Australia to przestrzeń, to tysiące kilometrów dróg, to też busz, który wcale nie jest pustką. Australia to w końcu jedno wielkie zoo na otwartej przestrzeni i to dlatego uwielbiamy udawać się na tutejsze polowania.
Polowania oczywiście z aparatem, na temat których chciałem Ci dziś kilka zdań napisać. Szykując się do podróży po Australii, wiedzieliśmy, czego chcemy. Spędziliśmy w tym kraju dziewięć miesięcy ponad 4 lata temu i znamy przejechaliśmy wtedy ponad 30 tysięcy kilometrów starą terenówką. To co zaskoczyło nas wtedy ogromnie, była przyroda i ogrom zwierząt i ptaków, które można spotkać w buszu. Tego w Europie, a szczególnie w Azji już się nie da na tę skalę doświadczyć. Staramy się więc zwierzęta tropić, a potem ustrzelić, ale tylko obiektywami naszych aparatów.
Bardzo byśmy chcieli być wyposażeni, jak zespół NatGeoWild, w super profesjonalne kamery i obiektywy, ale na to ani nas nie stać, ani nie mielibyśmy jak takiego sprzętu przewozić. Wykorzystujemy więc patenty „na skróty”, które całkiem nieźle zdają egzamin.
Poza bezlusterkowcami, które służą nam do fotografii, świetnie nadają się też do filmowania. To w połączeniu z teleobiektywami, które zabraliśmy daje mniej więcej takie efekty, jak na poniższym filmie.
Jak tam Święta? Pierogi zjedzone? Makowiec został między zębami? :D A co ciekawego znaleźliście pod choinką? Pewnie Aniołki, Gwiazdor, Dzieciątko czy kto tam do Was przychodzi, był łaskawy. My też mamy coś dla Was, wprost z Australii!
Znaleziony w australijskim buszu, pod jakimś bezimiennym eukaliptusem :) Mamy nadzieję, że Wam się spodoba taki niecodzienny prezent-wideo, bo długo na niego czatowaliśmy, żeby to śmieszne stworzenie z tak bliska nagrać :)
Wesołych Świąt wprost z Australii!Opublikowany przez LosWiaheros.pl – Podróżuj, odkrywaj, inspiruj. na 25 grudnia 2015
Alicja tutaj do Olympusa OMD-EM5 używała obiektywu M.Zuiko 40-150mm f/4-5.6 – bardzo niepozorne szkło, które ładnie nagrywa wideo.
Ja zaś zdjęcia robię moim ukochanym bezlusterkowcem od Sony, do którego zwykle mam przypięty cieniutki naleśniczek 20mm, albo w razie fotografowania zwierząt lub ptaków zakładam duże szkło 70-200 F4 od Sony. Są jednak sytuacje, w których zrobienie zdjęcia nawet „długim” szkłem nie zdaje egzaminu, bo zwierz się skrywa.
Tak było niedawno, gdy szliśmy przez busz w Cathedral Ranges State Park i zobaczyliśmy kolczatkę. Zwierz ten, gdy wyczuje zagrożenie włazi albo w krzaki, albo pod skałę i zwija się w kłębek strosząc kolce na grzebiecie. Można do niego podejść blisko, ale zdjęcie zrobimy tylko kolcom i grzbietowi. Czekaliśmy 20 minut, 30 minut, oddalaliśmy się na 10 metrów, siedzieliśmy cicho prawie w bezdechu, ale ten ani drgnął, bo po prostu nas czuł. Kolczatka jest prawie ślepa, ale ma świetnie rozwinięty węch, więc co chwilę tylko wystawiała nos i sprawdzała, czy są w pobliżu jeszcze te śmierdzące ludzie – byli, więc dalej siedziała schowana. Jedyne zdjęcie jakie udało nam się zrobić wyglądało mniej więcej tak jak to poniższe.
Już mieliśmy się zwijać, gdy przyszedł mi do głowy pomysł ze zdalnie wyzwalanym zdjęciem. Rozstawiłem statyw jakieś 2m przed skałą, pod którą schowała się kolczatka. Ustawiłem ostrość na opcję DMF oraz automatyczny balans bieli. Włączyłem w aparacie aplikację do zdalnego sterowania i jej odpowiednik na iPhonie. Po chwili w PlayMemoriesMobile zobaczyłem podgląd tego, co widzi aparat. Odszedłem na około 20 metrów i gapiłem się w telefon. Mijały minuty, 5, 10 – nic się nie działo. Kompletny bezruch. Patrzyliśmy tylko na siebie z Alicją i bez słowa komunikowaliśmy, czy jeszcze czekamy, czy się zbieramy. Nagle coś drgnęło. Usłyszałem wyraźny szelest, a na podglądzie w telefonie pojawił się antenowaty nos, z którego wytrysnęła fontanna. Bada teren – pomyślałem. Dalej cisza z naszej strony. Niecierpliwość nas rozpierała, ale żadnych dźwięków, żadnych ruchów. Tkwimy w bezruchu i modlimy się tylko, żeby wiatr nie zawiał naszego zapachu wprost do niej, bo się znów schowa, a po kilku godzinach treku już swoje mieliśmy pod pachami…
Po kilku próbach i sprawdzaniu terenu, w końcu pojawił się dziwny łepek, później jedna i druga łapka. Po chwili widziałem już wyraźnie całą mordkę, nos i oczy – pstryknąłem zdjęcie, a kolczatka czmychnęła znów pod skałę. Nie trwało to jednak długo i znów się wychyliła, bo dźwięk migawki jakoś bardzo jej jednak nie spłoszył. Robiłem zdjęcia jedno po drugim, modląc się tylko, aby któreś było ostre i żeby akurat teraz nie padła bateria ani w aparacie, ani w iPhonie.
Przy dalszych zdjęciach już nie reagowała na migawkę, więc szło to dość szybko. Po pięciu minutach wygrzebała się spod skały i zniknęła mi z kadru – poszła dalej. Chwilę jeszcze odczekaliśmy i podszedłem do aparatu. Wyłączyłem aplikację i wszedłem w tryb podglądu zdjęć, aby sprawdzić, co się udało zarejestrować. Są! Co najmniej kilka fantastycznych zdjęć udało się zrobić, dzięki dwóm aplikacjom i WiFi, które łączyło oba urządzenia.
To moje pierwsze zdjęcia z kategorii wildlife, które udało mi się zrobić w sposób zdalny! Dziś już wiem, że to świetnie działa i już bardzo się cieszę na kolejne okazje. Pewnie teraz jeszcze więcej czasu będziemy spędzać w buszu i na trekkingach przez australijskie parki narodowe, które są wręcz idealne, bo zwierząt jest w nich mnóstwo, trzeba się tylko dobrze rozglądać :)
zacne ujęcie. jak na razie kolczatki widzieliśmy w masowych ilościach rozjechanych na drogach :/
:) Fotografia dzikiej przyrody zdecydowanie uczy cierpliwości jak i pokory. Nie mniej oprócz posiadanego sprzętu oraz wiedzy, niestety potrzebne jest i szczęście. Piszę „niestety” bo wiem, jak to jest przesiedzieć bądź przeleżeć kilkanaście godzin na to jedyne ujęcie. I w zasadzie nie ważne jest jaki gatunek się fotografuje – każdy jest specyficzny na swój sposób i wymagający. A kolczatka jest niezła. Zwłaszcza to spojrzenie utkwiło mi w pamięci. Gratuluję udanego „strzału”. Takie trofea lubię szczególnie oprawione w ramkę i powieszone na ścianie. :))) Pozdrawiam.
o, będę musiała to wypróbować z moim ukochanym bezlusterkowcem od Sony :D
A zostawiłabyś tego kochaniutkiego sam na sam np. z lwem? Ryzyk-fizyk, będzie fota pyska z bliska, albo jego przełyku ;-)
No i mnie teraz Andrzej zniechęciłeś!
:D
Eee, to tylko realna ocena ryzyka zawodowego :P
Next challenge
Accepted :)
Ultimate challengem jest dziobak… Ale za nimi to już naprawdę trzeba pofatygować się na Tasmanię :)
To na następny raz Darek. Platypusy ponoć żyją w Grampians tez ale tam sie nie udało. Nie mam jeszcze tyle cierpliwości, ale pracuje nad tym :)
Nawet jeżeli znasz konkretne zakola rzeki, w których żyją, to i tak trzeba czatować godzinami, a wynik zawsze niepewny :) Czytałem ostatnio o gościu, który kręcił o nich film – na niektóre ujęcia czekał siedem lat.
Nic to, zazdroszczę Wam okropnie tych Grampians – te z kolei zostały nam na następny raz :)
No tak ponoć z nimi jest, że cholernie żadko je widać. Nie wiem czy by się też termokamera nie przydała…
Grampians bombowe! Tak samo jak lasy Otway na południu Wiktorii! :)
Chyba tak, bo dziobaki niestety lubią muliste wody i zacienione miejsca, więc nawet jak jest dosyć światła i akurat trafisz obiektywem na wynurzającego się dziobaka, to trudno rozróżnić fale od błyszczącego grzbietu. Ale jak mówi klasyk – nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by go gonić :)
A na Otway i GOR też musimy wrócić – koali na pęczki, widoki śliczne, ale cały czas lało jak z cebra. W międzyczasie ładujemy baterie Waszymi fotkami i opowieściami :)
Kolczatka cudna! Na Kangaroo Island i w północnym QLD (niedaleko od Airlie Beach) też są dziobaki. Niestety – podobno trzeba ich wypatrywać zimą… :/ Już robiłam dwa podejścia i klapa.
Są dwa Kangaroo Island w Australii? I którą zimą, tą australijską, tak?
No to jest nie byle jaki challange, ale od czego są trudne wyzwania…. Trzeba Julia cały urlop poświęcić na jedno zdjęcie :)))
Sprobojemy i my
Andrzej chyba! Jedna Kangaroo Island, przy Airlie Beach jest park narodowy, gdzie są platypusy. I tak – zimą australijską. See you soon!
No See ya! BTW, Marek wczoraj zapodał pomysłem na od-road ale to juz na priv :)
Fajne stworki :)
Wspaniały artykuł i piękne zdjęcia. :-)
Byliście w Wilsona Promotory w Victorii? Tam wombatow było sporo chodziły niczym nie wzruszone polecam ten park mega piękny poza tasmania i outbackiem najpiękniejsze miejsce jakie widzieliśmy w Oz
Nie bylismy, bo jadąc od strony GOR ominęliśmy łukiem Melbourne i pociągnęłoby w stronę gór. Mamy ten Park optaszkowany, ale to to juz następnym razem jak Tasmanię bedziemy robić, bo stosunkowo blisko :)
My właśnie po drodze do TaS zwiedziliśmy oj tam jest gdzie chodzić tydzień można siedzieć pięknie jest
Australia na szczęście jeszcze nie jest tak wyniszczona przez ludzi i można zobaczyć tam takie cudne istotki. Zazdroszczę podróży, nie każdemu jest to dane. Już łatwiej załatwić wizę do USA niż do Australii. Cudowne miejsce na ziemi.