West Macdonnell Ranges w Australii Centralnej.

Strefa komfortu

Gdy wróciliśmy na kilka miesięcy pod koniec zeszłego roku, nawet do nich nie zaglądneliśmy. Teraz przez ponad półtora miesiąca obchodziliśmy je szerokim łukiem, tłumacząc się trochę przed samym sobą: „Przecież i tak nie mamy mebli, więc co z tym zrobić?” Jak już kilka mebli się pojawiło, to znów zaczęliśmy szukać wymówki: „Przecież tyle bieżącej, niecierpiącej zwłoki pracy mamy.” Kartony cierpliwie czekały, aż do dziś.

Przez te cztery lata w drodze, nauczyliśmy się „nie potrzebować” wielu rzeczy. Stało się tak  trochę z wyboru, a bardziej pewnie z braku innej możliwości. Całe wygodne życie spakowaliśmy w kartony, a tylko niezbędne do przetrwania przedmioty zabraliśmy ze sobą do plecaka. Oj, jak dziś pamiętam pierwsze tygodnie naszej podróży – dwa ćwierkające wesoło ptaszki, nagle opuszczają swoje ciepłe, otulone piórami  gniazdko i fruną przed siebie, przez Azję w stronę Australii. Po pierwszych kilku miesiącach, mija podróżnicza adrenalina, podróż staje się życiem w podróży.

Biwakując, jeżdżąc stopem, czasem przychodzą trudne chwile. Wtedy zazwyczaj wracamy myślami do naszego komfortowego gniazdka i rozmyślamy o smaku krakowskiej zapiekanki z „Okrąglaka” na Kazimierzu. Nagle brakuje nam ulubionego kubka do porannej kawy. Baa! Nawet nie ma porannej kawy! Nie ma fotela i wygodnego, dużego monitora do pracy, tylko ten mały pierdziłek – netbook, który ciągle muli, zawiesza się i nic na nim porządnie nie można zrobić, bo tylko trzeba przewijać ekran w górę i w dół, żeby coś przeczytać. Ale chwila! Czy ja w podróży życia zacząłem tęsknić za pracą? Przecież to właśnie ona, a dokładniej jej nadmiar, była jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się wyjechać na dłużej.

Po raz kolejny, jak to w życiu bywa, punkt widzenia zmienia się w zależności od punktu siedzenia. Nasz mocno doświadczony przez życie znajomy z Australii, który dawał nam pierwsze żeglarskie szlify, powiedział tak: „Zielona trawa jest zawsze po drugiej stronie drogi”. Czy można się z nim nie zgodzić? Czy zdarzyło Ci się choć raz czuć, że Twoje życie jest idealne i nie potrzebujesz kompletnie żadnych zmian? Czy stabilizacja życiowa jest utopią?

Pomimo faktu, że ludzką cechą jest dążyć do tego, czego nie mamy, warto wiedzieć, co w życiu jest dla nas najważniejsze i stawiać sobie cele. My swój zrealizowaliśmy. Odpoczęliśmy od pracy do tego stopnia, że faktycznie zaczęliśmy tęsknić za uczuciem „tworzenia czegoś”. Tomek, nasz przyjaciel, który też podróżował przez cztery lata wczoraj na spotkaniu w Warszawie tak powiedział: „Mózg ma ograniczoną chłonność. W końcu przychodzi taki moment, że musimy z siebie wyrzucić te wszystkie obserwacje i coś z nimi zrobić”. Nie mógł tego lepiej ująć, bo ile można podróżować i obserwować ten świat, albo dosadniej to ujmując, konsumować go?

Pakowanie kartonów przed wyjazdem w 2009 roku.
Pakowanie kartonów przed wyjazdem w 2009 roku.

Dziś wieczorem zaczęliśmy się zastanawiać nad regałem na książki, mapy, albumy – sami wiecie, biblioteczka podróżnika. Najpierw stwierdziłem, że zawsze chciałem mieć „w pokoju biurowym” taki regał na całą ścianę. Jednak po chwili uderzyła mnie myśl – a jak będziemy chcieli się przeprowadzić, to będę to wszystko demontował i zabierał ze sobą? Trzy sekundy i rozsądek znów przejmuje kontrolę dodając swoje pięć groszy: – Nie, nie. Przecież po to wracaliście do Polski, żeby sobie zbudować bazę, uwić to gniazdko i znów móc wyjechać i mieć do czego wrócić, prawda? No postawcie ten regał z książkami i dwa fotele obok. Niech będzie i stolik do kawy, czyli wszystko za czym będziecie mogli znowu tęsknić, gdy zaczniecie się tułać po Australii, Afryce czy Ameryce.

Postawiliśmy. Mamy bazę. Możemy zarzucić kotwicę, ale dziś jednak wiem też na pewno, że stabilne życie jest pozorne. Tak, ważne jest miejsce, które zapewnia nam bezpieczeństwo i do którego wracamy, jednak zawsze może wydarzyć się coś, czego przewidzieć nie mogliśmy lub nie umieliśmy.

Mówi się, że świat należy do odważnych. Ja zaś uważam, że świat należy do tych, którzy potrafią wyjść poza strefę swojego komfortu. Dopiero to daje nam możliwość doświadczenia czegoś nowego, nieznanego, innego…

 

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Podróż w duecie, czyli „a teraz moja kolej”

Nasza podróż do Australii jest inna od tej ostatniej pod wieloma względami. To oczywiste, bo zmieniamy się my sami, nasze potrzeby, cel …

33 komentarze

  1. Dobrze jest mieć takie miejsce gdzie wiesz ze jest to twoje miejsce. Po kilkudziesieciu przeprowadzkach z miasta do miasta, z mieszkania na mieszkanie, chociaż nie do końca wiem które miejsce nazwać moim mentalnym domem to wiem gdzie czuje sie bezpiecznie i szczęśliwie i zawsze sie cieszę gdy wracam do mojego skredytowanego kąta. Całe życie odbywamy małe bądź większe podróże, i zawsze cieszy powrót do naszej oazy.

  2. Nigdy nie podróżowałam autostopem. Podczas kolejnej już podróży przemieszczanie się kolejnym pociągiem, autobusem, taksówką przestało sprawiać mi satysfakcję. Jak dziś pamiętam moment, gdy po raz pierwszy wyszłam na ulicę i wyciągnęłam kciuk w stronę nadjeżdżającego samochodu. Od tamtej pory moje podróże są tylko lepsze, pełniejsze.
    Przekroczyłam granicę swojego komfortu psychicznego. Nie żałuję.

    • od 5 lat podróżuję stopem… Zawsze jak mi się śpieszy i decyduję się na pociąg to potem żałuję, bo tylu fajnych ludków można na stopie spotkać…. Przejechałem dużą część Europy na stopa i cieszę sie z tego niezmiernie… Mam zamiar wyruszyć w Azję ale jeszcze nie wiem jak… konkretnie moim celem są Filipiny ale zobaczymy co przyniesie droga…

      • Fajnie, ale czy pociągi którymi jeździsz są zupełnie puste? Nie ma tam innych fajnych ludków? Moją najlepszą przyjaciółkę poznałam właśnie w pociągu.
        Ludzie są na siebie zamknięci.

        • No nie są zupełnie puste, ale ludzie nie są zbyt chętni do rozmów… w sumie jak całe życie jak podróżuję to w mogłbym na dwóch rękach naliczyć z iloma ludźmi fajny kontakt złapałem w pociągu….z niektórymi mam kontakt do dziś…chodzi mi o to, że na stopa kierowcy zatrzymują się z własnej woli i ogólnie ich życie jest bardzo urozmaicone i często szalone….tacy pozytywnie zakręceni są i często z dużym doświadczeniem życiowym….dużo można się nauczyć od nich i nabrać chęci na szersze poznawanie świata :) w pociągach ludzie albo śpią, albo mają słuchawki na uszach…jak coś czytają to nie chcą się podzielić tym co znaleźli….. często ludzie reagują na zagadującego jak w tym kabarecie: http://www.youtube.com/watch?v=guAadDsywXQ

          cokolwiek nie powiem to oni i tak co innego myślą….tylko zeby dać im spokój…przykre bardzo….oczywiście nie jestem jak ten w kabarecie to hiperbola ;)
          Pozdrawiam

  3. jeszcze łatwiej jest, gdy człowiek nie ma żadnej strefy komfortu. Ja co roku powtarzam sobie, że fajnie byłoby w końcu zrobić ten dom czy kupić mieszkanie i co roku jakoś to przekładam. Nie mam strefy komfortu, ale zaczynam chcieć ją mieć ;)

  4. Podpisuje się 2 rękami i nogami- „świat należy do tych co potrafią wyjść za swoją strefę komfortu”, choć ta niestety ma dużą grawitację i bardzo sciąga z powrotem. No i co człowiek to komfort- dla niektórych wyjście poza strefę może oznaczać zabranie się za kartony… ;)

    • Tak! Tak! Strefa komfortu jest subiektywna. I to jest piekne. Jedni przewracają swoje życie dogóry nogami. Inni, jak tu piszecie w komentarzach, zaczynają jeździć np. autostopem. Ktoś inny ośmiela się nagle występowac publicznie i sprawia mu to frajdę.

      • Może to patetycznie zabrzmi, ale prawdziwe życie toczy się za strefą komfortu, to stamtąd ma się później wspomnienia, opowieści i to się pamięta. Strefa komfortu to powolne usychanie.

  5. To całe podróżowanie, wyjeżdżanie gdzieś gdzie jest zimno, niebezpiecznie, nie ma wody a załatwianie potrzeb fizjologicznych z komfortowych warunkach to marzenie, pozwala chyba docenić po powrocie takie najprostsze rzeczy nad którymi w ogóle się nie zastanawiamy żyjąc w takim wygodnickim świecie bo przecież nikt nie myśli jakim przywilejem jest bieżąca woda w kranie, ba! nawet ciepła :D

  6. Jakże trudno się z Tobą nie zgodzić Andrzej. Ja po kilku miesiącach w podróży zatęskniłam za swoją pracą. Potem znowu przestałam tęsknić, a teraz wszystko wraca. Historia kołem się toczy. Fajnie spostrzeżenie.

    • Ufff… wygląda na to, że jesteśmy normalni! ;-)

      • Albo Wy (my) jesteście normalni, albo jest nas więcej nienormalnych :)
        A tak na serio, to ja też uważam, że człowiekowi potrzebny jest w życiu system przemienno-pastwiskowy, tzn., że jeśli po jakimś czasie praca cię nuży, to odpocznij od niej. Po dłuższej podróży znowu zatęsknisz i tak w koło. I wydaje mi się, że to jest właśnie normalne, no nie?

      • Ale teraz tak sobie jeszcze myślę nad tym, co napisałeś i przypomniało mi się, że ostatnio gdzieś przeczytałam, że takie ciągłe podróżowanie, zmienianie miejsca, to forma trochę uciekania od życiowej odpowiedzialności, bo podróżując łatwo być Piotrusiem Panem przez całe życie. Więc chyba właśnie trzeba znaleźć równowagę, o której piszesz.

  7. ja bym zaszalał i postawił ten regał na ścianę. z jego rozwalania potem tez może być radocha. jak żyć to żyć. „niedasię” to tłumach choroba narodowa :)

  8. Andrzej cos mi uswiadomiles tym postem. Kiedy przeczytalam o tej polce na ksiazki i

  9. Baza zgłoś się! :-P Ja to najchętniej bym założyła kilka baz- każdą na innym kontynencie. Tylko kto by to wszystko sprzątał? ;-) Dlatego też trzeba będzie (choć nie lubię tego „trzeba”) zdecydować się w końcu na jedną… Pytanie gdzie? A tak było prosto póki się więcej niż mniej na tyłku siedziało, takie było wszystko oczywiste!

    • Ola, a myślałaś kiedyś o tym, aby wrócić do tego prostego siedzenia na tyłku? O tak powiedźmy, dwa, może trzy lata na etaciku z dobrą pensją. Dwa tygodnie wakacji, jak dobrze zawieje. Dałabyś radę? Czy jesteśmy już za bardzo wykolejeni, żeby robić takie statyczne akcje?

      • Pytanie nie czy dałabym radę (moja mama zawsze mówiła, że człowiek co takie bydlątko, co do wszystkiego się przyzwyczai), tylko czy bym chciała. No kurde… wiadomo, że nie! Biorę pod uwagę jednak, że życie może się tak ułożyć… Dupa tam, wcale nie biorę :-P I nie wiem, cieszyć się, że zwyczajność, która kiedyś była przyjemną codziennością mnie nuży? Bo może myśmy sobie krzywdę zrobili? I nie mówię o krzywdzie wyrządzonej wątrobie przez „gutter oil” ;-) Lubię bardzo słowa Terzaniego „Jeśli choć raz przekroczysz ten ocean, to już zawsze będziesz po jego złej stronie”.

        • Oj, oj! Ale nam temat dryfuje w różne kierunki. Kiedyś zastanawialiśmy się z Alicją, czy aby na pewno warto zarażać innych podróżowaniem, bo to przecież burzy cały system wpojony od małego? A jak się ten ktoś potem nie odnajdzie w rzeczywistości, to czy będzie to nasza wina, czy nie? Temat szeroki jak sama Jangcy z dodatkami oleju, nie tylko tego gutter ;-)

          • A czy bohaterowie Matrixa winni są zmian, jakie za ich przecież udziałem zachodziły w systemie i ludziach w nim umieszczonych? ;-) Każdy sam podejmuje decyzję o kolorze pigułki…

  10. Andrzej cos mi uswiadomiles tym postem a zwlaszcza tym kawalkiem o polce na ksiazki. Ja od wielu lat co jakis czas zmieniam miejsce zamieszkania. Nie tylko mieszkania, miasta ale i kraje. Wszedzie za kazdym razem troche nieswiadomie tworzylam sobie podobne warunki zycia. Zawsze musialo byc biurko do pracy, polka z ksazkami, fotel i „wygodna kuchnia” no i oczywiscie lozko i toaleta. Moje minimum egzystencjalne na dlugie pobyty. W to wszystko zawsze wrzucalam moje/nasze rzeczy. Nie ma tego duzo ale od lat mam pare przedmiotow, ktore zawsze sa ze mna i moja rodzina. Dopoki one nie rozgoszcza sie w nowym mieszkaniu, mieszkanie nie jest nazywane naszym domem. Tak bylo ostatnio kiedy fracht naszych rzeczy sie opoznial. Przez 3 tygodnie czulismy sie jak na wakcjach a nie w domu. Dopiero jak polki sie zapelnily ksazkami, na scianach pojawily sie nasze obrazy i zdjecia. Lozko przykrylam naszym kocem a w kuchni zagoscily moje noze i inne przybory, no i synek dostal swoje zabawki i lozeczko. Nagle zaczelismy to nowe miejsce traktowac jak dom. Takie minimum strefy komfortu chyba kazdemu jest potrzebne.

    • Twoja obserwacja naświetla temat od zupełnie innej strony. Kurcze, nigdy wcześniej tego nie zaobserwowałem, choć przyznam się też, że nigdy nie przeprowadzałem się na dłużej (rok?) do innych krajów.
      Dzięki za Twój punkt widzenia. Poobserwuję zjawisko na innych osobnikach skażonych podróżoholizmem.
      Edit: A myślisz, że Twój syn tak samo to odczuwa? Nie wiem ile ma lat, może za mało, aby coś z niego wyciągnąć. Ta sobie tylko głośno myślę. Zaintrygowałaś mnie tą obserwacją.

      • Andrzej, ta moja mysl wynikla z przeczytania Twojego postu. Cos mi wkoncu zaskoczylo w temacie strefy komfortu – poczucia bezpieczenstwa. Zauwaz, ze nawet jezeli ktos nie podrozuje ale poprostu przenosi sie do nastepnego domu bo obecny ma za maly albo z innego powodu, to zabiera rzeczy – swoje rzeczy i dopiero od tego momentu ten nowy dom jest jego domem. To chyba naturalne. Ja przynajmniej nie spotkalam nikogo, kto by zaczynal zycie w nowym miejscu od kompletnego zera z nowymi wylacznie rzeczami.
        Co do posiadania bazy – domu gdzies gdzie sie wraca myslami w czasie podrozy jest to chyba uwarunkowane charakterem danej osoby. Ja dzis doszla do wniosku, ze na moim etapie zycia nie potrzebuje takiej stalej bazy w postaci murow, a jedynie paru przedmiotow, ktore sa moimi sentymentalnymi kotwicami. W naszym nowym miejscu poznalam kilka osob, ktore mieszkaja tu a w zimnych krajach maja swoje domy-bazy. Ale wydaje mi sie, ze te bazy to bardziej magazyny na rzeczy i snetymenty. Moge sie jednak mylic. Dla mnie to zbytek i zbytni wydatek. Wole raz na jakis czas zaplacic za przewiezienie rzeczy niz je gdzies trzymac i sie o nie martwic. Oczywiscie tez nie moge posiadac duzo rzeczy bo wtedy nie jestem az tak mobilna. Ale te kilka rzeczy, ktore woze ze soba daje mi poczucie bezpieczenstwa i zakotwiczenia. Jednak najwazniejsi w tym wsystkim sa bliscy ludzie. Wtedy latwiej jest sie gdzies przeniesc na dluzej jezeli masz z kim.

        Co do syna to on ma niecale dwa lata. Jeszcze nie mowi. Ale obserwujac go moge potwierdzic moja teorie. Kiedy sie przenieslismy a nasze rzeczy byly w dordze maly czul sie w nowym miejscu jak w czasie gdy bylismy z nim w krotkich podrozach. Po jakims czasie mialam wrazenie, ze mi mowi – mama a kiedy wracamy do domu? To samo wrazenie mialam miesiac temu, po przeprowadzce. Do tego zaczal sie buntowac i zle spac, zrzucilismy to na syndrom buntu dwulatka. Kiedy przybylo jego lozeczko i mogl juz w nim spac skonczyly sie problemy ze spaniem, zasypianiem i wybuchami placzu w ciagu dnia. A gdy otwarlismy pudla z zabawkami maly poczul sie jak w domu. Doslownie z dnia na dzien.
        Ciekawa jestem Twoich obserwacji.

        • Gosia, cos sobie uswiadomilam dzieki Tobie. My tez nalezymy do takich, co zmieniaja miasta/kraje dosc czesto i tak jak mowisz, jak nie mamy pewnego minimum, to po prostu sie zle czujemy. Nie mozesz zyc w zawieszeniu nawet wtedy jesli wiesz, ze za rok sie przeprowadzasz…zapuszczaj korzenie gdziekolwiek jestes i na niewazne ile jestes, inaczej nie zyjesz w pelni, a tylko dotykasz powierzchni. Pozdrawiam

      • Kazimierz Mrówka

        Cześć! Spotkaliśmy się na debacie podróżniczo-filozoficznej w Krakowie. Byłem i wciąż jestem pod dużym wrażeniem Waszych – również Kasi, Łukasza, Pawła dokonań i opowieści. Dziękuję za to spotkanie.

        Strefa komfortu, o której piszesz, jest w głowach, a nie w rzeczach. Część tej strefy obejmuje to, co naturalne i niezbędne człowiekowi, o czym wspomniała Gosia; ale wiele z tej strefy to zwykły śmietnik złożony z przyzwyczajeń i przesądów. Niewiele ludzi stać jest na akt odwagi przekroczenia strefy komfortu; zdecydowana większość jest zbyt leniwa, by zrezygnować ze swej „małej stabilizacji”.

        • Cześć!

          Nam tez było miło Cię poznać! Dzięki za zupełnie inne spojrzenia na podróżowanie podczas debaty.
          Zaś co do strefy komfortu, to bardzo podoba mi się stwierdzenie: „śmietnik złożony z przyzwyczajeń i przesądów” tudzież stereotypów pewnie. Sęk tylko w tym, że wiele osób nie jest w stanie nic z tym zrobić, bo tak na prawdę całe ugruntowane życie posypałoby im się w kawałki. Do tych wniosków powinni dojść tylko ci, którzy mają wystarczająco dużo siły i odwagi, aby sobie z tym poradzić. To jednak nie jest już nasz problem, a rachunek winien zrobić sobie każdy sam.

  11. Już kilkanaście większych lub mniejszych samodzielnych podróży za mną. Od momentu gdy przestałem jeździć z biurem wszystko się zmieniło. Granica mentalna przekroczona, ale przyznam, że pierwszy raz samodzielnie to gigantyczna adrenalina i prawie jakby podbój Ameryki!

  12. U nas bylo podobnie. Po siedmiu miesiacach podrozy po Ameryce Lacinskiej probowalam namowic mojego meza na kolejnych kilka w Azji. Niestety sie nie udalo, bo tak bardzo tesknil za swoja praca. Masz racje, przewaznie the grass is always greener on the other side ;)

  13. Już jakiś czas temu przeczytałam ten tekst i zaczęłam zastanawiać się nad tym, co piszesz na końcu, że „świat należy do tych, którzy potrafią wyjść poza strefę swojego komfortu”. I tak się zastanawiałam i myślałam o mojej strefie komfortu i tym jak ona się zmienia pod wpływem moich corocznych przeprowadzek, podróży.Zdałam sobie sprawę, że na moje nowe lokum dość szybko zaczynam mówić „dom”, nawet jeśli ten jeden, najważniejszy jest i będzie w Cieszynie. Będąc na wymianie, jeżdżąc na weekendy z internatu do rodziny goszczącej, jeździłam do domu. Domem było mieszkanie w Pradze na Erasmusie, które dzieliłam ze wspaniałymi Czeszkami, a teraz jest nim foyer, w którym urzęduję w Paryżu. Zawsze podróżuję z moją poduszką, w tych moich „domach” oznaczam teren rozklejając różne rzeczy na ścianach, przywożąc swój kubek do herbaty czy książki, które dźwigam bez sensu, bo niektóre mam już w pdfach, ale co książka, to książka ;) A a propos nierozpakowanych pudeł – klika dni temu natknęłam się na takie jedno, średnich rozmiarów, jeszcze z czasów wymiany (ile to już? cztery lata będą!). Wielkie to było odkrycie :D

  14. pisze: Sam przekonałem się, że nie można się podwadać. Kilka razy w życiu wszyscy mf3wili to Ci się nie uda, nie podołasz temu. Mnie to motywowało jeszcze bardziej i za każdym razem mf3wiłem sobie pokażę im, że się mylili . Miałem to szczęście, że większość rzeczy udała mi się i teraz mogę spokojnie planować kolejne swoje posunięcia bez wysłuchiwania ciągłych narzekań nad głowąAdrian Strf3jwąs ostatnio opublikował..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *