Lodowiec Pastoruri w Cordiliera Blanca

Drugiego dnia naszych podboi Cordiliera Blanca padlo na Lodowiec Pastoruri. Od dawna marzylo mi sie wdrapanie na jego zbocze i w koncu stalo sie, ale od poczatku…

Wyjechalismy znow wczesnie rano, bo kawalek drogi bylo do zrobienia, a przede wszystkim wysokosci. Wystartowalismy z Huaraz, czyli z 3052 metrow n.p.m. Docelowo mielismy dojechac na okolo 4500, a stamtad 700 metrow na nogach. Tylko 700? Tak mi sie na poczatku wydawalo, ze tylko 700, jednak to bylo az 700. Dlaczego? O tym za chwile…

Krajobraz robi sie coraz bardziej surowy. Pokazuja sie pierwsze osniezone szczyty, a przed nimi rzeka i laki. Do tego blekitne niebo – niezapomniane widoki. Po drodze zatrzymujemy sie w kilku miejscach na zdjecia, np. dziwnych kaktusow, ktore podobno tylko tutaj rosna.

W koncu dojezdzamy do ostatniego przystanku. Wysiadamy z busa a tu posypal sie na nas grad. Upsik… zaczyna grzmiec i blyskac sie. Patrzymy na naszego przewodnika. O na nas z usmiechem: „Co jest? Chyba nie chcecie wracac?” My? Myslelismy, ze nas nie puscisz, ale juz za pozno. Idziemy. Z ubran wytoczylismy najgrubsza artylerie i przydal sie, bo ziab byl straszny. Zamiast deszczu grad sam mowi za siebie. Droblne kulki lodu bombardowaly nas do samego lodowca, co jeszcze bardziej utrudnialo wejscie. Bylo nas 10 osob. Dwojka z dzicmi sie poddala. Pszlismy w 6 + przewodnik. I tutaj musze oddac honor Elizie. Nie spodziewalem sie, ze narzuci takie tempo, bo w sumie wyszlismy pierwsi ze spora przewaga, a ona dzielnie znosila trudne warunki. Niby 700 metrow w gore, ale wysokosc dala sie we znaki. Co okolo 10-15 minut trzeba bylo sie zatrzymac na 3-5 minut, zeby uregulowac oddech i dotlenic organizm, a tlenu wlasnie tam jak na lekarstwo. Wyraznie go brakowalo. Juz przynajmniej wiem, jak bedzie na Albrusie czy Mont Blanc. Wchodzilismy dluzsza chwile, zujac w miedzy czasie liscie koki, ktore jednak duzo dawaly. Nie krecilo nam sie w glowie i nie bylo objawow wymiotu, do czasu, bo Andrzej musial oczywiscie cos zmajstrowac.

Leekie problemy z przejazdem. Po prawej przepaść, a jak!
Lekkie problemy z przejazdem. Po prawej przepaść, a jak!

Doszlismy do lodowca, porobilismy zdjecia, porzycalismy w siebie kulkami, gdzie jeszcze dwa dni wczesniej bylismy na wysokosci 5 m n.p.m. No takie uroki Peru. Pozniej weszlismy na sam lodowiec i wypatrzylem cos na ksztalt wzniesienia nad lodowcem. Na oko bylo to jakies 300 metrow i 80 m wysokosci. Pytam Elize, czy idzie. Mowi, ze zostaje. Ide wiec sam zobaczyc co tam jest. Te 30 metrow szedlem chyba 15 minut. To chyba byla bariera nie do przejscia na ten dzien, ale baraniastosc sprawiala, ze nie dalem za wygrana. Dolazlem, zatrzymalem sie. Zakrecilo mi sie w glowie. Ups… trzeba schodzic. Dalej nie da rady. Zdecydowanie bylo to za duzo na ten dzien, co czulem do konca dnia w glowie i w brzuchu. Najgorsze bylo to, ze nie udalo sie dojsc do konca lodowca. Tzn. daloby sie, ale mialem wrazenie, ze pode mna nic nie ma i wisze na jakiejs czapie lodowej, bo nie bylo zadnej sciany. Nie kusilem wiec losu i stwierdzilem, ze przepascie to nie to co Tygrysy lubia najbardziej… zywiol wygral.

Cordiliera Blanca.
Cordiliera Blanca.

Zaczelismy schodzic. Bylo coraz ciemniej, pomimo ze to byla dopiero 15. Ubrania jednak sie spisaly. Eliza stwierdzila z usmiechem na twarzy: „Fajne mam buty, w koncu nie zmarzlam w palce u nog” ;) Wracajac patrzylem ze slinka na te osniezone 6-tysieczniki, mowiac sobie w duchu: „Tak, kolejne miejsce na Ziemii, do ktorego trzeba wrocic”. Dokladna mapa Cordiliera Blanca juz kupiona :)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Czarny rynek dolarowy w Wenezueli

Łażę sobie po różnych miejscach w sieci i sporo osób dziwi, o co chodzi z pieniędzmi w Wenezueli. Dlaczego nie opłaca się ich …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *