Inle Lake – przepiękne i przeklęte

Dawniej spokojna okolica, dziś buzująca atrakcja turystyczna będąca w ścisłej czołówce birmańskich MUST SEE. Trudno to miejsce ominąć, ale jak zrobić, żeby nie mieć poczucia, że jesteśmy w środku fabryki zwanej „turystyczną wytwórnia pieniędzy” i faktycznie nacieszyć się tym miejscem?

Pierwszy raz o Inle Lake usłyszałem jakoś w 2005 roku. Spotkałem wtedy w hostelu w chińskim Kunmingu parę Brytyjczyków, którzy dopiero co stamtąd wyjechali. Jeszcze wtedy działało normalnie przejście graniczne między Birmą i Chinami, a ja przecież byłem w sumie tylko rzut beretem od tej granicy. Rzut beretem, jak na chińskie dystanse.

Sympatyczni Brytyjczycy opowiadali jak najęci o całym kraju. Birmę przedstawiali, jako kraj, który w ich oczach był oazą spokoju, która trwała niezmiennie tak od kilkuset lat. Ich opowieści brzmiały abstrakcyjnie tym bardziej, że byliśmy w chińskim mieście, o którym ostatnią rzeczą jaką można powiedzieć, to to że było ono oazą spokoju.

2005 rok to moja pierwsza, tak naprawdę, przygoda z Azją. To już prawie 10 lat, ale ich opowieść zasiała gdzieś w mojej głowie pomysły, które co rusz kiełkowały i dawały o sobie znać, za każdym razem gdy przychodził pomysł, aby do Azji pojechać. Przyszło mi czekać 7 lat, aby w końcu do Birmy wjechać. Działo się to wszystko, po ogłoszeniu narodowego planu odwilży i zmian ustrojowych, czyt. „demokratyzacji”. Birma stała się hitem, a do nieprzygotowanego kompletnie kraju, wpłynął strumień zachodnich turystów, którzy byli kierowani w ściśle wyznaczone miejsca.

Przed przylotem do Birmy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że łatwo nie będzie, bo poruszać się możemy tylko tam, gdzie władze kraju pozwalają, ale szaleństwem byłoby nad Inle Lake nie pojechać. Zresztą zupełnie abstrahując od Birmy, nigdy nie odpuszczaliśmy miejsc, które stały się wielkimi atrakcjami turystycznymi, a równocześnie były spuścizną historyczną, kulturową lub przyrodniczą jakiegoś kraju. Szybko w Azji Południowo-Wschodniej nauczyliśmy się, że nie ważne ilu turystów gdzieś przyjeżdża, zawsze znajdzie się sposób na to, aby mieć to miejsce choć na chwilę dla siebie. Udawało nam się to w Angkor Wat, przy atrakcjach turystycznych Indonezji takich jak wulkan Bromo czy Park Narodowy Komodo, a nawet przy australijskim Uluru.

Mieliśmy takie uczucie w podróży, że miejsca którymi byliśmy rozczarowani prostu przegrały z naszymi oczekiwaniami. Naczytaliśmy się o nich, naoglądaliśmy się zdjęć i filmów, a na koniec zderzyliśmy się z brutalną rzeczywistością, której nie pokozaują kadry kamer BBC czy obiektywów National Geographic – wokół toczy się normalne życie, ludzie chcą czerpać z tych miast korzyści, tak jak nasi górale z Tatr. Niczym się to nie różni. ALE oczekiwania w głowie mamy inne.

Wiedzieliśmy, że mamy ostatnią szansę, aby ten kraj zobaczyć jeszcze niepożarty przez komercyjną turystykę, ale tak naprawdę już było za późno. Po przyjeździe nad Inle Lake nie mogliśmy znaleźć noclegu, bo wszędzie było pełno, więc spaliśmy w jakimś dziwnym domu bez okien. Choć, gdybym miał być w 100% szczery, to powinienem powiedzieć, ze trzęśliśmy się z zimna przez te kilka godzin, które zostały od 2 w nocy do 6 rano, bo przyjechaliśmy spóźnionym autobusem właśnie w środku nocy. Gdy rano zrobiło się już ciepło, napiliśmy się ciepłej herbaty z mlekiem, powiedzieliśmy do siebie: „Nie dajmy sobie zabrać tych potencjalnie pięknych doznań, które może nam zaserwować Inle Lake. Zastanówmy się, jak sprawić, aby choć trochę tej magii uchwycić dla siebie?

Rzeczywistość wygląda tak, że wszyscy maja ten sam chytry plan. Wynająć na rano łódź i przewodnika. Popłynąć z nim na jezioro, gdzie ten pokaże nam najciekawsze miejsca. Taki plan zadziała, tylko na kilkadziesiąt pierwszych minut – gdy będziemy się przebijać przez poranną mgłę i wymijać łodzie rybaków, którzy powoli kończą połów ryb. Nasz motorniczy zna swój fach i od wielu lat działa według dokładnie tego samego schematu, bo wydaje mu się, że wszyscy oczekują tego samego. Gdy przychodzi do kolejnych atrakcji: targ, fabryka papierosów, świątynia skaczących kotów, wioska z kawiarenkami, znów świątynia itd. zaczynamy się orientować, że znów wciśnięta nas na wyznaczoną trasę, a to co nas tak naprawdę interesuje jest tuż obok, ale nie umiemy tego dostrzec. Około godziny 11 podnieśliśmy stanowczy sprzeciw. My tak dalej nie chcemy. Nie chcemy być zabrani do kolejnej świątyni lub zorganizowanej dla turystów fabryki. Nie mam nic przeciwko nim, ale mnie to nie cieszy. Wsiedliśmy do łodzi i kazaliśmy się wywieźć w pole.

Ciesz spokój i Inle Lake, które mamy na chwilę dla siebie
Cisza, spokój i Inle Lake, które mamy na chwilę dla siebie

Dokładnie chodziło o to, aby wypłynąć z wiosek, zgasić silnik i poprzyglądać się, co dzieje się wokół. Po 15 minutach tej ciszy, nasz motorniczy odpalił silnik i zaczął gdzieś płynąć. Szybko podjęliśmy próby negocjacji i zrozumienia jego decyzji. Okazało się, że on źle się z tym czuł, bo nie za siedzenie mu przecież płacimy. Nie był w stanie zrozumieć tego, że my właśnie chcemy popatrzeć na to „pole ogórków” rosnących na wodzie i codzienne obowiązki zwykłych ludzi, którzy te dziwne plantacje uprawiają. W końcu się poddał, a my sobie tak dryfowaliśmy przez kilka godzin, delikatnie przemieszczając się niesieni nurtem jeziora.

I żeby była jasność, wcale nam nie chodziło o udawanie, że właśnie poznajemy, jak lokalni ludzie żyją, bo umówmy się – co można zobaczyć przez dzień czy dwa? Tutaj bardziej chodziło o szukanie obrazów, których oczekiwaliśmy przed przyjazdem w to miejsce. O tę chwilę na jeziorze Inle, które sobie możemy zapamiętać i zabrać ze sobą. Chodzi o to nicnierobienie i nie posiadanie kolejnego celu, ale cieszenie się byciem tu i teraz. Dlatego przecież wyjeżdżaliśmy z Polski i porzucaliśmy życie, które jest „celowe” i wszystko, co robimy w ciągu dnia jest po coś.

Nagle na horyzoncie zaczął pojawiać się malutki punkcik, który po kilkunastu minutach przypominał rybaka. Wiecie, taki klasyk, z tą wielką siecią i w półokrągłym kapeluszu. Oczy nam się zaświeciły, bo przecież wszyscy znaliśmy to z innych fotografii, ale udawaliśmy, że wcale nas nie interesuje. Zastanawialiśmy się, jak blisko podpłynie, aby zwrócić na siebie uwagę. Trwała taka dziwna cisza i wyczekiwanie. W końcu prawie zderzyliśmy się z nim łodziami, a on zrobił gest przykładanego aparatu do twarzy i coś powiedział. Nasz motorniczy przetłumaczył nam, że pyta, dlaczego nie chcemy mu zrobić zdjęcia? Po tej zachęcie, pękło w nas to wyczekiwanie i wyciągnąłem aparat. Pan stanął na łodzi, włożył papierosa do ust i zastygł. Gdy opuściłem aparat, zacząłem się zastanawiać, czy podpłynie i wyciągnie rękę? Nie zrobił tego. Uśmiechnął się, położył sieć na łodzi i popłynął w swoim kierunku, a my uwierzyliśmy w to, że nie każde „klasyczne zdjęcie” musi być opłacone.

Słynne ujęcie rybaka w kapeluszu trzymającego sieć.

Tak było 3 lata temu i nie mam pojęcia, jak to wygląda obecnie. Może ktoś był ostatnio i podzieli się spostrzeżeniami? Mogę sądzić tylko, po newsach które sobie śledzę, że turystyka w Birmie kwitnie, są otwierane nowe regiony kraju i w dużych miastach ceny za tani nocleg, nie przypominają niczym, tych w krajach sąsiednich.

Wycieczki po jeziorze zwykle wyglądają tak samo i różnią się tylko ceną, ilością ludzi na łodzi oraz poziomem angielskiego u motorniczego. Fabryka papierosów ponoć działa coraz prężniej, „klasztor skaczących kotów” został zamknięty dla zwiedzających przez tamtejszych mnichów, po czym znów został otwarty nakazem odgórnym, bo to ciekawa atrakcja przecież. Choć znów słyszałem, że coś się ma zmienić i nie mam pewności, czy można tam obecnie wejść? Kiedyś wyglądało to tak, jak na poniższym zdjęciu.

Świątynia Nga Phe Kyaung, czyli dawna "świątynia skaczących kotów"
Świątynia Nga Phe Kyaung, czyli dawna „świątynia skaczących kotów”

Powodem zamknięcia klasztoru dla zwiedzających było podobno przemęczenie kotów, które tam żyją. No bo co podpływała łódź, to wszyscy byli ciekawi tych skaczących kotów. Wyglądało to faktycznie przekomicznie, ale w połowie przedstawienia, zaczęły nam się pojawiać w głowie pytania, czy aby na pewno powinniśmy tu być?

Domy na palach – nieodłączny krajobraz Jeziora Inle.
Domy na palach – nieodłączny krajobraz Jeziora Inle.

Kanały wioskowe na Inle Lake

Trudno było nam sobie wyobrazić, że całe życie tych ludzi toczy się na wodzie. Domy na palach nie są czymś nowym na skalę Azji, ale co dzieje się, gdy podpływamy na targ? Ten sam pomysł przecież ma też kilkaset innych osób. Jak parkować łodzie? Jak wiązać liny? Zacząłem się nad tym zastanawiać dopiero, gdy z targu wracaliśmy. Przypomniało mi się wtedy, jak trudno było czasem wciągnąć na plażę zwykły ponton lub przywiązać go do pomostu. Pływając jachtostopem między wyspami Indonezji spotykaliśmy się nie raz z kilkudziesięcioma jachciarzami i większość z nich schodziła na ląd w czasie kolacji. Wtedy też był tłok, ale nie aż taki jak tu… wśród tych setek, długich, drewnianych łodzi, które są jednak nieco mniej zwrotne niż gumowe pontony.

Parkowanie łodzi to nie lada sztuka - Inle Lake, Birma.

Wartę na takich łodziach zwykle sprawują dzieci, które oczywiście się nudzą.
Wartę na takich łodziach zwykle sprawują dzieci, które oczywiście się nudzą.

Dzielenie się filtrem przeciwsłonecznym z

Tych łodzi zwykle pilnują dzieci, które wiążą liny, przepychają łodzie, gdy ktoś chce wypłynąć, a czasem po prostu się nudzą. Była taka sytuacja, że czekaliśmy przez dłuższa chwilę na znajomych, z którymi wynajęliśmy łódź. Dzieciaki więc miały więcej czasu, aby się nam przyglądnąć, aby się oswoić. Coraz bliżej podchodziły i gdy Alicja wyjęła krem przeciw słoneczny bardzo się nim zainteresowały. Nie było to jednak takie nachalne zainteresowanie, które często zdarzało się w Indonezji, Laosie, czy choćby Wietnamie. Birma była kilka kroków za swoimi sąsiadami w regionie, przez wiele lat wyłączona z ruchu turystycznego, więc i zmiany społeczne związane z turystyką, nie mogły się na tym kraju tak bardzo odbić. Dzieciaki ciekawskie, chciały sprawdzić, co to za smarowidło, co na twarz kładziemy. Takie jak thanaka, a jednak inne…

Dziewczyna z fabryki papierosów.
Dziewczyna z fabryki papierosów.

Trochę obawiałem się pobytu nad jeziorem Inle właśnie przez fakt, że to takie popularne miejsce. Ten dzieciak jednak traktował nas od tak, jakbyśmy byli ciekawym zjawiskiem, które smaruje się jakimś dziwnym kremem. Dlaczego więc miałby nie podejść i nie spróbować? Oczywiście, „poczęstowaliśmy” go kremem, ale ani nie wyciągał reki po więcej, ani po całą tubkę. Więcej, w zamian pomógł nam odblokować naszą łódź, gdy chcieliśmy wyruszyć w dalszą podróż po jeziorze… Turystyka tam dotarła, ale te kilka lat temu, miałem wrażenie że możemy czuć się swobodnie, a każdy zna swoje miejsce.

Po obowiązkowej wizycie na targu wszyscy turyści są obwożeni po różnych atrakcje, które mają zaciekawić, zatrzymać na dłużej, nakłonić do zakupów. Jednym z takich miejsc jest właśnie wytwórnia ręcznie robionych papierosów, noży, tkanin z lotosa, innym świątynia skaczących kotów. My niestety, albo stety nie należymy do osób, które takie miejsca porywają. Owszem, włożymy głowę, zobaczymy, co i jak, ale to wszystko…

To własnie w Birmie mi się podobało, gdy tam byliśmy. Turystyka mimo, że dawała ludziom dużo, nie stała się jedynym celem, a turysta dojną krową. To było czuć na każdym kroku i dlatego z takim sentymentem do Birmy wracam pamięcią, przeglądam zdjęcia, opowiadam o niej. Tak samo rybacy na jeziorze… niektórzy pozowali, ale robili to na tyle dyskretnie i nienachalnie, że nie czuliśmy żadnego skrępowania. Nie domagali się pieniędzy, nie prosili – mieli w sobie dużo godności, choć pewnie nie odmówiliby, gdyby ktoś chciał im pieniądze podarować. Wyjątkowość Birmańczyków dało się odczuć nawet w tym przecież mocno turystycznym regionie Inle Lake.

Po co o tym w ogóle piszę? Gdy przeglądam czasem zdjęcia z podróży, często zatrzymuję się właśnie na Birmie i zastanawiam się, jak ten kraj teraz wygląda…? Czy spełniła się przepowiednia, że Birma w ciągu kilku lat stanie się turystyczną fabryką, jak jej sąsiadka Tajlandia? Jak to wpłynęło na życie tych ludzi i czy ich sytuacja faktycznie się poprawia? Z jednej strony chciałbym tam pojechać jeszcze raz, a z drugiej strony nie chciałbym, aby zastana rzeczywistość zaskoczyła mnie negatywnie…

Tak na koniec. Wiele osób wraca z Birmy rozczarowanych i zniesmaczonych. Piszą na swoich blogach czy forach, że nie warto tracić czasu na takie miejsca jak Jezioro Inle, bo przeżarte są komercją i bazują na oszukiwaniu turystów. Moim zdaniem, to ciągle zależy od naszego przygotowania się do tematu oraz wybrania rozwiązań, które nie są najprostsze i najbardziej oczywiste. Chcesz się cieszyć czymś więcej niż standardowe zwiedzenie, wykaż się kreatywnością i nie daj się złapać w sidła zastawiane na zorganizowane grupy turystyczne, które mają mało czasu i nie są elastyczne.

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Maczeta

Trzy dni wyjęte z kalendarza i wszystko to przez jedną rzecz. Na przemian złość, frustracja i obwinianie samego siebie – tylko destruktywne …

24 komentarze

  1. We wszystkich atrakcjach turystycznych jest tak samo, tylko gorzej. Więcej ludzi, więcej łódek, więcej prób wyciągnięcia kasy od turystów. Przewodnicy są na dobre związani z poszczególnymi warsztato-sklepami, gdzie dostają sowite prowizje jeśli turyści zrobią zakupy. W niektórych warsztatach pojawiły się „kobiety o długich szyjach”, które przyjechały z okolicznego Loikaw i pozują do zdjęć w zamian za napiwek. Koty w klasztorze już nie skaczą, bo się zestarzały, ale odwiedzić klasztor warto jak ktoś lubi starą sakralną architekturę z drewnem tekowym. Powstaje wielka „hotel zone” na jednym z brzegów jeziora. Już teraz wygląda okropnie. Będzie gorzej jak skończą budować.

    Nie oznacza to jednak, że jezioro należy ominąć. To nadal jedno z moich ulubionych miejsc w Birmie. Odpuściłbym jednak północną część jeziora i pruł prosto na południe do Sankar/Samkar/Sagar (różne nazwy). Co tam jest przeczytacie w przewodniku, ale to co liczy się najbardziej to fakt, że większości turystów nie chce się płynąć tak daleko (ok. 2,5h w jedną stronę). Nie ma więc tłoku i warsztato-sklepów. Do Sagar można obrócić w jeden dzień, zostać na noc w fajnym „Little Lodge” albo płynąć dalej do samego końca jeziora, gdzie można zorganizować sobie transport lądowy np. do Loikaw. Druga ważna rzecz w wycieczce do Sagar – To co liczy się najbardziej to jest to co widać po drodze – czyli w skrócie fajne rzeczy o których napisał Andrzej. Kolejny dowód, że często podróż jest ważniejsza niż miejsce docelowe.

    Rozważając powyższą podróż warto przyjrzeć się ofercie Indevi Boats – pionerskiej firmy, która jako jedyna na razie ma wygodniejsze i cichsze łodzie niż te standardowe. Uwierzcie, że 5h na standardowej łodzi z głośnym silnikiem nie jest dla każdego. Póki co ze zrozumiałych względów jest to jednak impreza sporo droższa niż zwykła łódź. Ci bardziej zamożni, którzy chcą nad jeziorem Inle zrobić coś unikalnego powinni rozważyć ofertę Thahara Inle Heritage.

    Odpowiadając na Twoje pytania z końca artykułu: Birma zmieniła się bardzo i zmienia się nadal w zastraszającym tempie, ale przed krajem jeszcze długa droga. Birma ma sporo do dogonienia do Kambodży i Laosu o Tajlandii nawet nie wspominając. Przepowiednia jeszcze się nie spełniła, bo choć rząd tryumfalnie obwieścił, że w 2014 roku kraj odwiedziło trzy miliony turystów (w 2012, kiedy Ty byłeś – było milion osób) to wygodnie ukrywa fakt, że pewnie jakieś 66% to wizyty krótsze niż jednodniowe czyli ruch przygraniczny. Lotnisko w Rangunie obsłużyło jedynie ok. 600,000 przyjezdnych, w Mandalay ok. 100,000, a granicę lądową na dłużej niż dobę przekroczyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Słabo się więc te 3 miliony sumują. W tym samym czasie Tajlandię odwiedziło ok. 25 milionów turystów więc skala jest raczej nieporównywalna. Birma to kraj większy niż Tajlandia i prawie wszędzie można już pojechać. Wpadaj jeszcze raz i pojedź tam, gdzie wcześniej nie było wolno. Nadal mało kto tam jeździ.

    Turystyka szkoli i zatrudnia całą masę ludzi – z miesiąca na miesiąc coraz więcej. Sytuacja wielu z nich się więc poprawie. Pojawia się praca, edukacja, zarobek. To ogromny plus z całych tych reform. Wielu ludziom na pewno żyje się lepiej. A że nie wszystkim? No tego chyba nikt nie oczekiwał…

    • Dzięki Marku za bardzo rzeczowy komentarz. Widać, ze fachowiec na swoim miejscu :)
      Trzeba być dobrej myśli i uświadamiać ludzi. Tyle możemy zrobić.

      • Nie ma sprawy i dziekuje za mile slowa. Rzad wlasnie oglosil, ze w tym roku celuja w 4.5 miliona turystow, choc media coraz glosniej krzycza, ze trzeba sie przyjrzec metodologii liczenia. Mnie zastanawia czy tajskie 26 milionow nie jest liczone w podobny sposob. Bo jesli nie to powinni miec ze 2-3 razy tyle. Kiedys Malezja podala takie liczby, ze wyszlo ze jest popularniejsza niz Tajlandia. No ale jak sie policzylo wszystkie wizyty Singapurczykow po tansza benzyne…;-)

  2. Dla mnie to nie ma znaczenia. Świat się zmienia i ile zobaczymy dziś tyle zostanie w pamięci. Wiele miejsc to dziedzictwo kulturowe i trudno je omijać będąc w pobliżu. One mnie ciekawią i chce je obejrzeć, a turystyki nie zatrzymamy. Tylko wojny i niepokoje w regionie mogą się do tego przyczynić.

    • Oj tak! Wojny i powstania i rebelie, to katastrofa dla ludności lokalnej. Byliśmy w kilku takich miejsca po lub tuż przed i bardzo ponuro to wyglądało. Nie życzę jednak tego Birmańczykom, oni się już dość wycierpieli i tamtejsze rodziny jak każde inne na świecie pragną przede wszystkim spokoju i wolności. Tego im bardzo życzę, bo to cudowni ludzie byli!

  3. Dorota Zalewska

    Nie ma dobrego rozwiązania. Są miejsca na świecie gdzie tylko turystyka jest w stanie poddźwignąć lokalne biznesy i musimy to zaakceptować z całym złem, które za tym idzie. My, turyści, podróżnicy – jak kto woli – powinniśmy po prostu minimalizować swój wpływ na miejsca odwiedzane. Tyle możemy zrobić.
    Dziękuję Andrzej za przypomnienie mi miejsc, które też są bardzo głęboko w moim sercu. Birmę odwiedziłam 20 lat temu. Tamtego kraju w ogóle nie da się porównać z tym, co tam się teraz dzieje.

    • 20 lat temu? Masz może jakieś zdjęcia z tamtego okresu? Pewnie na kliszy! Ale czad!!
      Zgadzam się, że turystyka pomaga. Tylko wszystko, jak to w życiu, kurcze trzeba z umiarem. Mnie jednak najbardziej wkurza nastawienie roszczeniowe wielu turystów i podejście typu: płacę i wymagam. Takie trochę kolonialne podejście do krajów biedniejszych… Tak czy siak, temat rzeka…
      Pozdrowienia!

  4. Też sobie zadaję te same pytania kiedy czytam relacje z Birmy. Ja Birmę odwiedziłam w 2007 roku – czyli mam podobne wspomnienia jak ci Twoi spotkani Brytyjczycy :)

  5. Wlasnie wrocilam z podrozy m.in.po Birmie. Birma niestety zmienia sie w zastraszajacym tempie. Niestety na gorsze. Turysci praktycznie juz sa wszedzie, a te miejsca ktore mialy byc oaza spokoju, w niczym ich juz nie przypominaja. Wszedzie zaczyna byc drogo, bo lokalni mieszkancy zauwazyli ze na turystach zrobia najwiekszy biznes. Od roku 2013 juz placi sie za sam wjazd do regionu Inle lake 1o dolarow za osobe. milo wspominam przejazdzke lodka po jeziorku, ale tylko dlatego ze wzielismy bez ograniczenia czasowego lodke i pojechalismy tylko w te miejsca ktore chcielismy. przy fabryce, w ktorej produkuje sie zloto, wyrazilismy ostry sprzeciw i od tego momentu bylismy pytani gdzie chcemy jechac. rybacy byli juz przygotowani do robienia zdjec z nami i wystawiali rece do napiwku… troche to przykre ze nie widac takiego zycia miejscowych jakie bylo przed otwarciem sie Birmy na turystyke. czasami mam wrazenie ze specialnie buduje sie co rusz nowe swiatynie, ociekajace zlotem tylko dlatego zeby przyciagnac turystow w jeszcze jedno miejsce i wyciagnac od nich kase. Jedynym miejscem ktore jeszcze (ale pewnie juz niedlugo bedzie) jest malo znane turysom jest Kakku wraz z jego ok.2500 stupami, choc moze udalo nam sie przyjechac kiedy turysci jeszcze spali. trudno powiedziec… Birma sie zmienia…. wszystko wszedzie kiedys bedzie niestety takie same:(

  6. Republika Podróży

    Niedaleko jeziora Inle jest miasto Taunggyi. Raz do roku odbywa się tam niesamowity festiwal światła. Pisaliśmy o nim w ostatnim numerze magazynu Witaj w Podróży. Tam można na prawdę poczuć się mniej jak turysta, a lepiej podpatrzeć jak się bawią miejscowi. Nie na pokaz. Mieliście może okazję tam być?

    Ps.zachęcamy do subskrypcji Republiki Podróży (panel po lewej stronie). Rozwiązanie wdrożyliśmy niedawno zainspirowani waszym blogiem:)

    Pozdrawiamy,

  7. Bardzo obszerna i interesująca relacja. Zdjęcia świetnie pokazują opisywane miejsce. Czuć od nich bardzo pozytywną energię, aż chciałoby się dołączyć do ekipy na łodzi :)

  8. To musiała być niezapomniana podróż! Azja wydaje się tak odległym miejscem. Nie wiem jak to jest, ale zawsze w pobliżu wody dopada nostalgia i jakiś taki wewnętrzny sposób. Twoje zdjęcia to świetnie oddają :)

  9. Hej,

    Byłem w Birmie w kwietniu 2014. Inle najmniej zachwyciło z całego wyjazdu, ale udało mi się to „naprawić” wypożyczając rower i gubiąc się po okolicznych polach, wioskach.
    Mimo wzrostu liczby turystów, cen, etc. nadal można trafić na miejsca „nieodkryte”. Na wyjeździe udało mi się poznać młodego chłopaka, który zaprosił nas (mnie i znajomego chilijczyka) do swojej wioski kilkadziesiąt km od Bagan i tam m. in. uczestniczyłem w „donation ceremony” (Shinbyu?). Podobno byliśmy pierwszymi obcokrajowcami, którzy odwiedzili wioskę. W nocy pojawiła się policja, ale wyrazili zgodę na pobyt tę jedną noc w wiosce i klasztorze. Niesamowite przeżycie :-) Po ceremonii razem z młodymi mnichami zostałem ogolony do zera, brzytwą, na środku placu ;-) Taka ciekawostka.

    Trochę ujęc z wyjazdu na moim YT: https://www.youtube.com/watch?v=FnDDxgs-VrU

    Pozdr!

  10. GENIALNE ZDJĘCIA !!!! :)

  11. Mistrzostwo świata ! :-)

  12. Świetna relacja, genialne zdjęcia ! Oglądam i zatrzymuję się przy każdym z nich na dłuższą chwilę – uwielbiam takie miejsca :))
    Zapraszam na mojego bloga z relacjami z podróży – na pewno nie jest tak barwnie okraszony fotografiami, ale może znajdziecie tam coś dla siebie? :)))
    https://naprzeciwprzygodzie.wordpress.com :))

  13. Rewelacyjne zdjęcia, jestem co prawda amatorem takich podróży, ale chyba zmieni się to po przeczytaniu tego bloga :o

  14. Republika Podróży

    Birma jest naprawdę cudowna. Przynajmniej jeszcze… Bardzo spoko foty.
    Pozdrawiamy!

  15. Nie ukrywam, że ten wpis zainspirował nas do odwiedzenia tego miejsca. I choć rzeczywiście jest turystyczne, to nadal jest tam dużo lepiej niż na polskich Krupówkach. Zapraszam do naszej relacji: http://setkamarzen.ovh/jezioro-inle/

  16. Miałam szczeście pojechac do Birmy w 2009 roku, jeszcze przed pełnym otwarciem granic I do dzisiaj uważam ten kraj za jeden z najpiekniejszych jakie dane mi było zobaczyć, a mówię to mimo tego zę spedziałm już wczesniej ponad rok w nieprawdopodobnych Indiach, które dla mnie są w czołówce;). W Birmie najpiekniejsi są ludzie, ich bezinteresowna zyczliowśc, pogoda ducha, I godnośc mimo wszystko. Birma zrobila na mnie ogromne wrażenie, mam nadzieję ze przez te kilka lat I napływ nagły turystów nie zmieniła tego co w tym kraju najpiekniejsze:) Dodam ze nad Inle Lake dotarłam kończąc trekking z gór, wiec miło I bezbolesnie:) pozdrawiam

  17. Przypomnijcie sobie Pl w latach 90 i wyobrazcie sobie teraz tych turystow z Niemiec, Anglii, USA ktorzy mowia: Teraz TA Polska juz sie skonczyla. Juz nie bedzie autentycznie! No i co? Czy nie jestesmy egoistami myslac tak o Birmie? I chuj i db ze sie slonczyla! Kazdy zasluguje na lepsza rzeczywistosc. Oni tez. Trudno zeby w xxi w. zarabiali tylko na rybach i ryzu. Bo ile osob chce poznac zwczaje Birmanczykow a ile chce miec orginalna fotke zeby powiedziec ze to orginala birma, bo bogatsza to juz jest niegodna miana orginalnej? Globalizacja jest faktem, takze w naszym kraju.u nas tez taksiarze woza turystow za 300%ceny do fabryki shindlera, gdzie nic nie ma do zobaczenia. Ale czy przez to krakow przestal byc miastem z atrakcjami wartymi obejrzenia?
    Przypomnialo mi sie jak spytalismy kolumbijczykow na dworcu w barcelonie gdzie jedza lokalski- z szerokim usmiechem odpowiedzieli: w mac donaldzie! Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *