Łażę trzeci dzień po mniej lub bardziej reprezentacyjnych częściach miasta i dalej mam to samo wrażenie – w Berlinie jest czym oddychać. Miasto to jest zupełnie inne niż pozostałe stolice dużych europejskich państw, które widziałem. Nie jest ciasno, przysadziście i imponująco – jest przestrzeń, niska zabudowa i szerokie ulice. To wszystko na pewno ma spore uwarunkowania historyczne. Ciągle, głównie w części wschodniej, znaleźć można sporo niewykorzystanej przestrzeni, opuszczonych fabryk i domów.
Tutaj dochodzimy do sedna. Na atmosferę i układ miasta wpływa przede wszystkim historia – trudna i bolesna. Gdy wychodzi się z muzeum Topografii Terroru, to człowiek marzy o tym, żeby się napić Sznapsa, bo to jest tak bardzo dołujące. Mimo, iż to wszystko znamy z lekcji historii i filmów, to ciężko jest sobie poukładać w głowie ten nazistowski system zbrodni. Żeby tego było mało, to tuż po wyjściu z tego muzeum przed naszymi oczyma jest kolejny symbol – Mur Berliński. Wytwór Zimnej Wojny oddzielający ten sam naród żyjący w jednym mieście, ale też tworzący symboliczną spiralę, którą zatoczyła historia. W przeciągu kilkudziesięciu lat ci sami ludzie wpadli z deszczu pod rynnę – wyzwoleni z niewoli, zostali zniewoleni jeszcze raz. Kto jak nie Polacy zrozumieją to lepiej?
Kilka minut piechotą i jesteśmy przy Check Point Charlie – nazwa, która wbiła mi się w pamięć w liceum na lekcjach niemieckiego, bo poza językiem pani profesor męczyła nas też historią i zabytkami, tłumacząc: „Jesteście na profilu z rozszerzonym j.niemieckim. To was zobowiązuje do większego wysiłku niż inne klasy.” No i jak ominąć takie miejsce? Nie da się, mimo iż jest tłok, sporo turystów, wszyscy robią zdjęcia. Kolejne miejsce symbol, a koło niego taka tabliczka – ostrzegawcza!
Brama Brandenburska, Bundestag, aleja Unter den Linden, Aleksander Platz, Wieża Telewizyjna – to wszystko obejrzeliśmy, ale moją uwagę ciągle przykuwały trzy elementy miasta. Mur Berliński, graffiti i przestrzeń miejska, a przede wszystkim ścieżki rowerowe – no takie trochę zboczenie ostatnich miesięcy.
Mur Berliński w centrum miasta kompletnie nie oddaje klimatu i jest jakaś mizerną inscenizacją. Kilka zdjęć i do widzenia, ale będąc już tam warto pamiętać, że granicą pomiędzy Wschodnim a Zachodnim Berlinem nie był sam Mur. Od strony Zachodniej tak to wyglądało, zaś od Wschodniej wzdłuż głównego Muru ciągnął się kilkudziesięciometrowy pas wolnej przestrzeni z wieżami obserwacyjnymi i zasiekami po wewnętrznej stronie. To wszystko można zobaczyć w Muzeum Muru w okolicy Nordbahnhoff. Z tego muzeum też można wyjść z poważnym dołem, ale trudno je z drugiej strony ominąć.
Zmieniając atmosferę na bardziej kolorową – berlińskie graffiti. Chodząc ulicami Berlina nie da się ich nie zauważyć. Wspominać nie muszę, że wiele pięknych graffiti znajduje się na Murze Berlińskim przy tzw. East Side Gallery ciągnącym się nad rzeką Sprewą.
Jeśli jednak chcemy graffiti pooglądać w trochę bardziej kameralnym miejscu, to w okolicy Warschauer Str. jest stara zajezdnia kolejowa, do której można wejść. Teren jest duży i nudzić się tam nie sposób, a jeśli ktoś się zmęczy, to można przysiąść w jednej z bardzo alternatywnych kawiarenek. Znalezisko to zawdzięczamy Marzka Jutu, która poleciła nam na Facebooku właśnie okolice ulicy Revaler Str. Wyborne! Dziękujemy za rekomendację!
Kilkanaście ostatnich miesięcy toczyło się swoim torem, a dokładniej torem koła rowerowego. W Azji byliśmy pod wrażeniem tylko jednego państwa przyjaznego rowerzystom – Japonii. Berlin, śmiem twierdzić, jest jeszcze bardziej przyjazny miłośnikom pedałów. Ulice są szerokie, trasy rowerowe są niemal wszędzie. Co więcej, na wielu skrzyżowaniach rowerzyści mają dwa pasy – do jazdy prostu i do skrętu w lewo, aby nie tworzyć sytuacji kolizyjnych.
To świetne rozwiązanie i porównując je z warszawskimi lub krakowskimi ścieżkami rowerowymi, które potrafią się skończyć w najmniej spodziewanym momencie, to w Berlinie takich przypadków nie dostrzegłem. Jednak trzeba mocno uważać, mimo iż kultura na drodze w Niemczech ma swoją tradycję, to rowerzystów jest wielu, śmigają dość szybko i prawie w ogóle ich nie słychać, więc warto się nie zapomnieć i chodzić tylko chodnikami dla pieszych.
Byłam w Berlinie… 4 lata temu? W każdym razie dawno temu. Jesteście kolejnym blogiem, który utwierdza mnie w przekonaniu, że warto byłoby tam wrócić, bo za mało pamiętam.
Wybieramy się tam w czerwcu! :)
Dzięki za podpowiedzi, bo również wybieramy się w czerwcu do Berlina i mur to jeden z naszych celów. Pozdrawiam!
Skoro tak, to przeczytaj koniecznie nasz kolejny wpis! Bardzo unikalną miejscówkę wyczailiśmy! :)
Macie to jak w banku – uwielbiam Was poczytywać i podglądać :-)
Patrzę na pierwsze dwa zdjęcia i widzę zgrabne, niebieskie podeszwy :D Product placement czy to przypadkowe ujęcie?
Haha! A to dobre, nawet nie pomyślałem.
Fakt, testowaliśmy te buty i od prawie pół roku w nich chodzimy, bo po prostu są zajebiste! Co mam więcej powiedzieć?
Potwierdzam – Berlin naprawdę potrafi zaskoczyć (jeśli chodzi o „centrum stolicy” to miałem bardzo podobne odczucia ;)
Byliśmy w czerwcu właśnie w Berlinie i nie możemy przeżyć tego, że nie zdążyliśmy zobaczyć East Side Gallery, lecz niestety czas nie był dla nas łaskawy i mieliśmy dwa wyjścia, albo zobaczyć graffiti, albo wrócić na autobus powrotny do Polski. Dlatego obowiązkowo któregoś dnia musimy tam wrócić!
Zapraszam do przeczytania naszej relacji z wyjazdu do stolicy Niemiec: http://podrozemm.blogspot.com/2014/06/berlin.html
Pozdrawiam serdecznie !