Madina Guest House

Hotel czy hostel, guesthouse, czy kwatera prywatna a może Couch Surfing lub namiot? Spać gdzieś trzeba w podróży, ale mówi się, że mimo wszystko zawsze najlepiej w swoim domu. W Pakistanie trafiliśmy na Madinę, czyli guest house prowadzony przez grupę ludzi, którzy poza biznesem świetnie się przy tym bawią. Wracaliśmy tam cztery razy i z przerwami bawiliśmy tam przez prawie półtora miesiąca. Dlaczego?

Madina to dwa dormitoria, kilka „czwórek”, „jedynka” i około 10 „dwójek”. Restauracja i recepcja zarazem, kafejka internetowa, biuro podróży oraz spory ogród. Przed wydarzeniami z 11 września była dużo o większa, ale teraz nie moda na Pakistan. Jednak nie to w tej bajce najważniejsze. To ludzie tworzą to miejsce. Ludzie, którzy jeśli tylko trochę się otworzysz i zaczniesz ich traktować jak przyjaciół, szybko przestaną być zwykłym recepcjonistą, przewodnikiem czy kucharzem, a staną się przyjaciółmi z którymi nie raz uśmiejesz się po pachy, zabijesz nudę, pogadasz o polityce, wypijesz nie jedno… Pepsi (sic, że tez islam zabrania pić piwo ;) ) i jeszcze długo po wyjeździe będziesz do nich wracał myślami.

Pan Jakub – szef i pomysłodawca całego tego „bajzlu”. Człowiek, który ma niebiańską cierpliwość i potrafi wybaczyć każdemu. Rozmowy z nim to świetna szansa, aby spojrzeć na niektóre tematy od strony islamu, gdyż jest on prawdziwym i praktykującym muzułmaninem, z którego wszyscy inni powinni brać przykład. Pewnego dnia zniknął i nie było go kilka dni. Wersja oficjalna mówiła, że wyjechał, a on w samotności i z dala od wszystkich zaczął studiować Koran. Trwało to 4 tygodnie. Podczas śięta Eid kończącego miesiąc Ramadan zaprosił wszystkich gości Madiny do swojego domu (o tym jednak w następnym tekście).

Habib – prawa ręka szefa, do czego się niechętnie przyznaje. Wstaje pierwszy i zwykle też pierwszy chodzi spać ;) Recepcjonista, doświadczony przewodnik, czasem kucharz i kierowca motoru oraz jeepa. Potrafi powiedzieć, że konkurencja ma lepsze ceny lub że zarabiamy na tym i na tamtym. Odradził nam samotne zdobywanie bazy pod K2, choć dyskusję były zażarte i długie. Mamy przynajmniej po co wracać do Pakistanu. Oficjalnie jednak tylko „pilnuje” biura podróży KKH – Travel Unlimited i prowadzi grupy w góry. Czasem swoje obowiązki w biurze powierzał Alicji, która bajerowała zdziwionych turystów niesamowitymi, ale popartymi własnym doświadczeniem, propozycjami trekkingów w góry Karakorum.
Prywatnie, człowiek z którym można porozmawiać o wszystkim nawet po niemiecku ;) Obdarzony niesamowitym poczuciem humoru i dystansem do siebie…

Habib w biurze KKH Travel Unlimited .
Habib w biurze KKH Travel Unlimited .

Irfan – król dziupli o nazwie kafejka internetowa. Wstaje zawsze ostatni (nawet później niż ja) i ostatni też {joomplu:1208}chodzi spać. Śniadanie o 12 w południe to standard ;) Człowiek o niewyobrażalnym poczuciu humory – żartuje ze wszystkich i o wszystkim. Szczery do bólu – gdy zobaczył Alicję w Pakistańskim wdzianku zapytał ze zdziwieniem małego dziecko: „Ej, co Ci się stało?” Ciepły, sympatyczny i bardzo pomocny. Często można spotkać go w kuchni nucącego jakieś zachodnie piosenki. Czasem też bawi w recepcji, ale chętniej zasiada do swojego komputera. Chyba najbardziej „złesternizowany” załogant Madiny.

Irfan - zawsze roześmiany.
Irfan – zawsze roześmiany.

Mr Beig – staruszek w wieku osiemdziesięciu kilku lat. Były zawodowy żołnierz walczący w wojnach pakistańsko-indyjskich. Mimo, iż w Madinie nie pracował, a tylko tutaj mieszkał jak my, to traktowany był przez wszystkich jako swój człowiek. Sypał opowieściami i anegdotami wojennymi w ilościach niepoliczonych. Wszystko to okraszone świetnym, brytyjskim-angielskim (nawet sami Brytyjczycy byli pod wrażeniem), poczuciem humoru i niesamowitą skromnością. Człowiek, który w Madinie codziennie w tv śledził losy swojego kraju i załamywał ręce nad panującą tam sytuacją. Teorie spiskowe to jego miłość, a zapytany przeze mnie o historię wybuchu II Wojny Światowej wyłożył mi ją w 3-godzinnym wykładzie ze szczegółami dot. działań Hitlerowców na terenach Polski!!! Byłem pod wrażeniem…

Mr Beig, człowiek legenda.
Mr Beig, człowiek legenda.

Kot – przybłęda, zwolennicy innych teorii twierdzą, że podrzutek. Ulubieniec Alicji i Koreanki Kim. Dokarmiany i rozpieszczany przez wszystkich gości Madiny i jej team. Chcieliśmy go zabrać do Chin, ale z obawy przed możliwością zjedzenia go przez Chińczyków, nie został nam on przez włodarzy Madiny wydany ;) Jego ulubione miejscówka do spania to okolice tylnej części monitora Irfana, skąd zawsze „biło ciepło” do późnych godzin nocnych ;)

Kot przybłęda - nowy członek team'u Madiny.
Kot przybłęda – nowy członek team’u Madiny.

To w wielkim skrócie. Przez Madinę przetaczało się wielu ludzi, mniej lub bardziej z nią związanych i nie sposób ich tu wszystkich wymienić. Cieszyła się ona także największym zainteresowaniem wśród bacpackerów, którzy przyjeżdżali do Gilgit. Jedni zostawali tam jedną noc, inni tydzień, jeszcze inni ponad miesiąc (np. my albo Rosjanin Denis ze swoją Koreanką), a jeszcze inni nawet pół roku – patrz Kolumbijczyk Carlos, z którym Madinę razem opuszczaliśmy, przed przyjściem zimy i zamknięciem granicy pakistańsko-chińskiej.

Madina ma w sobie coś z domu. Coś co zatrzymuje w niej ludzi na dłużej niż zamierzali zostać. Po części to sprawa wymienionych wyżej osób z załogi, po części to samo położenie Madiny – w centrum Gilgit, tuż przy bazarze, a jednak w ciszy i spokoju z własnym sporym ogrodem, stolikami i ławeczkami. Siadaliśmy przy nich i nie raz godzinami dyskutowaliśmy w międzynarodowym towarzystwie na przeróżne tematy. Po części też my tworzyliśmy Madinę, a im dłużej tam byliśmy tym lepiej się czuliśmy i wkraczaliśmy w „obowiązki” teamu.

Często komentowało się sytuację w Afganistanie i Pakistanie. Przykre to było szczególnie dla gospodarzy Madiny, ale mówili o problemach otwarcie. Ilu nas było tyle zwykle teorii i poglądów, ale strasznie fajnie patrzyło się na to w kontekście pochodzenia rozmówców: Pakistan, Anglia, Australia, USA, Korea, Kolumbia, Niemcy, Holandia, Szwajcaria, Rosja, Polska i inne rzadziej reprezentowane w Madinie. Większość tych narodów miała ze sobą jakieś zaszłości ze sobą czy to poprzez kolonie czy też byłą lub obecną sytuację polityczną lub różne wojny. Jakże inaczej na niektóre sprawy patrzy bezstronny Szwajcar, latynos z Kolumbii czy przekonany o wyższości ZSSR nad innymi krajami Rosjanin?

Heh… kiedyś tam jeszcze wrócimy, tym bardziej, że z Madiny nie da się wyjechać… nigdy… gdyż jej motto brzmi: „You can check out, but you can never really leave” (Możesz się wykwaterować, ale tak na prawdę nigdy nie wyjedziesz) – i tego się trzymamy :)

Gdy ktoś z dłużej przebywających gości Madiny wyjeżdżał można by rzec pożegnań nie było końca. Poniżej tylko jeden z przykładów, jak Mr Beg gra dla Brytyjki Julii na flecie na pożegnanie:

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czy palec boży to bujda na kółkach?

Do Aktau, miasta na zachodnim krańcu Kazachstanu, przyjeżdża się głównie po to, aby złapać prom do Baku, albo właśnie takim …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *