Lahore – indyjskie miasto w Pakistanie

Po mieście Quetta i Beludżystanie Lahore to prawie jak raj na ziemi. Mieszkający tu Pakistańczycy zapytani czy jest tu bezpiecznie odpowiadają bez wahania – „Jest bezpiecznie, ale w gówno czasem można wdepnąć”. Z tym też przekonaniem na kilka dni zaszyliśmy się w Lahore. W gówno udało nam się też raz wdepnąć… ale tylko krowie.

Po Turcji, Irackim KurdystanieIranie, gdzie mieliśmy sporo do zobaczenia, a szczególnie w tym ostatnim, w końcu mój organizm powiedział: „STOP! Tak będę leżał, nie wstaje!” Jak pomyślałem, że gdzieś mam się ruszyć to mnie na mdłości brało. Spowodowane też to było jakimś dziwnym rozstrojem żołądkowym. Nie wiem czy słowo rozstrój jest tutaj właściwe, po prostu nie bardzo mogliśmy oddalać się od ubikacji na znaczną odległość…

Shahi Quila Fort w Lahore .
Shahi Quila Fort w Lahore .

Zadekowaliśmy się więc w Internet Regale Inn, czyli miejscu określanym mekką wszystkich backpackerów, prowadzonym przez Malika i jego syna. Co prawda wielkiego przemiału tam nie ma, bo turystyka w Pakistanie mocno cierpi z powodu wojny w Afganistanie, a teraz także i w Pakistanie. Nie zmienia to jednak {joomplu:1119}faktu, że kilku plecakowiczów w Regale ciągle było. Malik to przemiły człowiek. Starszy pan z ogromną wiedzą nie tylko z kategorii jak i dokąd pojechać, ale też taką życiową i bardziej filozoficzną. Z przyjemnością ucinaliśmy sobie  z nim rozmowy na różne tematy, a że grono było międzynarodowe, to i dyskusje ciekawsze. Po dwóch dniach nie ruszania się dalej niż 200 metrów od hostelu, w końcu jednak odważyliśmy się wyruszyć trochę dalej. Padło na fort i stare miasto, które nas urzekło. Ja miałem to szczęście, że w zeszłym roku liznąłem Indie w drodze w Himalaje Nepalu, więc miałem możliwość porównać Lahore do indyjskich miast takich jak Agra czy New Dehli. Gdybym był w Indiach i ktoś przetransportowałby mnie bez mojej wiedzy do Lahore, powiedziałbym, że dalej jesteśmy w Indiach. Kilkadziesiąt lat państwowości pakistańskiej zupełnie nie zmieniło tego, co działo się tu przez wieki, gdy Indie i Pakistan były jednym krajem. Ta sama kultura, ten sam styl architektoniczny, ten sam bród i smród, które nadają uroku tym miastom. Brakuje tylko świętych krów panoszących się bezkarnie po indyjskich ulicach. Cóż, Pakistan to kraj muzułmański i m.in. ze względu na inną religię oddzielił się od Indii. Krowy tutaj się je, za to świnie jak przystało na islam nie mają prawa bytu. A fuj, nieczyste stworzenia.

ksiezniczka_przed_fortem_w_lahore_pakistan

Jeszcze jedną cechą wspólną Indii i Pakistanu są bilety. To co strasznie denerwowało mnie w Indiach jest też i tutaj. Obcokrajowiec  płaci 5, 8, albo 10 razy więcej za bilet wstępu niż lokalni. Zawsze mnie to irytuje i jakbym się nie starał tego zrozumieć, nerwy przy kasie mnie ponoszą. Dlaczego w Polsce tego nie wprowadzimy, a co! Niech Niemcy, Amerykanie, Japończycy i inni tez płacą więcej. Może nie 10 ale przynajmniej 2 razy!

Wracając jednak do fortu. Złapała nas tam straszna ulewa, taka jakby trochę monsunowa, która nadała {joomplu:1114}jeszcze większego uroku fortowi jak i sprawiła, że przez kilka godzin było czym oddychać. Żegnając się z Beludżystanem, pożegnaliśmy się też z suchym powietrzem, które ustąpiło lepkiemu i wilgotnemu. Wracając do fortu raz jeszcze. Jest fajny. Jest naprawdę bardzo fajny. Taki trochę zniszczony, odrapany, nie do końca zadbany, ale jeśli ma ktoś podkład historyczny i bogatą wyobraźnię to można zdziałać dużo. Fort w pewnym momencie zaczyna ożywać i cofamy się o kilkaset lat, do czasów jego największej świetności. Z chęcią więc spędziliśmy w całym kompleksie ponad 4 godziny.

Sprzątanie - Fort w Lahore
Sprzątanie – Fort w Lahore

Następnie skierowaliśmy się w kierunku starego miasta i urokliwych, oczywiście brudnych i śmierdzących, dlatego urokliwych, wąskich uliczek, gdzie co jakiś czas natrafialiśmy na meczety. W uliczkach tych warto schować mapę głęboko do kieszeni i się w nich zgubić. Kontrolowanie mapy i szukanie właściwej drogi to po prostu strata czasu i odrywanie swojej uwagi od ludzi, klimatu i tego wszystkiego, co sprawia, że ta część miasta jest po prostu bajeczna. Polecamy spędzić tutaj nie pół dnia, nie cały dzień, a przynajmniej dwa.

Kolejną atrakcją Lahore jest tzw. food street, czyli ulica obfitująca, w naszym przypadku dopiero po zmroku, bo był Ramadan, we wszelkiej maści jedzenie. Cóż… niestety był Ramadan, więc podobno bogactwo potraw było o wiele mniejsze niż normalnie, ale i tak było w czym wybierać. Dla kogoś kto widzi takie cuda pierwszy raz, nie raz może skończyć się to odruchem wymiotnym. Ja tam jednak takie atrakcje bardzo lubię! Nie będę się tu nad Wami pastwił opisami – może wystarczy zdjęcie :)

Jak wspominałem Lahore jest jak miasto w Indiach, bo tak na prawdę od Indii dzieli je kilkadziesiąt kilometrów, a jeśli tak to jest i granica. Granica krajów, między którymi wojna wybuchała już kilka razy w przeciągu 50 lat i do dzisiaj kraje te ciągle spierają się o terytorium zwane Kaszmirem. Do tego jeszcze wrócimy, bo temat jest fascynujący – tzn. Kaszmir. Jednak nie o tym teraz – teraz o granicy Pakistan-Indie. Każdego dnia o zachodzie słońca granica ta jest z wielkim ceremoniałem oficjalnie zamykana. I to nie tak, że z indyjskiej strony zamykana jest jakaś buda, z pakistańskiej strony też zamykana jest buda, ale to naprawdę jest show! A może SZOŁ? Może dla nas jest to trochę śmieszne, kuriozalne, lub niewyobrażalne, ale dla Pakistańczyków jest to jak święto. Granica z wrogiem jest zamykana!

Pakistan Zindabad! - Long life Pakistan!
Pakistan Zindabad! – Long life Pakistan!

Z pakistańskiej strony dobiega głośne: „Pakistan zindabad!”, z indyjskiej strony jeszcze głośniejsze (bo ich znacznie więcej): „Hindustan zindaban!” Co znaczy mniej więcej tyle, co „długie życie”. Patrzyliśmy na to przedstawienie z rozdziawionymi ustami! Kto to wymyślił? Jak? Dlaczego? Po co? Byliśmy pod ciężkim wrażeniem. Zobaczcie jednak sami, jak to wygląda na żywo – trzy filmiki poniżej:

„Hindustan zindabad, Pakistan zindabad”

Opuszczanie flagi

Zamkniecie granicy

Na ostatnim, co uważniejsi zauważyli, że dowódcy zmiany po obu stronach przed zamknięciem bram, ściskają sobie dłonie w geście pojednawczym. I oby tak było na zawsze!

To wszystko działo się w dzień, a co robiliśmy w Lahore w nocy? To w następnym odcinku, ale o tym już opowie Alicja ;)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

LosWiaheros w Pytaniu na Śniadanie

To był bardzo niespodziewany telefon. – Dzień dobry. Chciałabym Państwa zaprosić do programu Pytanie na Śniadanie. Będziemy rozmawiać …

2 komentarze

  1. Bardzo fajny blog. Pierwszy raz tu jestem, i podoba mi się!
    Widze, ze dużo podróżowaliście, jak jest teraz?
    Czy mieliście przyjemność poznać Kingę i Chopina, parę która podróżowała dookoła świata, stopem , samolotem (tez stopem :) ), statkiem, autem.
    Bardzo serdecznie pozdrawiam… czy byliście w Mustang Kingdom?
    ewa

    • Spotkałem się z Kinga raz w życiu, zadałem jej kilka pytań, ale to tyle.
      Podróżujemy dalej, nawet po powrocie z długiej podróży. Jakoś nie wyobrażamy sobie, aby przestać, aby z tej choroby się wyleczyć!
      Niestety nie byliśmy w Królestwie Mustangu. Bardzo byśmy chcieli pewnego dnia…
      Serdeczności,
      Andrzej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *