Przyjechalismy do Otavalo. Dzis na obiad byl smazony szczur. Zdjecia wkrotce, ale co z tym targiem? Wszyscy nas przestrzegali. Uwazajcie, bo kradna. Hmm… znowu. Dobra, to wypychamy nasze wenetrzne kieszenie wszystkim co najcenniejsze: kasa, dokumenty. Apart ciagle scisniety w rece lub w kieszeni na sercu… i tak sie okazalo malo, bo straty i tym razem byly…
Na prawde nie mamy pojecia kiedy. Znow nas zaskoczyli, ale i my ich tez. Buahaha… z plecaka Elizy, z bocznej kieszonki zginely… gumy do zucia! Mowi, ze stare, bo polroczne, moze Ekwadorczyk sie zatruje. Niemniej bylismy w szoku, bo kiedy, jak i gdzie. Kurde… no niezli sa. To im trzeba przyzac, ale gringos juz sie nie daja. Niestety wiecie co jest najprzykrzejsze – teraz kazdy latynos, ktorego widzimy na ulicy jest dla nas potencjalnym zlodziejem. Szkoda, ale sami sobie na to zasluzyli, a my im sie juz nie damy.
Wracajac do targu. Cos fantastycznego. Eliza rozpisze sie o tym wiecej, ale na prawde warto tu bylo przyjechac. Po targu poszlismy w strone Jeziora San Pablo. Podejscie dalo nam niesamowicie w tylek, bo po pierwsze godziny poludniowe. Po drugie, wysokosc ponad 3200 metrow npm, a kto w gory chodzi, wie jak to na takich wysokosciach jest z tlenem. Ale musimy sie przyzwyczajac, bo na trasie mamy nawet 6000 m, wiec dwa razy wiecej.
Jeziorko przyjemne, nie powiem, ale spodziewalem sie czegos wiecej widzac je na zdjeciach. Spod jeziorka jezdza taksowki, my jednak zlapalismy sie na stopa do mini-ciezarowki, ktora podwiozla nas do samego dworca autobusowego w Otavalo. Stamtad pojechalismy miejskim do miejscowosci Peguche, gdzie jest bardzo ladny wodospad. Faktycznie sliczny, tylko, ech… teraz juz zaden wodospad nie zrobi na nas przytlaczajacego wrazenia. Najwyzszy na swiecie widzielismy w Wenezueli, wiec kazdy przy nim jest hblady. Nie mniej polecam podjechanie do Cascade de Peguche, bo tak brzmi jego nazwa w oryginale. Stamtad udalismy sie do wlasciwego Peguche, juz na nogac, bo to tylko dwa kilometry. Wiocha zabita dechami. Pan Bog mowi tu dobranoc, ale co tu takiego ciekawego. A no to, ze jest wioska, w ktorej mieszkaja prawie sami Indianie. Co ciekawsze, mowia oni w swoim narzeczu jezykowym. Fajnie to brzmialo, ale nic a nic nie rozumielismy. Napisy i szyldy byly podojnie napisane, wiec juz posoko. Mnie osobiscie rozbroil widok indianskiej kobiety, ktora siedziala na ryneczku i miala gola piers. No wszystko dlatego, ze karmila dzicko piersia. Eliza byla jeszcze bardziej zszokowana, ale zdjecia mi nie dalal zrobic, a na prawde byl to widok nieziemski. Wracajac juz niestety jej nie zastalismy. I tak to wlasnie bylo w Peguche. Wrocilismy do Otavalo, a stamtad autobusem po dwoch godzinach dojechalismy do stolicy. Dzis zwiedzamy miasto, a jutro jedziemy na rownik pobawic sie jajkiem i poprzelewac wode po dwoch stronach rownika :)