Ładne obrazki, zachody słońca, ckliwe historie i inne kolorowe relacje z podróży – zwykle to nam serwują podróżnicze blogi i fejsbuki, łącznie z naszym. O codziennym i przyziemnym obliczu podróżowania we dwoje mało kto pisze… Dziś, ubawieni po pachy pewną sytuacją stwierdziliśmy, że czas uchylić rąbka tajemnicy, co to się w tym naszym Fordzie Falconie czasem dzieje.
Był wieczór. Słońce dopiero co zaszło za horyzont i po niebie rozlało się wiadro z odcieniami żółci i różu. Kolorowe pasma odbijały się w płytkim szaroniebieskim jeziorze. Początek australijskiego lata, a jednak chłodno. Andrzej grzał sobie ręce przy kuchence i czekał aż zagotuje się woda na herbatę. Patrzył na topiące się w jeziorze ostatnie promienie słońca.
-Szlag mnie trafia, że ta woda się tak długo gotuje! – Naciągnął na głowę kaptur bluzy i spojrzał w stronę samochodu.
Alicja siedziała w środku i czytała folderek o parkach narodowych Wiktorii. Zerkała co chwilę na Andrzeja, który skulony siedział na ławce.
– Co on tam robi? Długo jeszcze będzie ślęczał nad gotująca się wodą? – Zatrzasnęła tylne drzwi samochodu, bo zimny wiatr wpadał do środka jak nieproszony gość. Wzięła do ręki atlas samochodowy i zaczęła zaznaczać w nim parki narodowe.
-Jest. Wreszcie się ugotowała. Chyba z 15 minut to trwało. Muszę przeczyścić tę maszynkę*, bo słabo działa. – Andrzej otworzył drzwi samochodu, nachylił się i podał Alicji garnek z gorącą, świeżo zaparzoną herbatą.
-Skąd wziąłeś wodę? – Powąchała herbatę i skrzywiła się.
– No tu, stąd. Z tego kranika obok. A co?
– Śmierdzi siarką… – skrzywiła się jakby wypiła pół szklanki soku z cytryn.
– Siarką? Zwariowałaś?! Jaką siarką? – Andrzej energicznie zdjął buty i jednym susem wskoczył do samochodu.
– No to sam powąchaj.
– Pachnie. Herbatą. – zdezorientowany Andrzej podsunął garnek pod nos Alicji. Tyle siedział przy tej kuchence i czekał, aż się woda zagotuje, a ona teraz jeszcze jakieś fochy strzela, że siarką jej niby śmierdzi.
– Hmmm faktycznie, pachnie normalnie, ale przed chwilą jechało siarką. – Przelała do kubka trochę herbaty i znów powąchała.
– Aaaa… już wiem dlaczego. Może przed chwilą jechało siarką, bo wiesz… ten dzisiejszy obiad… – Andrzej opuścił głowę i spojrzał na Alicję jak kot ze „Shreka”. – To przez tę fasolkę z puszki!
Cisza.
– No przecież wiadomo, że po fasolce się pierdzi, nie? Ale byłem jeszcze na zewnątrz a nie tutaj w środku. – Stanowczo zamknął tylne drzwi auta i usiadł po turecku uważając, żeby nie potrącić garnka z herbatą.
Alicja zrozumiała wreszcie skąd pojawił się siarkowy zapach. Mięśnie przepony zaczęły skakać jej w brzuchu na wszystkie strony jak silnik od starego traktora, przez co nie tylko generowały trudny do poskromienia śmiech, ale wprowadzały w drganie ramiona, a potem ręce, które przecież trzymały w rękach kubek z gorącym napojem. Alicja nie dała rady utrzymać go w miejscu i herbata kilkoma chlustami wyskoczyła z kubka. Odruchowo podniosła dłoń do ust żeby podmuchać na lekko poparzone palce, ale jedyne co mogła z siebie wykrzesać to śmiech. Rechot był o bardziej regularny i dynamiczny niż koncert żab z pobliskiego jeziora.
Kąciki ust Andrzeja zacięte do tej pory w dół zaczęły lekko drgać i po kilku sekundach już nie mogły utrzymać tej stanowczej pozycji. Poddały się idącej od przepony fali drgań i wystrzelił z nich śmiech.
Oboje ocierali łzy, a każde spojrzenie na garnek wywoływało nową salwę śmiechu. Andrzej położył jedną rękę na brzuchu a drugą bił o podłogę jak Alf z serialu.
– Przestań, bo kurz leci. – Alicja dławiła się śmiechem i próbowała złapać łyk powietrza. Śmiała się, bo on się śmiał. A on się śmiał, bo ona się śmiała. I tak przez następnych parę minut. Już nawet nie chodziło o tę sytuację z herbatą, która „pachniała” siarką tylko o… No właśnie, o co?
Sytuacja banalna, przyziemna, niewarta uwagi, bo przecież wstydliwa. Głupoty w podróży i chyba w ogóle w życiu potrafią skutecznie rozładować sytuację. Zaraźliwa śmiechawa z durnej sytuacji jest potrzebna tak samo jak zachwyt nad stworzonymi przez naturę miejscami, emocjonalne spotkania z ludźmi i poznawanie ich kultury.
A odrobina dystansu do siebie jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
*Andrzej na turystyczną kuchenkę multifuel mówi maszynka. Nie wiadomo dlaczego, bo to urządzenie nie ma nic wspólnego z maszynami i mechanizmami… Zresztą o nieporozumieniach językowych kujawianko-pomorzanki z góralem niskopiennym można by kiedyś cały post na bloga napisać.
Dystansu i krytycznego myślenia, jeśli już decydujemy się formułować wnioski i opinie. Szczególnie w TYCH czasach, kiedy docierające zewsząd informacje wychodzą prosto od krawca ;).
Staramy sie jednak nie wchodzić na portale informacyjne, ale chyba wiem co masz na myśli :)
każdy na prymusa mówi maszynka ;) Jak ktoś tak nie mówi to od razu wiadomo, że gimbaza ;)
Chyba każdy góral niskopienny mówi „maszynka” :P I to nie prymus jest żaden (może dlatego się zatyka…)
to jest prymus a nie Primus ;) Tak jak każde sportowe to adidasy ;) Gimbazo :*
Nie Primus a prymas. U mnie w podtoruńskiem tak się godo. „Prymas na gazie” to tekst moich kolegów z którymi nie jedną noc na dziko spędziłem. Eh, wspomnienia wracają….
acha … jak kto stary to może jeszcze mówić „breżniewka” ;)
U nas to od zawsze jest palnik albo plitka :)
Robert Robb Maciąg nooo to mi komplement zapodałeś :D
sypię komplementami jak z rękawa ;)
Tak właśnie juz mają starsi panowie :P
a wiecie jak się gdzieniegdzie mówiło na chwytak do menażek??
utrzymanka ;)
u mnie w ZHP mówiło się „dziwka” ;)
oczywiście, że „dziwka”, wszyscy harcerze tak mówili ;)
U mnie zawsze jeszcze używało się „juwel” no i primus. Ale może dlatego że i oryginalnego radzieckiego juwla używałem i (teraz) Primusa… :-). Albo faktycznie po prostu „maszynka”
Hehehe „juwel”…
No ale co takiego maszynowego jest w kuchence, żeby na nie mówić maszynka? :D Dla mnie to brzmi jakoś kosmicznie. Choć pamiętam, że maszynka o mówiło się na takie okrągłe kuchenki elektryczne.
to to samo tylko bardziej dosadnie ;) nie chcialem tak od razu z grubej rury ;)
Bartek Twarog Gdzie wy się chłopcy włóczyliscie :)
Alicja ja zasadniczo po polach i gościeńcach, a nie po jakichś dworach i drogach jak u Was na północy ;P
wszędzie :)
I tylko ja dostrzegłem, że w ekipie mieliście cyborga z bioniczną/metaliczną kończyną ? :)
To dopiero „maszynka” :D
Masakra!
no i znowu wychodzą kwiatki językowe :) chyba na Włóczykiju o tym gadaliśmy. u mnie w domu nawet na gazową kuchenkę turystyczną mówi się maszynka :)
Hahaha! Ona mnie ciągle poprawia i mnie tu szlag trafia! Nawet nie wiesz, jak przed chwilą skakałem z radości, że nie jestem sam w tym „mówieniu gwarą” :) Dzięki Bartek!
Spokojnie, ja to tylko wersje” maszynka” słyszę haha ;)
Weź, przestań. Andrzej już w swoim telefonie otworzył specjalny dokument i stawia kreski ile osób mówi maszynka :P
i bardzo dobrze! stop wrażej kolonizacji lingwistycznej!
Whaaaaat?
nie będzie nam Północ mówiła jak maszynki nazywać mamy ;)
Idź ty na pole lepiej :P
właśnie za chwile wsiadam w busa do Krakowa zeby osłuchać się z piękną „gwarą” :P
Się uśmiałem:d wariaty :d
W Szczecinie tez pamiętam mówiło się „maszynka” :)
Hmmm… Tomek jesteś pewien? :) to dawno było pewnie :D
Ja też znam to jako maszynke, a uchwyt do menażki też jako dziwkę…z czasów harcerskich jeszcze ;)
Polecam Jetboil i juz nigdy nie będziecie musieli czekać 15 min aż wam „maszynka” zagotuje wodę ;)
Jak ta KUCHENKA wyzionie ducha to Jetboil od razu zakupimy. W naszych marzeniach już go mamy, a na razie odkładamy do świnki na to cudo. ;)
Kuchenka! Zawsze kuchenka ;) dobry tekst. Serio, ileż nasz multifuel kosztował dyskusji i kłótni ;)
Uff… Andrzej z nieba mi spadłeś :)
Ha hahaa jak poetycko opisane !!!
Gwara WLKP! Maszynki dzielimy na elektryczne, gazowe i… prymusy! No na na prymusie stawiamy kocher i gotujemy! :D
Dzięki! Trzeba dopisac do wikipedii :)
To my chyba uprawiamy większe prostactwo;) Podróże nas zbliżyły i zdystansowały zarazem, w sensie fekalnym – poranne pytanie „a kupka była?” to już rutyna:))) pozdro
Taaaaak… znamy takich co sobie przybijają piątkę po udanym pobycie w wychodku :)
Zaraz bedzie, że blogerzy-podróżnicy tylko o pierdzeniu i o sraniu piszą! Już widzę te nagłówki na Onecie ;-)
A tak serio, a kto o tym nie mówi, tylko się wstydzi przyznać, bo przecież trzeba piękno świata pokazywać :D
Przecież to życiowe i naturalne zarazem. W mojej wesołej gromadce na delikwenta, który dał o sobie znać w sposób słuchowo – zapachowy mówiło się, że był skupiony. Ewentualnie zadumany nad kwestiami natury filozoficznej lub takie tam. Zabawa była przednia. :))))
No i dobrze. Przynajmniej hejtowac będzie trudno, bo każdy ma doświadczenie w tym temacie.
Fasolkowy gaz rozweselajacy :p You made my Day! Co się uśmiałem to tyle :dddd
Najlepiej widzę, ze rozumieją Ci, którym zdarza sie sypiać w namiocie :)) Let me guess why? ;-)
Let me „gas” :d Oj powiem Ci, że do Czarnogóry pojechałem z kuzynka i w jednym namiocie spaliśmy. Tak więc było trochę „gimnastyki” z tym :d Bąki są super! :d
Robeeerttt….
Dystans to dystans :p
Eee, nie taka obrzydliwa ta historia :)
Gorszych nie było… Jeszcze, ale nie podpuszczajcie nas ;-)
Wiadomo jak jest – na rowerze trochę łatwiej, dopalacze ma się niezłe, no i zawsze można zwalić na dziecko;)
My mamy prościej, zawsze na dzieci można zwalić;)
W takich sytuacjach „kamienna twarz” jakby się nic nie stało jest najlepsza:) ^ p.s do powyższych komentarzy: dobrze jest mieć dzieci! Takie „głupawy” umilą każdy wyjazd.