Gan bei, czyli Chiński Nowy Rok przez pryzmat kieliszka

Właśnie wkraczamy w Chiński Rok Konia. Zwykle osoby opisujące to święto skupiają się na kopertach z pieniędzmi, duchach i nie do końca zrozumiałych dla mnie obrzędach w tamtejszych świątyniach. Ale czy tylko tyle? Co powiecie na Chiński Nowy Rok widziany przez pryzmat kieliszka?

Kto był w Chinach podczas jakiegokolwiek święta wie, że spotkanie rodzinne kończy się obfitą ucztą, a gdy jest uczta jest i chińska… trucizna – kieliszek wypełniony nie lada diabelskim płynem – wódką baijiu. A przecież duchy, te złe podczas obchodzonego właśnie święta powinniśmy odpędzać? A może baijiu to dobry duch?

Tak samo jak kuchni chińskiej nie da się zdefiniować kilkoma potrawami, tak i o chińskich zwyczajach alkoholowych nie możemy mówić, jako o czymś, co jest w całym kraju takie same. Podróżując po Chinach dłużej i głębiej każdy odniesie wrażenie, że skrajne prowincje Państwa Środka różnią się od siebie na tyle, że można by je traktować jako zupełnie osobne kraje. Generalnie można przyjąć, że kraj zdominowany jest przez Chińczyków Han, ale to co ja w Chinach najbardziej lubię, to mniejszości narodowe, których w całym kraju jest ponad pięćdziesiąt. Różne są języki, kultura, wierzenia, przyzwyczajenia kulinarne. Niezmienne wydają się być dwie rzeczy – sposób w jaki Chińczycy jeżdżą samochodami i to, że w każdym sklepie można kupić trującą dla mnie baijiu.

W Chinach pije się do upadłego. Nie ma, że podziękuje się w połowie, albo w momencie, gdy czujemy, że jesteśmy blisko naszej granicy tolerancji (Wy też czujecie ją zwykle za późno, albo łudzicie się, że jeszcze jeden da radę?). W Chinach pijemy do końca, albo wcale. Częstowanie wódką ryżową, dosłownie tłumaczoną jako biały alkohol, jest obowiązkiem gospodarza wobec nas, gości. Mężczyźnie jest się trudno wymigać, szczególnie jeśli jest turystą, bo jakaż jest radość z widoku upitego na zabój białego laowaia?

Źródło: http://www.flickr.com/photos/vividlygreen/
Źródło: http://www.flickr.com/photos/vividlygreen/

– Gan bei! – to pewnie jeden z najczęściej wymawianych obecnie zwrotów w całych Chinach. Do dna, nie ma że siorbnę, albo wypiję na dwa razy. Gan bei i już. W Chinach jest trudno zrobić karierę biznesmena osobom, które nie piją, bo aby ubić tam interes trzeba się spotkać, napić, zjeść kolację, dać się poznać i sprawdzić wytrzymałość drugiej strony. W mniejszych i większych miastach turyści mogą natrafić na tzw. jiuba, czyli bary alkoholowe i jeśli tylko damy się zaprosić do stołu to miejscowi z pewnością będą gorąco namawiać Cię do stoczenia pojedynku alkoholowego, o którym Ci nie powiedzą. Będzie się on toczyć bez Twojej wiedzy, wszyscy będą mili, ale i tak nie będziesz rozumieć za pierwszym razem o co chodzi. Sprawdzona zostanie Twoja wytrzymałość na chińskie procenty, wobec których nie da się przejść obojętnie – można je uwielbiać lub nienawidzić.

Pod tymi barami czeka zwykle dużo taksówek, gdyż mało kto wychodzi z nich o własnych siłach, co wiąże się z oczywistą dla Chińczyków sprawą – utratą twarzy. Nastąpić może ona wtedy, gdy udziału w zawodach odmówimy lub odpadniemy zbyt szybko. Dla ludzi Wschodu, nie tylko Chińczyków jest to największą hańbą, o czym przekonałem się kiedyś na własnej skórze w Tajlandii, gdy publicznie pokazałem starszemu Tajowi, że się myli.

„Moje ciało może upaść, ale moja godność nigdy” – można sobie wyobrazić, że tak właśnie kończą się nie jedne zawody, które Chińczyk tryumfalnie kwituje zsuwając się w glorii chwały z barowego stołka. Panie mają lżej – mogą dość łatwo się wymigać od męskich zmagań. Wystarczy powiedzieć, że nie trawimy alkoholu lub, że źle służy on naszej cerze. Możecie tez powiedzieć, że gdy wypijecie kieliszek twarz Wam poczerwienieje. Nie będą nalegać.

Chińska cywilizacja wynalazła nie tylko papier, ale także jiuling – gry alkoholowe. Są one niższych lub wyższych lotów, co zależy od klasy społecznej pijących. Elity, intelektualiści o skłonnościach na przykład literackich lub poetyckich mogą zacząć szranki w układaniu wierszy lub rymowanek. Ten, który ułoży słabszy, bez polotu – wychyla kieliszek. Oczywiście są i mniej wysublimowane pojedynki, ale chyba przyzwoitość nie pozwala mi o nich tutaj pisać ;-) Ciekawe czy ci z Was, którzy po Chinach podróżowali, mieli okazję baijiu spróbować? Ja do dziś nie mogę zapomnieć tego wstrętnego zapachu, po którym ciarki przeszły mi po całych plecach. No dobra, nie byliśmy rozrzutni za studenckich czasów – pół litra za 1,5 zł! Cudów wymagać nie można ;-) Tańsze niż denaturat…

Wracając jednak do naszych zabaw. Pewnego razu w chińskim barze zagraliśmy w liczenie palców. Z grona pijących wybiera się dwie osoby. Na RAZ-DWA-TRZY pokazują one wybraną ilość palców. Wygrywa ten, który doda swoje i przeciwnika oraz wykrzyknie poprawną odpowiedź jako pierwszy, po chińsku najlepiej! Przegrany oczywiście pije to świństwo. Dużo z tego wieczoru nie pamiętam… i od tamtej pory poprzysiągłem sobie – nigdy więcej baijiu.

Na pewno macie też swoje historie z wódką ryżową w tle, bo kusi każdego, żeby spróbować, szczególnie gdy jest tak wspaniała okazja jak Chiński (w Wietnamie czy Hong Kongu zwany Lunarnym) Nowy Rok.
Gan bei moi mili – wszelkiej pomyślności w Nowym Roku Konia!

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czy palec boży to bujda na kółkach?

Do Aktau, miasta na zachodnim krańcu Kazachstanu, przyjeżdża się głównie po to, aby złapać prom do Baku, albo właśnie takim …

8 komentarzy

  1. baijiu ma bardzo wiele zastosowań – można się za jego pomocą pozbyć wszy, wyczyścić skuter z pleśni i odetkać zlew. Do picia się nie nadaje ;))

  2. Ja mam podobne odczucia co to tego cudownego trunku.. Minely prawie dwa lata od naszej podrozy ale nadal pamietam ten aromat i kwasny smak…Gan bei dla wszytkich :)

  3. Wszystko zależy od gatunku baijio. Piłem to świństwo kilka razy, jednak gdy zostałem poczęstowany bardzo dobrym gatunkowo baijo, to raz nie miałem kaca na drugi dzień. Te w sklepie, po kilkanaście RMB są niczym innym jak naszym denaturatem lub środkiem do czyszczenia rdzy. Inne, lepsze na pewno dają radę, tylko nas na nie za bardzo nie stać. Wszystko zgeneralizowane nie jest do końca trafione.

  4. Ajajajaj ile razy ja się na to swoje pochopnie wypowiadane „gan bei” nacięłam! Bo potem wszyscy patrzą i pilnują czy „złotowłosa” pije do dna ;-)

  5. Szkoda zdrowia na najtańsze baijiu. To trunek dla klasy robotniczej, która nie może sobie pozwolić na nic lepszego. Zachodnią wódkę po RMB100 – 200 teraz można znaleźć prawie wszędzie.

    W czasie Nowego Roku wszystkich, niezależnie od miasta, łączą podróże do domu, gala w CCTV, lepienie pierogów, czerwone koperty, wyjście do świątyni, okrągłe mandarynki, fajerwerki i czerwone majtki w tym roku noszone przez urodzonych w Roku Konia. :)

    Zapraszam jeśli o zwyczajach Chińskiego Nowego Roku chcecie dowiedzieć się czegoś więcej:
    http://nietechiny.weebly.com/swietowanie-chinskiego-nowego-roku-zwyczaje.html
    http://nietechiny.weebly.com/najwieksza-chinska-migracja.html

  6. Możemy się różnić pod wieloma względami, ale widzę że jeśli chodzi o kulturę picia to jednak Polacy i Chińczycy mają ze sobą coś wspólnego ;)

  7. Ten chiński nowy rok przyszło mi akurat świętować na Chinatown w Bangkoku, i w sumie było fajnie, gwarno, przyjaźnie, czasami pijacko, ale w niczym nie przebiło to chińskiego nowego roku w 2008 roku, który spędziłem w mojej mieścinie – w Lishui, w prowincji Zhejiang. Ileż tam tego baijiu poszło. Wprawdzie zmieniłem kolor skóry na 1 dzień na trupiobiały, ale twarz zachowałem! Pozdrawiam! No i… gan bei ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *