Spotkałem się kilka dni temu ze znajomym z liceum, którego dość dawno nie widziałem. Gatka szmatka, jak tam życie, aż nagle wypalił do mnie z pytaniem bardzo wprost zadanym:
– No to jak już objechaliście tyle krajów, to pewnie znalazłeś najlepszy sracz na świecie?
Najpierw mnie zatkało, później znalazłem ten z najładniejszym widokiem, a teraz przeprowadziłem subiektywną selekcję i wybrałem te NAJ z kilku kategorii.
Najbardziej ekstremalny
Płynąc jachtem z Timoru Wschodniego do Australii mieliśmy zepsutą nie tylko elektrykę, ale także toaletę. Za potrzebą wychodziliśmy na burtę jachtu. O ile w dzień trzeba było powiadamiać o swoich zamiarach resztę załogi, żeby nikt nie podglądał, o tyle w nocy trzeba było przywiązywać się liną, bo gdyby ktoś wypadł, to byłby poważny, o ile nie tragiczny, problem. Możecie sobie wyobrazić, jak trudna była to gimnastyka, aby nie wypaść za burtę przy wzburzonym morzu i przechylonym jachcie.
Najczystszy
Japonia. Japonia. Japonia. Tak, nie bez powodu powtarzam to po trzykroć. Japończycy mają hopla na punkcie higieny i nawet ubikacje w sieciowych sklepach 7/Eleven, czy Watson są bardzo czyste. Dlatego też ciężko nam w Japonii pokazać ten jeden, najczystszy. Skalę zjawiska powinien uzmysłowić choćby fakt, że toalety publiczne w tym kraju bardzo często wyposażone są w mechanizm podgrzewania deski, natrysku od spodu (na przód i tył) wodą chłodną lub podgrzaną. Coś co w Japonii jest standardem, w Chinach jest „luksusem z górnej półki”. Do tego w wielu japońskich toaletach publicznych jest spray lub płyn, którym można przetrzeć. Nie, nie – kran, mydło i suszarka też są, ale gdyby tego było mało, można sobie ręce też zdezynfekować.
Najnowocześniejszy
Były spory. Alicja twierdzi, że należy się to japońskim toaletom. Ja zaś przypominam jej, że pierwszy raz na super komfortowym tronie siedzieliśmy w chińskim Szanghaju, na jednym z ostatnich pięter najwyższego budynku w tym kraju. Chińczycy uwielbiają tworzyć NAJ, więc i tam na samej górze „Otwieracza”, mogliśmy skorzystać z najlepszej toalety. Podgrzewana deska, natryski, suszenie tyłka! Więcej! Toaleta spuszczała wodę na fotokomórkę, dopiero gdy zaczynała lecieć woda z kranu, więc wszystko na najwyższym poziomie. Sęk tylko w tym, że to wyjątek potwierdzający chińską regułę.
Najbardziej zasrany
Nie bójmy się tego stwierdzenia użyć. Przeżycie traumatyczne, którego na granicy chińskiej – przełęcz Khunjerab (4693m), doświadczyła tylko Alicja, więc tutaj moja narracja się kończy.
Była już zima gdy przekraczaliśmy granicę chińsko-pakistańską. Pierwszy punkt kontrolny, który znajduje się tuż przy granicy, to była wtedy jedna wielka prowizorka – jakaś szopa i drewniane budy. I jeden mały, nowy budynek. Sporo śniegu, siarczysty mróz, a Chińczycy kazali nam wszystkim wyjść z autobusu i czekać nie wiadomo na co. Niestety zachciało mi się siusiu i skierowałam kroki do tego nowego budynku myśląc, że będą tam toalety. Drogę zastąpił mi chiński strażnik i z groźną miną pokazał jakąś rozwalająca się budę. Tam miała być toaleta dla „gości”, więc poszłam zgodnie z sugestią strażnika. Nie miałam wątpliwości, że idę w dobrym kierunku, bo smród odchodów wiercił dziurę w nosie już długo przed dotarciem do celu. Gdy byłam już kilka metrów od wejścia, z budy wyskoczył wielki pies szczekając na mnie przeraźliwie. Trudno się nie przestraszyć. Pies pewnie też tak pomyślał… A co było w toalecie „dla gości”? Wykopana w ziemi dziura z dechą na której trzeba było stanąć, a w dziurze jedna wielka kupa. Po prostu gigantyczna piramida z produktów przemiany materii. No nic dziwnego, w końcu to toaleta, ale piramida wystawała już ponad dziurę, a deska na której trzeba było stanąć pokryta była jakąś mazią… fuuu. Od razu odechciało mi się siusiu.
Najbardziej edukujący
W środkowej Australii znajduje się święta skała Uluru, do której rok rocznie przyjeżdżają setki tysięcy turystów grupowych jak i indywidualnych. Panują tam zwykle spore upały, a że znajdujemy się na środku pustyni, więc nie ma zbyt dużo wody wokół nas. Aby zapobiegać odwodnieniu, Australijczycy wpadli na pomysł, że w toaletach męskich nad pisuarem i damskich na drzwiach, zainstalują karteczki, które uczulały na problem odwodnienia. Rozpoznać to oczywiście można po kolorze, a najbardziej zabawne jest końcowe pytanie: Do you pass the test?
Z najładniejszym widokiem
To właśnie ten, który koledze przedstawiłem i wrzuciłem też na FB, co wzbudziło Wasze zainteresowanie i skłoniło mnie do napisania tego zestawienia. W Pakistanie poszliśmy na trekking do bazy pod Nanga Parbat. Po drodze zatrzymaliśmy się na bajkowej łące „Fairy Meadows”. Ponieważ jest to jeszcze stosunkowo blisko od drogi Karakorum Highway, to znajdują się tam domki dla turystów oraz pole kempingowe, obok zaś jest wychodek z najpiękniejszym według nas widokiem – masyw Nanga Parbat i jęzor lodowca, który jest u jej stop.
Najbardziej odległy kulturowo
Iran, głównie za sprawą klapków. W Irańskich domach chodzi się boso, jednak gdy ktoś chce skorzystać z toalety, powinien ubrać klapki w ubikacji. Trzeba wspomnieć, że kibelek to ten „na narciarza”, czyli dziura w podłodze, a nie „tron”. W momencie, gdy już „załatwimy biznes”, użyjemy węża z wodą lub czerpaka do obmycia się, to nasze klapki się trochę pomoczą, a wychodząc z toalety dość automatycznie zamkniemy za sobą drzwi i klapków, przed wejściem na perski dywan, nie ściągniemy. Komu się zdarzyło tak samo? Mówię Wam, bardzo byłem zażenowany, gdy domownicy spostrzegli, co mam na nogach i z pobłażaniem, a czasem z uśmiechem na twarzy, spoglądali mi w oczy. Oczywiście cała niezręczna, sytuacja kończyła się na żartach i śmiechu, ale za pierwszym razem byłem naprawdę mocno przejęty jakie faux pas popełniłem.
Można by je wymieniać w nieskończoność, bo skorzystać każdy musi, ale ileż sytuacja ciekawsza się robi, gdy jest potrzeba (zwykle nagła!), a kibelka pod ręką nie ma? Nooo… przyznawać się szybko, gdzie mieliście najbardziej „palącą potrzebę”? Czyżby w Indiach?!
Aktualizacja! Jest kolejny kibelek, który zasługuje na wspomnienie i staje się potencjalnym kandydatem do TOP5 kibelków z najlepszym widokiem. Znalezione na arktycznym Spitsbergenie! Obejrzyjcie!
W otwieraczu 'usluga’ jest na najwyzszym poziomie:) Nigdy nie spodziewalem sie ze najlepszy kibel bedzie mi dane 'wizytowac’ wlasnie w Chinach, najgorszy tez;)
pzdr
Podpisuję się czterema łapami pod tym, co napisałeś! Chiny – kraj skrajności!
Ja mogę dorzucić nasze doświadczenie z publicznym toi-toiem w NZ – gadająco-śpiewająco-muzykę grającym ;)
Kasia, a macie gdzieś wrzucone wideo z niego? możesz na priv, jak się nie chcesz publicznie z tym obnosić ;-)
Hi, hi – wideo chyba nie mieliśmy, na pewno jest audio. Poszukam!
Wolę zapomnieć o tych wszystkich ohydnych toaletach, z których przyszło mi skorzystać, a wspomnieć dwie najładniejsze :) Baza Llahuar na dnie Kanionu Colca w Peru- w bambusowym wychodku kibelek ze spłuczką(!) z widokiem na zbocza Kanionu i szumem Rio Colca (pomaga!). Drugi zaś- prysznic w Sagadzie (północ Filipin) z oknem na filipińską wioskę, dachy domów, lasy i wzgórza… Magiczne miejsca, mimo, że to tylko kible :P
Najlepszą toaletę miałem okazję odwiedzić w Singapurze, która z resztą została uznana „Best Toilet in the World” w 2011 roku, przez jakąś tam organizację. Z ubikacji, która znajduje się na Mt. Faber, można obserwować z góry wyspę Sentosa. :)
W Meksyku często spotykam się z bardzo „towarzyskimi” toaletami. Między „kabinami” nie ma ścianek tylko kotary, a właściwie kotareczki… bo sięgają niekiedy tylko do pasa. Zatem siedząc na tronie możemy gawędzić z sąsiadkami widząc ich twarze ponad dzielącymi nas firankami. Nie muszę dodawać jak żenujące jest, gdy trzeba wstać, aby się ubrać… Meksykanki zwykle wydają się nie przejmować sprawą i gapią się tam gdzie nie powinny. Btw, podróżując po Meksyku często żałuję, że nie zabrałam ze sobą domestosa, chyba zacznę to robić…
Borneo.Przedzierając piąty dzień przez krzaczory w końcu dopadła nas fatalna dezynteria.Noc była fatalna. Pamiętam jak przycisnęło mnie,wyskoczyłem z hamaka jak poparzony.Chwyciłem czołówkę i oddaliłem się od obozu. Kucam aby „wyrzucić” z siebie wszystkie złe rzeczy….i już już miało być pięknie,kiedy zobaczyłem że wokół moich stóp jest pełno skorpionów.
Pekin, wczesne lata dziewięćdziesiąte. Jedna ze starych dzielnic (zapewne już nieistniejąca). Męski sracz polegał na wąskim kilkumetrowym rowie, nad którym kucało się trzymając stopy po dwóch stronach. Była to toaleta jaknajbardziejpubliczna, tzn. Można było trafić na facjatę gościa, który raczył przykucnąć przodem do ciebie, lub jego zad, jeśli załatwiał biznes twarzą w drugą stronę. Kto był za mną? Wymazałem z pamięci :)
Indonezja, Bali – niecały rok temu. Kibelek, latrynka zbita bambusa i najpiękniejszy w moim życiu widok na zalane wodą tarasy ryżowe. Żadna plaża, żadne palmy, lecz centralna część wyspy. Zdjęcia nie zrobiłam, bo chciałam ten widok zostawić tylko w pamięci!
Jeden najgorszy??? Ja zaliczyłam co najmniej kilka… Kurde wszystkie w Chinach! I mimo stanu „dłużej nie wytrzymam, bo umrę” były opory ;-> A najnowocześniejszy dosiadłam z dumą w kinie w Bangkoku- gadał do mnie i był na pilota. Aż mu zdjęcie zrobiłam ;-)
Kibelek w podróży bywa różny, techniki różne, wspomnienia dziwne, czasem po prostu najlepiej iść w przysłowiowe krzaczki :) Ale mój the best to zdecydowanie dziura w ziemi, nakryta biało-niebieską ceratą, którą podwiewa wiatr, a jak zawieje… to niezapomniany widok na ośnieżone Manaslu.
Jakiś czas temu poznaliśmy w Tbilisi przemiłego Gruzina, który postanowił oprowadzić nas po ciekawych i niekoniecznie uczęszczanych przez turystów miejscach. Pod koniec meczącego dnia zabrał nas do ekskluzywnej restauracji pod „statują” Matki Gruzji. Jemy, pijemy więc uboczne efekty fizjologiczne nie dają na siebie czekać. Pytamy Gruzina gdzie tu toaleta? Ten na to – niestety tu toalety niet! – ???? No ale jak to? Musi być! Ów zaprzecza w zaparte. W końcu pękł. Toaleta w budyneczku na zewnątrz. Idziemy z koleżanką (baby zawsze parami ;-) i wchodzimy do czegoś w rodzaju średniej stodoły: ściany z desek ze stosownymi szparami itd. Obiekt podzielony jest na 2 części w pierwszej nazwijmy ją „hol”(wielkość połowa powierzchni) stoi stół… i tyle. Za przepierzeniem z desek j.w. dwa „oczka” (każde powierzchni ok 2x3m) z turecką kucanką na samym końcu oczka. Do drzwi z desek (które cały czas otwierały się samorzutnie z malowniczym skrzypieniem) przymocowany sznurek długości jakichś 20cm służący do domykania drzwi? trzymania równowagi? Problem w tym, ze jak kucasz nad dziurą to nie dosięgniesz sznurka i drzwi, ze skrzypem, otwierają się na oścież. Jeżeli przymykasz drzwi trzymając za sznurek to zadkiem, nawet Harry Potter nie dosięgnie do dziury. Dostałyśmy takiego ataku śmiechy, ze mało nie posikałyśmy się po nogach i ani sznurek ani dziura nie były by już potrzebne. Dobrze, ze poszłyśmy w parze (jedna sikała, druga przytrzymywała drzwi). Stało się dla nas jasne dlaczego przemiły Gruzin nie chciał odkryć przed nami istnienia tego przybytku. Do dziś, opowieść ta bawi kolejne pokolenia moich znajomych, z tym ze młodzież nie bardzo już w to wierzy :-). Pozdrawiam i życzę wesołych i funkcjonalnych kibli na Waszych szlakach.
Salon Wyjących Pięćdziesiątek http://www.wyjace50.blogspot.com
Świetna historia i ranek rozpoczęty z uśmiechem na twarzy. Dzięki!
I ja dziękuję :-) Wszystkiego dobrego
Miałyśmy z koleżanką podobne zdarzenie i też w Gruzji. Atak śmiechu trwał bardzo długo, wzmocniony czaczą…
bieszczady, schronisko, trzy przylegające do siebie wychodki, w intensywnych kolorach, jeśli dobrze pamiętam: niebieskim, różowym i żółtym, podpisane: męski, żeński, teleporter ; )
świetna knajpa we lwowie, gdy się siadło na WC (czujnik), nad nim, w suficie otwierała się klapa (ekran z filmem), przez którą zaglądało dwóch gości, konsternacja, patrzą na siebie, na ciebie – wszyscy zdziwieni i tekst: co ty tu tak siedzisz i siedzisz? 15 osób czeka pod drzwiami a ty co?! i coś tam sobie zaczynają komentować.. ; )
Oooo! Rewelacyjny kibelek! Zazdroszczę :)
Najbardziej zasrany! hehe miałem podobną sytuację w Szwecji…. kraj ogólnie czysty i zadbany ale……no właśnie ale jak jedziesz w dzicz setki kilometrow od miasta już nie jest tak kolorowo…a przynajmniej jeden kolor zastępuje inne połączony ze smrodem ;) otóż był taki wychodek wybudowany z drewna z dziurą w ziemi….i była taka piramida, że już siadać nie można było…a że był ładny plac wokoło i rzeka obok postanowiliśmy tam zrobić sobie bazę wypadową i mieszkaliśmy w tym miejscu jakiś miesiąc pod namiotami wyskakując w różnych kierunkach (to był środek kraju)…już w drugi dzień padła decyzja, że trzeba coś z tym kibelkiem zrobić…poczyścic i…..zburzyć piramidę ;) a że byłem najmłodszy (17 lat wtedy) padło na mnie….znalazłem gruby kij i baaaardzo długi i przemieszałem kaszkę….ehhh aż mnie dreszcze przechodzą jak to wspominam….dwa dni do siebie dochodziłem hehee ;)
ale druga bardziej śmieszna sytuacja to gdy chodziliśmy po górach w tej samej Szwecji ;) tam nie było wychodków więc trza było w plenerze….mnie jak zawsze wzięło z zaskoczenia to szukałem rozpękniętych skał tak, żeby sobie usiąść na czystej naturalnej skale i zrobić to co trzeba w szczeline…same plusy…smród mniejszy, nikt nie wdepnie i nie niszcze widoków papierem…dopóki ze szczeliny nie zaczęły wychodzić mrówki………reszty sami się domyślcie :D ;)
Przyznam szczerze – czytając ten komentarz śmiałem się widząc tę sytuację choć podejrzewam, że trauma została! Cóż – najmłodsi to mają po prostu PRZEWALONE ;-)
A tak serio – Skandynawia marzy nam się od dawna. Trochę łyknęliśmy jej będąc zimą w Norwegii, ale to tylko powiększyło apetyt – wypadałoby się tam zaszyć na co najmniej trzy miesiące – z rowerami, namiotem, prowiantem i chłonąć tę piękną naturę…
Pozdrowienia dla Ciebie!
Kible to temat… rzeka ;-)
U siebie na blogu mam osobną zakładkę na ten życiowy temat.
Ostatnio znalazłam taką smiesznotę
http://wyjace50.blogspot.com/2014/08/nieuporzadkowany-ranking-kibli-jeszcze.html
Pozdrowionka
Margita
W Białogrodzie nad Dniestrem spotkałam może nie najbardziej zasrany, (choć zdecydowanie i w tej dziedzinie byłby wysoko), co najbardziej publiczny kibel. „Kabiny” były 3, oddzielone cienkimi ściankami z dykty, za to… bez drzwi! Oczywiście kible „na narciarza”, jak to często na Ukrainie bywa. Kiedy przyszłam, dwie były zajęte, więc raz, żę byłam zdziwiona, a dwa, jednak chciałam paniom dać nieco prywatności, i poczekać w „holu”. Za to panie, jak tylko mnie zauważyły, zawołały, żebym się nie wstydziła, bo przecież są 3 miejsca! Nic, tylko korzystać ;)
Hahahaha, jeden z moich ulubionych motywów w podróżach:D:D, ale przedstawię dwa – dwie skrajności:
1984 r. – Sztokholm, dworzec kolejowy – dla mnie, przybyłej po raz pierwszy do Skandynawii, był to normalnie szok – czysto, pachnąco, kabiny wyposażone w kosmetyki i wszelkie środki higieniczne, muzyczka przygrywa, wychodzić się nie chciało:)
1986 r. – Odessa, jeden z najlepszych hoteli w mieście, kryształy, złoto i marmury – i też szok: oczywiście „narciarki”, z wahadłowymi drzwiami z prześwitem do kolan, z zepsutą spłuczką i gazetą na gwoździu, wchodzić się nie chciało:)
Margita Wiercipięta ma rację – temat rzeka.
Serdecznie pozdrawiam autorów bloga, którego niedawno odkryłam, ale już tu z Wami zostanę:)