Archipelag Alor

Kolejny odcinek naszych żeglarskich przygód za nami. Z Timoru przenieśliśmy się na archipelag Alor i przyznać trzeba jest tutaj pięknie. Białe plaże, niedobitki turystów, mili ludzie i niskie ceny. Zabawimy tutaj dobrych kilka dni. Z Kupangu w Timorze Zachodnim wyjechaliśmy z małym opóźnieniem, gdyż w nocy tuż przed planowanym odpłynięciem wysiadła nam elektryczność. Podejrzenia były dwa: zepsuty alternator lub akumulatory do wymiany. Jedno i drugie wymagało interwencji elektryka, a znalezienie specjalisty w indonezyjskich warunkach nie było proste. Przez zupełny przypadek zgadałem się z Rene, Szwajcarem, którego poznaliśmy z Alicją przy piwie w Lavalonie. Opowiedziałem mu o naszym problemie, a ten na to, że jest z zawodu elektrykiem i chętnie nam pomoże, tylko nie ma sprzętu ze sobą. Wszystko ma na swoim jachcie, który jest zacumowany na Roti. Potwierdził jednak naszą diagnozę, że trzeba w pierwszej kolejności sprawdzić akumulatory i ich stan żywotności. Zaczęło się przeczesywanie miasta i naszych kontaktów w Kupangu. W końcu trafiliśmy na jedyny w mieście profesjonalny sklep tylko z akumulatorami. Chłopaki na szczęście łapali po angielsku, więc szybko się z nimi umówiliśmy na wieczór, że po zamknięciu sklepu przyjadą na nasz jacht w celu sprawdzenia akumulatorów.

Ciekawskie dzieciaki podpływają do jachtów
Ciekawskie dzieciaki podpływają do jachtów

Następnego dnia rano wiedząc, że dwa z czterech akumulatorów są do wyrzucenia, szybko ruszyliśmy do sklepu i zakupiliśmy nowe baterię. Potem znów na jacht, montaż, sprawdzenie i w efekcie końcowym z dwudniowym poślizgiem ruszyliśmy przed siebie. Ted jest człowiekiem, który bardzo nie lubi, gdy coś na jachcie mu nie działa i mocno się tym stresuje. Sam mówi, że jachtem jak z domem, ciągle jest coś do zrobienia z tą różnicą, że dom nie zatonie, a jacht jak najbardziej. Przejmuje się więc bardzo, co i nam pasuje, bo mamy pewność, iż pływamy z odpowiedzialnym człowiekiem, który minimalizuje wszelkie możliwe powodu, które mogą skończyć się większym problemem. Na Alor płynęło nam się bardzo dobrze. Mieliśmy wiatr 15-25 węzłów prawie do samego końca. Ostatnie 10 mil musieliśmy włączyć silnik, bo wiatr rano ustał a odpływ sprawił, ze zaczęliśmy się cofać zamiast płynąć do przodu. Włączenie silnika na 70% dało nam 1,5-1,8 węzła co dawało nam niewielki postęp, ale czekaliśmy, aż zmieni się prąd na przypływ. Faktycznie po godzinie mordęgi zaczęliśmy robić prawie 10 węzłów, a prawie bez silnika lekko ponad 5, co zupełnie nam wystarczyło na dopłynięcie do Kalabahi.

Uzupełnianie zapasów wody na jacht.
Uzupełnianie zapasów wody na jacht.

Byliśmy jednym z ostatnich jachtów, który dopłynął na miejsce, ale wpasowaliśmy się idealnie, gdyż przyjechaliśmy wprost na wieczorną kolację przywitalną. Było bardzo miło, bez zbędnych przydługich przemówień i pyszne jedzenie, które po raz kolejny udowadnia, że kuchnia indonezyjska nie jest monotonna. Kolejne kilka dni zeszło nam na eksplorowaniu miasta i wyspy, która okazałą się szalenie ładna. Szczególnie przypadły nam do gustu plaże z białym piaseczkiem. Zaś w odległości kilku metrów od brzegu często można natrafić na rafę koralową, co sprawiło nam jeszcze większą frajdę, bo zabraliśmy ze sobą z jachtu sprzęt do „snurkowania”. Poza plażami Alor też ma sporo do zaoferowania. Niesamowicie gościnni i uśmiechnięci ludzie, którzy mieszkają w wioskach porozsiewanych po środkowej-górskiej części wyspy. Mniej więcej połowa domostw to tradycyjne domy z bambusa. Część kryta blachą, choć można znaleźć i takie kryte liśćmi. Trochę przypominały nam się wioski na południowo-wschodnim wybrzeżu Timoru Wschodniego. Różnica tylko taka, że na Alorze widać trochę inne rysy twarzy. Jakby bliżej tym ludziom do Papui. Fajnie się to obserwuje z perspektywy większego obszaru. Ted zdecydowanie wypoczął i tryskał humorem. Zlecił nam tylko dwa zadania – w tym jedno awykonalne. Znalezienie czystej wody pitnej. Udało się, ale kupienie mielonego mięsa do spaghetti bolonese – poddaliśmy się i nawet nasz słownik angielsko-indonezyjski nam nie pomógł w zakończeniu tej misji ;)

Chłopaki pozują - lans musi być ;)
Chłopaki pozują – lans musi być ;)

Wieczorem, gdy jedliśmy szaszłyki wołowe maczane w sosie z orzechów laskowych zaczęliśmy z Alicją przekonywać Teda, aby oderwać się od grupy jachtów i popływać samemu po mniej znanych miejscach. Ku naszemu zaskoczeniu długo nie musieliśmy go przekonywać do naszego planu, co nas bardzo uradowało. Towarzystwo jest fajne, ale kurde widać różnicę wiekową, więc i tak się za bardzo nie integrujemy. Tedowi też nie zależy na tym, a większość wolnego czasu spędza na czytaniu książek. Jachty odpływają zgodnie z planem na Flores (gdzie już byliśmy), a my płynąc będziemy na Wakatobi i w stronę Sulawesi, którego bardzo jesteśmy ciekawi.  Ted jakby trochę czekał na naszą inicjatywę i powiedział, że jak tylko znajdziemy jakieś fajne i bezpieczne miejsce do zacumowania, to nie ma sprawy. Chętnie sobie z nami posnurkuje, a może skusi się i na nurkowanie.

Kolorowy bazar w Kalabahi.
Kolorowy bazar w Kalabahi.

Wakatobi to podobno raj dla nurków i piękne rafy koralowe, więc już się doczekać nie możemy. Władze tego parku narodowego chwalą się, że to najlepsze miejsce w całej Indonezji do uprawiania podwodnych szaleństw. Się okaże…

Zachód słońca nad zatoką w Kalabahi, Alor.
Zachód słońca nad zatoką w Kalabahi, Alor.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Wywiad o jachtostopie w Trójce u Pawła Drozda

Opublikowanie poradnika jachtostopowicza dała nam kilka punktów do lansu i m.in. pojawiliśmy się w Radiowej Trójce w audycji u Pawła Drozda. …

8 komentarzy

  1. Dobrze ze zdolaliscie namowic Teda na wycieczke:) zazdroszcze wam tych pieknych plaz a jeszcze bardziej tego nurkowania co was czeka. ciekawe jak wam sie bedzie podobalo. pozdrawiam 

  2. Mam wrażenie, że dopiero teraz „podróż się zaczyna, jak moja ulubiona roślina, dodaję wody i patrzę jak rośnie…” Szczególnie ostatnie zdjęcie jest perfekt. Nie zapomnij popstrykać fotek pod wodą

  3. Ale super, rzeczywiście choćby plaże są do pozazdroszczenia… chociaż gdyby nie pogoda tego lata, to całkiem, całkiem nad Bałtykiem ;) … a co określenie „snurkowanie” oznacza?

  4. @e6b32126d5d3c8f18ca8b228cd18c5f4:disqus – ciągle jesteśmy w Wakatobi, ale dopiero wczoraj dotarliśmy do bardziej cywilizowanej części. Relacja sie pisze, ale tym razem będzie bez fotek, bo Internet jest zdecydowanie za wolny.
    @5512610bb6050a96403d55600c0ba6ac:disqus  – dla nas jest to zdecydowanie nowe doświadczenie i coś zupełnie innego, niż to co robiliśmy przez ostatne dwa lata. NA razie sprawia nam to frajde, choć powiem szczerze są momenty, że chciałoby się mieć grunt pod nogami, a nie tylko wodę dookoła :))
    @179a5470e3b8ef7f893875ef09159aaa:disqus – to taka prymitywna forma nurkowania. Zakłądasz maskę, wkłądasz rurkę do ust i pływasz po powierzchni z głową na dół. Rafy zaczynają się tutaj kilka metrów od plaży, więc to prawie jak nurkowanie, ale prawie zawsze robi różnicę ;) A Wy gdzie wybyliście w tym roku?      

  5. 777 dni w podróży minęło, a gdzie nowy wpis, nurkowanie Was wciągnęło ;)

  6. @179a5470e3b8ef7f893875ef09159aaa:disqus  – ja tam lubię Bałtyk mimo wszystko. Jest tam klimat :)
      @5512610bb6050a96403d55600c0ba6ac:disqus  – pamiętasz internet w Polsce w 1996 roku? Tym właśnie dysponowaliśmy przez ostatnie dwa tygodnie. Dziś w końcu trochę cywilizacji, a jutro nowy wpis. Emocje gwarantowane :)

  7. W takim razie nie moge sie doczekac jak maja byc emocje:) Ja wlasnie wrocilam z Bulgarii, ale bylam typowo turystycznie. W sumie to plaza i nic wiecej, a za tydzien tak samo okolice malagii

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *