Gdyby zliczyć wszystkie nasze wyjazdy od powrotu do Polski okaże się, że głównie była to Norwegia! Co się w niej kryje, że nas tak przyciąga? Co sprawia, że zanim wyjedziemy z tego kraju, już tęsknimy za powrotem do niego?
To nie było zupełnie w planie. Ale tak kompletnie, nul, zero! Pracowaliśmy, jak to zwykle przy komputerach. Nagle Alicja wstała i oznajmiła: „Kupiłam właśnie bilety do Oslo.” Musicie sobie wyobrazić moje osłupienie, gdyż to była raczej ostatnia rzecz, której mogłem się spodziewać, tym bardziej, że terminy goniły nas, jak mało kiedy. Trochę zrobiło mi się smutno, a trochę jej zazdrościłem. Miałem trzy duże projekty rozpaprane i dwa tygodnie do potencjalnego wyjazdu.
Gdy wszystko udało się załatwić, już wiedziałem, że pewnie i ja się jakimś cudem uwinę i dołączę do Alicji. Bilet na samolot kupiłem na kilka dni przed wylotem. Prawie w tej samej cenie :)
Tym razem plan nie był tak szalony, jak ostatnio. Owszem, mieliśmy przedostać się autostopem z Rygge do Geilo, ale wiedzieliśmy jedno – nie śpimy w namiocie. Dlaczego? A no dlatego, że Tordisa sprzedaliśmy, a Laser Terra Nova ma dziurawą podłogę i ostatnim razem w Białowieży mieliśmy powódź nad ranem!
Autostop
Kocham autostop w Norwegii. Tym razem tę samą trasę zrobiliśmy o ponad dwie godziny szybciej, choć miejscami było słabo. Fascynujące w norweskim autostopie jest to, że często podwożą Polacy albo Litwini i czasem Norwegowie. Ci ostatni jednak są tak niesamowitymi i otwartymi ludźmi, że rozmowa z nimi to czysta przyjemność, a stereotypowa norweska powściągliwość kompletnie do nich nie pasuje!
Autostop nagle staje się takim ludzkim filtrem osobowości. Przez sito przechodzą tylko najciekawsze drobinki, które tworzą mozaikę niesamowitych charakterów. Naszym faworytem w tym roku był zdecydowanie Litwin – kierowca TiRa, który tuż za rondem, na zakręcie i zjeździe w dół, zatrzymał się dla nas. Zdziwiliśmy się, bo akurat chwilę wcześniej zdecydowaliśmy, że pójdziemy znaleźć inne, lepsze miejsce. Już się poddaliśmy, już złożyliśmy karton, już zawracaliśmy i nagle ta wielka ciężarówa zaczęła hamować, włączyły się światła awaryjne, a z szoferki kierowca odezwał się do nas po polsku. Nasz Litwin po prostu stwierdził, że nikt nas stąd nie zabierze jeśli on tego nie zrobi…
Norweski sen
To co każdy Norweg chciałby mieć, a przynajmniej każdy, który mieszka i pracuje w dużym mieście, to drewniana chatka w górach, czyli hytte. Idealny weekend, to ten spędzony we własnej chatce, z dala od miejskiego zgiełku, ale w towarzystwie najbliższej rodziny lub przyjaciół. Geilo i okolice są pełne właśnie takich drewnianych prywatnych domków, przez co w weekendy robi się tu bardziej tłoczno…
Wizja wygrzewania się przed kominkiem albo w saunie po śnieżnych szaleństwach kusiła nawet nas.
Zarabianie na bieżąco w końcu dało nam możliwość i komfort zapłacenia sobie za… za hostel w Norwegii! Co prawda znaleźliśmy najtańszą opcję i jeszcze wynegocjowaliśmy rabat, ale jednak poczuliśmy, że przez ten rok sporo się zmieniło. Ostatnim razem to mogliśmy pomarzyć o takim luksusie. W tym roku i tak wszyscy znajomi z Geilo, pytali nas gdzie mamy rozbity namiot, a my musieliśmy ich rozczarować. W ubiegłym roku nie wierzyli, że spaliśmy w namiocie, w tym roku nie wierzyli, że porzuciliśmy ten pomysł i wybraliśmy hostel. Nie powiem, mega miło jest wskoczyć do sauny po całym dniu w drodze. Heh, aż nam się zamarzyło, żeby sobie taką sprawić w domu. Haaa, tylko gdzie my mamy dom? ;-)
Oczywiście nadal lubimy jeździć na jakieś wyrypy w trudnych warunkach. Nie da się jednak ukryć, że nie gardzimy też taką norweską drewnianą chatką, gdzie rano spokojnie jemy sobie pyszne śniadanko patrząc na ośnieżone góry, a wieczorem spotykamy się z innymi we wspólnej kuchni na pogaduchach. Aż chciałoby się tu przyjechać też latem.
Cel
W tym roku celem nie był tylko Festiwal Muzyki Lodowej. Mnie pociągało coś jeszcze innego, ale nie przyznawałem się Alicji, bo od czasu do czasu lubię ją czymś zaskoczyć. Niedawno ona zaskoczyła mnie decyzją o wyjeździe, to musiałem się jakoś zrewanżować. Myślałem sprawdzałem, czytałem i… mam! Psie zaprzęgi – ilekroć widziałem je w telewizji, to zawsze żałowałem, że u nas zimy są za słabe, szczególnie obecnie. W tym roku wyszukałem sobie Husky Geilo i porozmawiałem chwilkę z kobietą, która sama założyła ten biznes i działa z coraz większym sukcesem. Nie ma jakoś tych psów dużo. Starcza jej na trzy komplety zaprzęgów, ale gdy tylko zaczyna się z nią rozmawiać widać od razu, że to właściwa osoba na właściwym miejscu. Porywistą burzę śnieżną potraktowała, jako największe szczęście, które mogło nas spotkać. Zadowolona stwierdziła, że przecież przywieziemy takie zdjęcia, które są charakterystyczne dla surowych warunków dalekiej północy. Miała rację!
Aaa, w ogóle, zastanawialiście się kiedyś bardziej nad doborem psów do grupy ciągnącej? Oczywistym jest, że pojazdy silnikowe czy skutery wypierają psie zaprzęgi, ale czy pasjonaci widzą w tej dyscyplinie coś niezwykłego? Moje pierwsze pytanie, które pojawiło się od razu, gdy zobaczyłem w Geilo te pospinane zwierzęta to: „A czy to ma znaczenie, gdzie dany pies jest wpięty? Czy coś by się stało, jeśli bym je jakoś inaczej poustawiał?”
A no tak! Stałoby się – zespół nie pracowałby sprawnie, bo każde zwierzę, tak jak człowiek, ma też swój charakter i predyspozycje. Okazuje się, że psy najbardziej agresywne i silne, wpina się blisko sań. To one odwalają najcięższą robotę. Zaś na przodzie zaprzęgu są psy, które są przeciwieństwem tych z tyłu – spokojne i posłuszne. To one kierują zaprzęgiem, więc muszą też być inteligentne, ale i posłuszne. Pośrodku daje się psy najmłodsze i najsłabsze lub te, które mają najmniejsze doświadczenie. W sumie wydaje się to dość logiczne, ale łapa w górę, kto w ogóle się nad tym zastanawiał? ;-)
W tym roku przyjrzeliśmy się też bardziej samej miejscowości Geilo. Okazuje się, że to takie centrum sportów zimowych, trochę jakby norweskie Zakopane. W okolicy sporo wyciągów i zjazdowych tras narciarskich i oczywiście dziesiątki tras na biegówki. Norwegowie je uwielbiają. Do tego te psie zaprzęgi, Festiwal Muzyki Lodowej i weekend mija w tempie ekspresowym.
Rzeźby lodowe i festiwal
Powiem Wam, że to co lubię tylko trochę mniej od robienia rzeczy, których kompletnie nie znam, to wracanie do miejsc, w których już byłem. Hmm… Czy mogłem stworzyć bardziej skomplikowane zdanie złożone? Moja Pani od polskiego załamałaby ręce. Głównie chodzi o to, że lubię wracać do miejsc, które znam. O!
W tym roku w Geilo czuliśmy, że jesteśmy prawie jak w domu. Większość rzeczy obczailiśmy zeszłej zimy i tym razem tylko bazowaliśmy na tym doświadczeniu, a mogliśmy się skupić na rzeczach dla nas ważnych. Poza tym, dokumentowanie czegoś po raz drugi, daje możliwość zaplanowania kadrów, ujęć, bo wiadomo co mniej więcej i kiedy się wydarzy oraz jak będzie wyglądać. Z drugiej jednak strony, to jest trochę tak, że traci się spontaniczność, nie ma już takiej niespodzianki, która potrafi dosłownie odjąć mowę i spowodować opad szczęki.
To co najbardziej podoba mi się na Festiwalu Muzyki Lodowej to oprócz samych instrumentów i koncertów, ludzie, którzy tworzą tę przedziwną imprezę. Bardzo chciałem zrozumieć co od dziesięciu lat ich tu przyciąga. Można na to pytanie odpowiedzieć prosto – to jest ich pasja. Widać ją na każdym kroku. Przejawia się we wszystkim co na tym Festiwalu się dzieje. Od zbudowania sceny i scenografii, przez rzeźbienie instrumentów w lodzie, po pracę masy wolontariuszy.
Najbardziej niesamowite chwile to te, gdy mogliśmy patrzeć jak powstają instrumenty. Najpierw specjalny zespół łowców lodu bada, z której części zamarzniętego jeziora najlepiej wziąć lód. Wielkie sześciany są potem transportowane do samego centrum miasteczka. Tam przejmuje je Bill Covitz i jego drużyna. Tutaj w ruch idą piły łańcuchowe. Lód chrzęści przy kontakcie z piłą, a białe wióry biją w górę, jak lodowy wodospad. Wielkie bryły są cięte na mniejsze części, powstają zarysy instrumentów.
Potem Bill dobywa dłuta i z zadziwiającą zręcznością tworzy z niekształtnej bryły trąbkę, gitarę, kontrabas, bęben. Mam wrażenie, że ten człowiek jest w stanie podjąć każde wyzwanie jakie rzuci mu szef i pomysłodawca festiwalu Terje Isungset.
Sam koncert jest jedną wielką improwizacją i zabawą. Nikt tu nie traktuje Festiwalu jako wielkiej, prestiżowej imprezy, tylko jako okazję do stworzenia czegoś nowego, do improwizacji , do podjęcia ciekawego wyzwania, przekroczenia pewnej granicy i przekonania, że gra na lodowym instrumencie nie jest możliwa.
Koncerty zwykle trwają od 30 do 45 minut, bo muzykom zwyczajnie marzną dłonie. Mimo to, widać, że naprawdę dobrze bawią się na scenie i chętnie do tej zabawy wciągają publiczność. W tym roku ulubieńcem publiki okazał się perkusista Helge Norbakken, który wydobywał przedziwne dźwięki z lodowych bębnów, ale też było widać na scenie jego sympatyczne usposobienie. Radość z muzykowania po prostu z niego emanowała i elektryzowała słuchaczy.
No ale trzeba przyznać, że bezwzględnie największe show zrobił Mamadou Diabate, który do Norwegii przyjechał aż z Burkina Faso. Mamadou grał na lodowym balafonie i śpiewał tak charyzmatycznym głosem, że publika od razu zmiękła. Rozgrzał nas i rozbroił swoim występem, a potem rozłożył na łopatki gdy włączył publiczność do wspólnego śpiewania. Nie stracił dobrego humoru nawet gdy w trakcie grania połamał mu się ten lodowy balafon. Oczywiście zrobił z tego jeszcze większą zabawę.
Oboje uwielbiamy ludzi z pasją nawet, jeśli sami nie bardzo się tym interesujemy. Zwyczajnie ciekawią nas takie osoby, które wgryzają się w jakiś temat poświęcając na to nieraz pół a może i nawet całe swoje życie. Jeżeli tacy ludzie zbierają się w jednym miejscu i tworzą razem festiwal, to my chcemy to zobaczyć! Jeśli więc znasz jakąś imprezę, która gromadzi jakichś fascynatów jednego tematu to daj znać, chętnie się o tym dowiemy czegoś więcej. A tym czasem chcemy Wam pokazać, że na Festiwal Muzyki Lodowej w Geilo może przyjechać każdy, wszystko zależy od stopnia determinacji. Zobaczcie sami:
Dobre dusze
Takie nie do końca zaplanowane wyjazdy, za każdym razem pokazują nam, że w rozmaitych zakątkach kraju i świata możemy liczyć na czyjąś pomoc. Zawsze znajdzie się ktoś znajomy, albo znajomy znajomego, który podpowie, doradzi pomoże, albo pokaże ciekawe zakątki miasta. Mieliśmy wielką przyjemność zwiedzać Oslo ze znajomymi, którzy mieszkają tu już od lat. Jeżeli w ogóle zwiedzamy jakieś miasto to najczęściej staramy się to robić w towarzystwie kogoś, kto tam mieszka. Tylko wtedy można zobaczyć to, czego nie udałoby się dojrzeć chodząc po mieście z przewodnikiem w ręku.
Oslo nie powala zabytkami, ale zaskakuje ciekawą architekturą nowoczesną. Świetne jest to, że nowe budynki są projektowane z myślą o ludziach. Wszędzie można wejść, wszystkiego można dotknąć. W centrum miasta jest plaża, a po dachu opery można spacerować i spojrzeć z góry na oświetlone w nocy miasto.
Będziemy tu wracać
Norwegia nas ostatnio mocno intryguje. Pociągają nas tam chyba te przestrzenie, góry i wielkie połacie lasów, brak ludzi, zagubione drewniane chatki w odludnych miejscach. Chciałoby się zostać dłużej, ale cóż… teraz wybraliśmy Polskę i staramy się konsekwentnie zrealizować nasz plan żeby stworzyć tu coś swojego i mieć do czego wracać.
W Norwegii podoba mi się wszystko oprócz cen i zimna na północy!
Co do cen się zgadzam, choć jak się trochę pokombinuje to można w wersji budżetowej trochę Norwegii zobaczyć.
Jeśli chodzi o zimno na północy, to najdalej byłam na Spitsbergenie, ale latem, więc było naprawdę OK – temperatury w okolicach 0 stopni C.
Zimą daleko na północy jeszcze nie byłam, ale to marzenie czeka w kolejce do realizacji. Ja akurat lubię zimę taką porządną, mroźną i z mnóstwem śniegu.
Myślę, że bardziej niż zimno, na północy przeszkadzałby mi brak lub bardzo krótki dzień. No jednak lubię słońce :)
Ta biała fota z psim zaprzęgiem jest doskonała!
My co prawda Norwegii zimą jeszcze nie przerabialiśmy, ale latem było mega! W Geilo też byliśmy :)
To na co jeszcze czekacie? Myślę, że na północy jeszcze spokojnie jest przyzwoita zima :)
I na południu jest prawdziwa stuprocentowa zima , wystarczy nawet różnica kilkuset metrów w pionie i można się mocno zdziwić :)
Uwielbiamy was!:-)
Odwzajemniamy to uczucie :D
Zarobki.
Zarobki.
Byłam tylko raz. Na razie na więcej mnie ceny zniechęcają, ale kiedyś na pewno wrócę!
Norwegia to te malutkie brązowe domki :)
Apropos psich zaprzęgów to jest taka fajna seria dokumentalna w NRK ( norweskie TVP ;) : „Monsen og hundene” .Lars Monsen to taki trochę ichniejszy Bear Grylls , postawił sobie za cel bycie najlepszym drajwerem (zwał jak zwał) psich zaprzęgów na świecie w przeciągu 6lat , już trzeci sezon wyemitowali . Lubię gościa , a ciekawostką jest to że do tego zmaga się koleś z ostrą odmianą boreliozy .
http://tv.nrk.no/serie/monsen-og-hundene
pozdrówka z Bergen
Mimo, że nie rozumiem ani słowa, to wciągnął mnie ten serial :) Dzięki za linka.
Ciekawy wpis o…mojej okolicy. Wyleciał mi z głowy ten festiwal :( Ehh, może za rok. Cieszę się, że fajnie spędziliście w Norwegii tę słabą zimę. W zeszłym roku było mnóóóstwo śniego, w tym znacznie gorzej. Średnia wychodzi i tak przyzwoita. Co do składu psiego zaprzęgu, to polecam Wam książkę „Zew natury. Moja ucieczka na Alaskę”. Jej autor- Guy Grieve- bardzo dokładnie przyjrzał się temu zagadnieniu. Albo może lepiej jej nie czytajcie, bo jeszcze zainspiruje Was do ucieczki na totalne odludzie i będziemy Wam wtedy zazdrościć zdjęć ze wspólnych kąpieli z grizzly w strumieniu :)
hehe no cóż… zasiałeś to ziarnko wszechogarniającej i silnej ciekawości… Książkę na pewno przeczytamy, dzięki piękne za podpowiedź.
A jeszcze co do zimy… widzisz, wszystko zależy od perspektywy, nam się zima w Norwegii podobała nawet w tym roku. W porównaniu z tą, która była w Pl to niebo a ziemia :)
Zgadza się, perpektywa zmienia wszystko. Mam wrażenie, że w tym roku łatwiej by Wam było spać w igloo, niż w namiocie, jak w zeszłym. Sam lód! No, chociaż lekko sypnęło ostatnio w górach, to nie narzekam. Na sanki z synem muszę jednak podjechać trochę wyżej, bo u podnóży gór tylko bobsleje są możliwe przez tę pogodę. Pozdrawiam :)
Tylko bobsleje są możliwe. Czyta się to tak, jakby normalnym było chodzenie na bobsleje zamiast na sanki. Fajnie w tej Norwegii macie :)
Aż tak dobrze to nie jest :) Po prostu wszechobecna odwilż i powracający mróz powodują, że wszędzie jest lód. Ale gdyby tylko tak stworzyć tor do bobów…
Wspólne inspirowanie się i zachęcanie to podstawa udanego związku :)
Dlaczego sprzedaliście Tordisa? Jeszcze niedawno zachwalaliście na blogu :)
No i właśnie dlatego go sprzedaliśmy. Nadal uważamy, że to całkiem przyzwoity namiot. Gdybyśmy uważali, że namiot jest słaby to nigdy byśmy go nikomu nie sprzedali, to chyba logiczne.
Cały czas szukamy namiotu nieco mniejszego, ale lżejszego.
Też posiadam Tordisa i też chwalę, więc byłem ciekawy – dzięki za odpowiedź. Mi waga (jeszcze) nie przeszkadza, bo poruszam się głównie rowerem. Bardziej mnie zmartwiło, że w pewnych warunkach się nie spisuje, np. w wietrznej Norwegii, do której niedługo jadę pod namiot :)
Z tym wiatrem chyba nie jest też tak najgorzej. Nasi znajomi mieli Tordisa na Spitsbergenie gdzie te otwarte przestrzenie są jednak spore i często nie ma gdzie osłonić się od wiatru. Z tego co pamiętam ze dwa razy wiało naprawdę porządnie, a ich namiot całkiem dobrze to wytrzymywał.
My teraz przyglądamy się bardzo uważnie namiotom MSR, bo dużo dobrego o nich słyszeliśmy. No ceny są powalające… ale podobno warte grzechu.
Nie, nie. Nic z tych rzecz. Po prosty jest on za ciężki dla nas na wędrówki z plecakiem. Ostatnio wyszedł MSR Hubba Huba NX w kolorze ZIELONYM i na niego odkładamy własnie pieniądze. Tordisa dalej uważam, że jest bardzo przyzwoitym namiotem.
Dzięki za rozwianie wątpliwości. Trochę się zastanawiałem czy na silniejszych wiatrach (np. Norwegia, Islandia) powinienem się bać o Tordisa, ale skoro przetrzymał Spitsbergen to powinno być ok.
MSR Huba Huba widziałem wielokrotnie na niemieckich kempingach. Z wyglądu całkiem podobny do Tordisa i podobno ma lepszą wentylację, ale bałbym się później tak drogi namiot zostawiać na polu namiotowym :)
Norwegia ma w sobie to coś.
Kurcze, chciałbym się przejechać psim zaprzęgiem, musi być rewelacyjnie, no i najchętniej przy blasku zorzy polarnej oczywiście :)
Piękne zdjęcie i fajna relacja. Ja jestem zbyt mało zimowa i w Norwegii byłam tylko w sierpniu :-) Odsłona zimowa nie wiem czy jest dla mnie, ale trzeba przyznać, że zachwyca.
Tak, Norwegia ma w sobie czar. Na pewno tam jeszcze wiele razy wrócę. Najpiękniejsze widoki, które miałam szansę zobaczyć były właśnie w Norwegii.
Festiwal lodowy cudna sprawa!
Polecam zakupić członkostwo klubu DNT – dzięki temu dostaje się dostęp do wszystkich hytte i są one tańsze.
boskie :)
Świetne zdjęcia, Norwegia to cudowne miejsce warte odwiedzenia, a nawet zamieszkania nawet na krótki czas :)
Niesamowita relacja, cudowne zdjęcia i wspaniała przygoda! Pozdrawiam
A czy dźwięk wydobywający się z tych instrumentów był … dźwiękiem? ;) Zastanawiam się jak brzmi pudło rezonansowe w lodzie:)
Jak najbardziej jest to dźwięk. Własnie w tym tkwi cały urok brzmienia lodu jako pudła rezonansowego.
O kurczę, te rzeźby z lodu są naprawdę magiczne! Zwłaszcza gitara. Jestem w szoku :).
Chociaż wyścigi psich zaprzęgów też chciałabym zobaczyć na żywo!
Pięknie! Zdjęcie „psów” jest rewelacyjne!
Instrumenty z lodu to coś niespotykanego chyba :). Ekstra jest ten psi zaprzęg, a szczególnie to zdjęcie w śniegu.
Te instrumenty są faktycznie niesamowite. Zawsze się zastanawiam jak to możliwe, że usta nie przymarzają im do lodowych trąbek :-)