Przystanek w Bangkoku.

Klimatyczny Bangkok

Bangkok to zjawisko. Niektórzy mówią, że to „miasto z dreszczykiem” myśląc o jego nocnym obliczu. Dla mnie osobiście Bangkok będzie miastem z dreszczykiem, ale w trochę innym wydaniu.

Turyści przyjeżdżający do Bangkoku mają wiele opcji na poruszanie się po tym mieście. Dużą popularnością ze względu na „prostotę obsługi” cieszą się statki rzeczne w połączeniu ze Sky Train/metro. Ta konfiguracja jest zdecydowanie najszybsza, ale przygód w niej zbyt dużo oczekiwać nie można. Nie wszędzie też się da dotrzeć w ten sposób.

Inna opcja to tuk-tuki, które są jednym z symboli Bangkoku. Szybkie, bardzo skrętne, w nocy niejednokrotnie kolorowo oświetlone – zdecydowanie zjawiskowe. Problem tylko w tym, że turyści muszą się mieć na baczności.  Kierowcy tuk-tuków znają wiele trików, aby uszczuplić kieszeń przyjezdnych. Oj wiele. Przynajmniej raz, jednak warto zaryzykować i pójść na całość :)

Sky Train w Bangkoku.
Sky Train w Bangkoku.

Trzecia opcja to taksówki. Zwykłe samochody mam tutaj na myśli. Hmm… zwykłe-niezwykłe, gdyż zdarza się iż same taksówki potrafią zakorkować całą ulicę, a że są pomalowane na różne kolory, szare ulice miasta zamieniają się w ruchomą tęczę. Z wysokości kładki nad ulicą wygląda to naprawdę prześlicznie.

Pytając o podwózkę taksówką, poza podaniem adresu, warto też upewnić się, czy kierowca włączy taksometr. Jeśli nie, nawet nie wsiadajcie, bo ta przyjemność będzie kosztować Was kilka razy więcej, niż wskazałby licznik, ale czy o 3 w nocy po udanej imprezie ma to jeszcze jakieś znaczenie? ;)

Autobusy… moja ulubiona forma transportu po Bangkoku. Tanie i dość wolne, ale jakże KLIMAtyczne. Pierwsze wyzwanie to zlokalizować ich przystanki i rozkminić trasy przejazdu. Drugie wyzwanie to wybranie pory dnia, która przejazdom autobusowym w danym rejonie miasta sprzyja najbardziej. Generalnie tak to widzę. Rano, ok. W południe, znośnie. Po południu – zabierz ze sobą prowiant piknikowy i koc. Wieczorem, względnie szybko i prawie jak na Antarktydzie.

Raz wybraliśmy się na północ miasta. Dwa autobusy: pierwszy z Khao San do Victoria Monument, a potem drugi na daleką północ. Rano zajęło nam to około 1,5 godziny. W drodze powrotnej (po południu) jechaliśmy prawie 4,5 godziny wliczając w to przesiadkę przy Victoria Monument.

Przystanek w Bangkoku
Przystanek w Bangkoku

Co tam się działo?! Tysiące ludzi, setki autobusów zatrzymujących się nieraz na środkowym lub wewnętrznym pasie. To wszystko oblewał ruch drogowy, a pomiędzy pląsali wracający z pracy Tajowie. Za takie chwilę kocha się Azję!

Wracając jednak do autobusów. Jeden drugiemu nie jest równy – część z nich jest klimatyzowana, część ma otwierane okna. Ta pierwsza grupa to jeżdżące kostnice. Klima ustawiona na stopni naście przy ponad trzydziestu na zewnątrz – zabójcze. Ja akurat mam problemy z zatokami i każdorazowy przejazd takim autobusem to następny dzień z zatkanym nosem – i tak już tydzień ;)

Ktoś powie, to wybieraj te nieklimatyzowane. Owszem, ale klimatyzacja tak samo idiotycznie ustawiona jest w sklepach, centrach handlowych, czy w poczekalni dworca kolejowego. Podobno nawet w kinie. Nie rozumiem dlaczego w Tajlandii (Malezja, Singapur dość podobnie) tak to funkcjonuje. Czy to działa na zasadzie: mamy klimatyzację, to włączamy ją na maxa? Po prostu nie wiem.

Zamarzalnia, czyli poczekalnia na dworcu kolejowym.
Zamarzalnia, czyli poczekalnia na dworcu kolejowym.

Wiem jednak, że i Tajowie cierpią z tego względu, ale czy ktoś tutaj komuś zwróci uwagę? Tajowie zatopieni w cierpliwym oczekiwaniu na koniec tej męki. Nikt nie narzeka, ale też nikt się nie uśmiecha. Nikt nie warczy i nie sposób zaobserwować zniecierpliwienie. „Hej Panie, przykręć klimę!” – krzyknąłbym w Polsce, ale tutaj chyba nikt tak nie powie, bo ten straciłby twarz, prawda? Godzina, dwie, trzy… w autobusie. Jak tak można? Można… zapraszamy do Bangkoku.

W niektórych autobusach dalekobieżnych rozdają nawet kocyki, żeby się przykryć, wiec problem jest znany stosuje się półśrodki, ale przykręcenie klimy jest zbyt trudne. Podróż z dreszczykiem – tak to z Alicją nazywamy. Dosłownie i w przenośni.

PS: Czekajcie, czekajcie… a czy to trochę nie jest tak jak w Polsce? Sezon grzewczy zaczyna się kiedy? Zimy nie ma, a kaloryfery zioną! Widzicie jakieś skojarzenia? ;-)

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Internet w podróży

Jedno z częściej zadawanych nam mailowo pytań – jak łączymy się z Internetem w podróży. Odpowiedzi prostej nie ma, …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *