupą znajomych poleciałem do Indii i Nepalu, gdzie łaziliśmy sporo po Himalajach. Co prawda nie ma z tej podróży jako tako relacji, ale jest sporo informacji praktycznych dotyczących trekkingu wokół Annapurny, który też jest przypisywany czasem do obecnej podróży.

1 lipca 2009 roku zaczęła się nasza kilkuletnia podróż. Z Polski skierowaliśmy się na wschód, aby tranzytem przejechać do Turcji i dalej odwiedzić takie kraje jak Irak, Iran, Pakistan, Chiny, Laos, Wietnam, Kambodżę, Tajlandię, Malezję, Singapur, Indonezję i Timor Wschodni, gdzie przez ponad sześc tygodni czatowaliśmy na jacht w stronę Australii. Wtedy naszym założeniem było objechanie/opłynięcie świata bez użycia samolotu.

Po prawie półtora roku od wyjazdu z Polski dotarliśmy w końcu jachtem do upragnionej Australii, gdzie nasz początkowy plan okrążenia Ziemi zupełnie porzuciliśmy. Kupiliśmy starą terenówkę i w prawie dziewięć miesięcy objechaliśmy pół Australii eksplorując jej mniej zaludnione regiony.

Obcowanie z naturą Australii, życie bez zegarka od wschodu do zachodu słońca, chodzenie boso przez kilka miesięcy zupełnie przewróciło nam w głowach. Zmieniły się nasze priorytety życiowe i podróżnicze. Poza tym podróż dookoła świata zaczęła być bardziej kojarzona z szybką objazdówką niż z odkrywaniem świata, więc zawróciliśmy w stronę domu, Polski.

W Darwin wskoczyliśmy po raz drugi na pokład jachtu, którym pływaliśmy przez ponad cztery miesiące między mniejszymi i większymi wyspami Indonezji, eksplorując często jej niedostępne od strony lądu zatoki i plaże. Życie w koi zakończyło się na tajskiej wyspie Phuket.

W Tajlandii wpadliśmy na pomysł z przesiadką na rowery i kupiliśmy dwa górale. Akurat z Polski leciał do Bangkoku nasz przyjaciel i przywiózł nam sakwy rowerowe, które zastąpiły wysłużone plecaki. Tak zaczął się nasz ostatni etap w podróży – rowerem z Bangkoku do Polski.

Początkiem marca 2012 wyruszyliśmy z Bangkoku chcąc do Polski dojechać na święta Bożego Narodzenia 2012, jednak podróż na rowerach wciągała nas mocniej i mocniej. Zamiast obrać kierunek północny, a potem zachodni, pojechaliśmy najpierw do Hong Kongu, a potem przepłynęliśmy z Szanghaju promem do Japonii, gdzie pedałowaliśmy przez ponad półtora miesiąca.

Po odebraniu nowego paszportu Andrzeja w Szanghaju mieliśmy czym prędzej przejechać Chiny, ale w ostatnim dużym mieście na trasie, w Urumqi ukradziono nam rowery . Znów los sam zaczął pisać nasz scenariusz podróży. Uparcie szukaliśmy rowerów przez trzy tygodnie, aż w końcu odnaleźliśmy w tym dwumilionowym mieście jeden z nich. Drugi trzeba było na nowo kupić i ruszyć szybko w stronę Azji Centralnej.

Przekroczenie granicy chińsko-kazachskiej, przypominanie sobie dawno nieużywanego języka rosyjskiego po raz kolejny zmieniło coś istotnego w naszej podróży. Zaczęliśmy rozkoszować się krajami, w których możemy łatwo się porozumieć, a jadać wolno na rowerach przez Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan dajemy dużo okazji lokalnej ludności, aby się dać zaprosić na herbatę lub nocleg.

W połowie grudnia siedzieliśmy już z powrotem po pamirskiej podróży w ciepłym mieszkanku w Osz, z którego wiosną, gdy trochę się ociepli, chcieliśmy ruszyć w stronę Polski przez Uzbekistan i Kazachstan. Wtedy przyszła najgorsza wiadomość z domu – jedna z najbliższych mi osób była ciężko chora. Decyzja była natychmiastowa, zostawiamy wszystko i lecimy do Polski. Wylatując po kilku godzinach z kirgiskiego Osz, byliśmy pewni że wcześniej czy później po rowery i sprzęt wrócimy, aby dokończyć naszą podróż.

Wizualizacja ma potężną siłę i po kilku miesiącach w Polsce do Kirgistanu wróciliśmy, ale zamiast jechać prosto do domu znów pojechaliśmy do Pamirupotem do Afganistanu, bo tak blisko, za rzeką właściwie. Następnie obraliśmy kierunek zachodni – Uzbekistan, Kazachstan, Azerbejdżan, Kaukaz i dalej w stronę Polski przez Mołdawię i Ukrainę. Jeszcze w maju obiecaliśmy pojawić się w Rzeszowie na Podkarpackim Festiwalu Podróżniczym i aby zdążyć, mocno naciskaliśmy na pedały. Dojechaliśmy do Polski i przede wszystkim musieliśmy sobie ogarnąć jakaś bazę do życia. Padło na Beskidy i pod Babią Górą. Zamieszkaliśmy w wyremontowanym strychu rodzinnego domu. Nie jest to nasz dom, a raczej baza wypadowa do kolejnych podróży, bo choroby nieuleczalne mają to do siebie, że uleczyć jest je trudno ;-)

Po roku spędzonym na ogarnianiu rzeczywistości i radzeniu sobie z popularnością, która nieskromnie przyznam, dość mocno nas po powrocie do Polski dopadła, zaczęliśmy startować z naszym biznesem. Początki były trudne, bo przede wszystkim musieliśmy zarobić kasę na zainwestowanie w biznes, a dopiero potem mogliśmy zająć się jego rozwijaniem. Postawiliśmy w 2013 roku na nowe technologie i zanim jeszcze drony i zdjęcia lotnicze stały się popularne, odpaliliśmy firmę o nazwie CrazyCopter. Andrzej zrobił szybko licencję pilota bezzałogowego statku latającego i zaczęliśmy starać się o zlecenia. Przykładając wagę do jakości, a nie ilości zleceń, udało nam się pozyskać ich na tyle dużo, że po półtora roku od powrotu do Polski, znów zaczęliśmy żyć tak jak chcieliśmy, czyli mobilnie. Tutaj opisałem dość dokładnie, jak wyglądał proces osadzania się na nowo w polskiej rzeczywistości – nie był on łatwy, ale konieczny!

Czasem wpadamy na większe lub mniejsze imprezy podróżnicze, a gdyby ktoś chciał się z nami ustawić, to tutaj kalendarzyk – gdzie, co i kiedy.

Skąd nazwa Los Wiaheros?

Przed podróżą do Ameryki Południowej zaczęliśmy z moją ówczesna partnerką kombinować z językiem hiszpańskim. Kilka zabiegów na hiszpańskim słowie (los viajeros) pozwoliło nam za pomocą jednego „wyrazu” oddać ideę naszych podróży. „los viajeros” to z hiszpańskiego „podróżnicy” – tu wszystko jasne. Czytane słowo „wiaheros” kojarzy się z wichrem i wiatrem, który raz pcha nas ku marzeniom, a innym razem wieje nam w twarz, jednak zawsze kojarzy się z żywiołem i wolnością. „Los” zaś to nic innego, jak nasz polski los… nie wiadomo, co życie przyniesie. Ot tak właśnie powstało LosWiaheros.

Poniżej wszystkie wpisy na blogu ułożone chronologicznie:

2021

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014

2013

2012

2011

2010

2009

2008

2007

2005

2004

14 komentarzy

  1. A ja mam takie skromne pytanie do Ciebie Andrzeju.
    Wasza trasa jest zaplanowana na mniej więcej 3-5 lat, a budżet oszacowaliście na około 15$ dolarów dziennie. Bardzo mnie zastanawia, skąd wzięliście 180.000 tysięcy złotych? Już to tak zaokrągliłam, więc jeżeli wyszło za dużo, to mnie poprawcie ;) Oszczędzaliście? Coś sprzedaliście? Bo w końcu takie kwoty nie spadają z nieba wraz z deszczem.

    Pozdrawiam ;)

  2. rozumiem i podziwiam. podróże są jak narkotyk, wciągają i wciągają, a po kilku stają się nieuleczalną chorobą. Życzę Wam, żebyście zawsze z Bangkoku wracali do Polski przez Japonię. Może kiedyś spotkamy się „na szlaku”. Bądźcie szczęśliwi.

  3. Coś pięknego tak podróżować …. Za parę lat idę na emeryturę i marzy mi się podróżowanie , niestety obawiam się że to już „po balu” ( wiek /zdrowie/kasa)- żal … ale dziękuje za te reportaże i zdjęcia :)) Życzę wszystkiego najlepszego i pozdrawiam serdecznie .

  4. Witam!
    Na wstępie – gratuluję podróży, sama jestem podróżniczką i odkrywanie, poznawanie, przemieszczanie się i to jak najniższym kosztem jest dla mnie – chyba mogę śmiało powiedzieć – sensem życia.
    W październiku/listopadzie wybieramy się na podobną wieeelomiesięczną (wieloletnią?) podróż – najpierw z Polski aż po Nową Zelandię, wszędzie gdzie to możliwe – stopem, jachto-stopem, itp. (w sytuacji kryzysu istnieje AirAsia :P). Po analizie wszystkich krajów i ich przepisów, jedyny problem z jakim na dzień dzisiejszy się spotkaliśmy jest na starcie – sprawa dotarcia do Indii. Mianowicie, aby dostać wizę na wjazd, trzeba z dokumentami złożyć bilet/potwierdzenie rezerwacji lotu. Jak tego uniknąć? Obawiam się jeszcze kwestii wizowych w Iranie i Pakistanie. Południowo-wschodnia Azja to już bajka… :) Jakieś wskazówki?

  5. Odnośnie nowej wersji bloga to do poprawki są tutaj miesiące, w szczególności „september i december” bo wchodzą na tytułu newsów. Na górze jest też literówka „abe swoją listę marzeń móc realizować.”
    Zmiana bloga jest ogromna, bardzo pozytywna, białe tło rulez! :)

    • Andrzej Budnik

      Hej! Już poprawione – dzięki za czujność! W tym drugim poście też :)
      Cieszę się, że się podoba… bo przynajmniej mamy poczucie, że kilka miesięcy pracy nie poszło na marne.

  6. Mała literowka w słowie chronologicznie (napisało się „chronologicznie”)

    Dzięki za blogowanie!

  7. Żałuję, że dowiedziałem się o waszej podróży tak późno! W te wakacje odbyłem podróż dookoła europy samochodem na 16 dni i wiem jak ciężko było ją z organizować a tu proszę! Taka podróż to jest coś!

  8. Dyrygujecie swoim zyciem,losem…to wy ukladacie nuty na pieciolini rowloleznikow….czasem zycie plata wam figle,straszy,przeraza i zagraza….ale z uporem realizujecie swoj plan.jest w tym milosc,szacunek dla swiata i ludzi, fascynacja zyciem, spryt,madrosc i zabawa…taki koktajl zycia w zyciu! Mieszacie wielka lycha w garze jakim jest nasza ziemia i kucharzycie znakomicie! A ze dania trzeba przyprawiac lub strzec sie ich naturalnegó i czasem dominujacego smaku lub zapachu, uczycie sie takze tej sztuki wywazenia… SUERTE!i niech wam smakuje cale zycie!!!

  9. Bedzie wiecej! Czytam i czytam…i dzieki Wam uciekam od trosk zwyczajnego zycia…bo zwyczajnie to: dla rodziny! Obecnie ponownie etap dziecka(na szczescie w Hiszpanii)i stoper w egoistycznym pedzie do spelniania marzen wlasnych…budze sie i…..czytam, karmie synka i ….czytam, zasypiam i ….czytam….jestescie juz stala pozycja mojego hiszpanskiego czasu na emigracji! Zostaje wiec i……czytam dalej! Hasta pronto!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *