Mijają właśnie dwa tygodnie od przyjazdu do domu, a ja mam wrażenie jakby minęło co najmniej kilkanaście. Nagle, w krótkim odstepie czasu wydarzyło się tak wiele, że nawet nie mieliśmy chwili, aby usiąść na spokojnie i zastanowić się nad tym powrotem. Z naszego spokojnego, podróżniczego trybu wskoczyliśmy w zaplanowany co do godziny grafik, który na szczęście jakoś udało nam się ogarnąć i z którego w przyszłym roku ma się wykluć coś ciekawego. A co?
Dziś pierwszy dzień, w którym mogę powiedzieć, że nie zrobiłem kompletnie niczego poza tym, że się wyspałem… Zapytacie, co takiego mamy do roboty, skoro pracy nie mamy. No tak, pracy faktycznie nie mamy i etatu nie szukamy, bo nasze głowy są tak przeryte przez wolność, niezależność i samodecydowanie o własnym jutrze, że chyba ktoś musiałby nas jakimiś ciężkimi milionami przekupywać.
Po pierwsze, absorbują nas spotkania ze znajomymi i nieznajomymi. Ludzi, których znaliśmy tylko wirtualnie, głownie przez bloga lub Facebooka i z którymi wymienialiśmy się mailami przez rok, dwa, a czasem i dłużej, jest tak wielu, że całą Polskę trzeba by objechać, aby poznać się, porozmawiać, wymienić spostrzeżeniami. Proces ten ciągle trwa…
Przetarabaniliśmy się przez Polskę z samego południa na samą północ: góry => Kraków => Warszawa => Toruń => Gdańsk (Sopot) => znowu Warszawa => znowu Kraków*. Mnóstwo rzeczy nawet nie na dziś, ale na wczoraj. Nagle życie nasze przyspieszyło do prędkości światła, a tematy, które czekały spokojnie aż wrócimy i damy się złapać w maszynę pędzącego życia, w końcu nas dopadły. Nie, nie narzekamy! To jest super uczucie, bo te kwestie mogą i w większości przypadków na pewno (tu programujemy przyszłość!) sprawią, że przyszły rok nie będzie nudny. Oj nie będzie!
Robimy swoje i dalej obchodzimy te zakurzone, zszarzałe kartony, które czekają rozpakowania. Czekały cztery lata, mogą poczekać jeszcze kilka tygodni. Swoją drogą to ciekawe, że jedyne co z nich wyciągnęliśmy to buty, kubek do kawy i płyty z muzyką. Reszta rzeczy jakaś niepotrzebna, czy co? Może przejrzymy to i porozdajemy osobom bardziej potrzebującym…
Po drugie, uruchamiamy maszynę tworzenia… Tworzenia bardzo nam brakowało, gdyż przez te cztery lata głównie świat obserwowaliśmy, konsumowaliśmy go organoleptycznie. W ruch poszedł dyktafon, który przestawiamy z opcji nagrywaj na opcję odtwarzaj. Zaczynamy wdrażać na początku dwa, trzy pomysły – nagrane gdzieś w Chinach, Australii czy Tajlandii. W tle słychać chiński motorek i muzykę, która dobiega z zamontowanych obowiązkowo głośników. Słychać też gwar tajskiej garkuchnii, a wyobraźnia dodaje do tego smaki i zapachy (no, nie będzie z tego tylko szybkiej wizyty w toalecie! Taki plus z dyktafonu.) Nagranych mamy kilka godzin pomysłów na to co robić, zmieniać, co stworzyć tutaj w Polsce i od czego zacząć. Tak, to właśnie dlatego nie wiemy w co ręce włożyć! Cholernie nas to cieszy, bo…
…wiele razy słyszeliśmy historie ludzi, którzy wyjeżdżali w podróż przed siebie, bez planów, uciekając z Polski przed czymś/kimś lub bez powodu. Po kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu miesiącach w podróży nagle nie mieli żadnej kotwicy. Byli sami ze sobą. My wyjeżdżaliśmy, aby złapać dystans do świata, odświeżyć umysł, spojrzeć na Polskę z innej perspektywy, zresetować się, zainspirować i posłuchać ludzkich historii wszędzie tam, gdzie było to tylko możliwe i… zacząć w Polsce od zera.
Jeżdżenie dla samego jeżdżenia znudziło nam się po około dziesięciu miesiącach i po raz pierwszy, w Tajlandii faktycznie zaczęliśmy się zastanawiać, czego w tej podróży szukamy. Gdy z głów odeszła podróżnicza endorfina i euforia spowodowana zagarnianym łapczywie światem, nagle ten piękny, kolorowy, egzotyczny świat poszarzał i zamiast robić kolejne kolorowe zdjęcia, zaczęliśmy się faktycznie przyglądać z zaciekawieniem życiu tam na miejscu. Wtedy też kupiliśmy dyktafon, który wg mnie cenniejszy jest niż te wszystkie gigabajty zdjęć i filmów. To na nim zapisana jest esencja ze świata, który udało nam się poznać i będziemy chcieli jego najlepsze smaki zaimplementować tutaj, w Polsce, co by żyło nam się lepiej i w milszej atmosferze. No i może, aby zimą choć trochę więcej słonecznych dni były…
Stay tuned!
PS: Esencją ową w formie opowiadań też będziemy się chcieli z Wami dzielić. Spotkania i opowiadanie o świecie, który zobaczyliśmy sprawiają nam sporo frajdy i już dziś zapraszamy do naszego małego kalendarzyka spotkań, gdzie znajdziecie szczegóły dotyczące miejsc, w których się pojawimy.
* Swoją drogą to ciekawe jak szybko po powrocie słowo „daleko” znów nabrało dawnego znaczenia choćby w odniesieniu do trasy Kraków – Warszawa, a w Australii np. ta sama odległość to jakby wyjść do sklepu po chipsy.
Trzymam kciuki! Ja właśnie dochodzę do momentu, w którym trzeba się zastanowić co dalej po tym całym włóczęgostwie…
Dzięki! To chyba jesteś teraz w najfajniejszym momencie podróży! Uwielbiamy metamorfozy i polecamy dyktafon ;-)
Jak pedałowanie przez Chiny?
Jeszcze nie ruszyłem, czekam na rower… Wbrew pozorom nie tak łatwo dostać w Chinach dobry rower na 195 cm człeka ;) Za Twoją namową dyktafon trafia na moją listę rzeczy niezbędnych!
Będziesz miał mase czasu na przemyślenia pedałując i taki malutki podręczny dyktafon, albo w telefonie też może być, to super pomysł też żeby zostawały okoliczne dźwięki. Wczoraj słuchałem właśnie nagrania z Uzbekistanu, w którym sapię jak lokomotywa jadąc przez 50 stopniowe upały i uzewnętrzniam się z tym, co akurat w głowie siedzi. Polecam gorąco!
Tak, trochę znamy chiński rynek rowerowy :)
Niebanalny sposób na życie to jedno. Bardziej Wam jednak zazdroszczę tych spostrzeżeń, umiejętności spojrzenia z różnych perspektyw i zrewidowania (krytycznie!) tego, co akurat robicie.
Widzimy się we Wrocławiu!
Aga
No, mógłbyś pisać scenariusze do telenowel. Zbudowanie napięcia, a potem nagłe zawieszenie, które sprawia, że czytelnik przebiera nogam z ciekawości, co będzie dalej :)
Dobrze, że do Amreyki Łacińskiej nie dojechaliśmy tym razem, bo byłaby tu pewnie jedna wielka telenowela ;-)
PS: W szoku jestem po powrocie – Klan dalej w TVP! OMG!
Dyktafon z pomysłami?!?! Na biznes? Życie? Bloga? Jakimi?!
Na siebie, dom, kuchnię, rodzinę, bloga – na wiele kwestii… :)
Czekam z zainteresowaniem na Wasza tworczosc.Zobaczyc kawalek siwata to jedno natomiast przekazac wiedze i swoje doswiadczenie innym to zupelnie cos innego. Mam nadzieje ze spotkam Was na zywo i bedie kilka tematow do rozmow. Pozdrawiam
My też nie możemy się doczekać spotkania. Zgadamy się :)
Nie mamy planu, aby robić inwazję Polski myślami za wschodu, ale jeśli ktoś będzie miał ochotę się zapoznać to proszę bardzo.
Nie jest czasem tak, że „zielona trwa jest zawsze po drugiej stronie”?
Pozdrawiam!
W sensie, że przed wyjazdem rzuciliśmy wszystko (prace, ffirme etc.), w trakcie nam się popierniczyło w głowach (zaczęliśmy kombinować jak zbudować to na nowo), a za chwile będziemy kwękać, że znów chcemy w tropiki?
Jeśli o to pytasz, to się zgadzam Tak właśnie jest, chyba z każdym człowiekiem i to chyba dobrze, bo jakby był constans, to by było nudno jak cholera! O czym byś czytał, o czym ja bym pisał? O tym, ze 4 lata temu myślałem i wierzyłem w 100% w to samo co dziś?
Oto pytałem. Zmiany są konieczne, nieuniknione – to prawda. Fajne jest to, że macie na siebie pomysł i że nie jesteście zdołowani po powrocie do pl. Ludzie zwykle mają doła już na lotnisku.
Pozdrawiam!
A wyjaśnij proszę stwierdzenie „Jeżdżenie dla samego jeżdżenia znudziło nam się”. Co to znaczy? Jak to się zmieniło? Tym że jechaliście na rowerach? Że mieliście dyktafon? Jak to się rózni od „jeżdzenia dla samego jeżdzenia”? Była jakaś misja? Pozdrawiam.
„Jeżdżenie dla samego jeżdżenia”, czyli podążanie przed siebie, od miejsca A do miejsca B, lub jak kto woli od artrakcji turystycznej do kolejnej atrakcji bez zagłębiania się w odwiedzane miejsca. Po pewnym czasie (Tajlandia, kwiecień 2010) po prostu samo „bycie w drodze” nam przestało wystarczać. Zaczęliśmy szukać pomysłu na podróżowanie albo klucza, wg którego będziemy odwiedzać różne miejsca.
Dykrafon to inny temat. Taki symboliczny trochę. Mógłby tez być i kbrudnopis/notes. Padło na dyktafon, bo nagrywa nie tylko to co mamy akurat na myśli, ale tez tło, to co się dzieje wokół nas. Dyktafon po prostu pomógł nam zachowywać pomysły lub obserwacje, które są bardzo ulotne i czasem nawet następnego dnia nie ma po nich śladu.
Przesiadka na rowery (też w Tajlandii, ale ponad dwa lata później) sprawiała, że mielismy masę czasu dla siebie samych, na przemyślenia. No i obserwowaliśmy wszystko to, co jest pomiędzy miejscem A i miejscem B.
Misja? Chyba nie…
Pozdrawiam także.
Witajcie w Polsce :) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się Was poznać osobiście na jakimś slajdowisku. Udanego powrotu do rzeczywistości i oby „reverse culture shock” był jak najmniejszy ;)
Cześć Karolina! Bardzo chętnie, nie koniecznie przy okazji pokazu ;-)
Wybyłam teraz na studia do Paryża, gdybyście tutaj byli, to daj znać. Wracam w Beskidy w czasie przerwy świątecznej, to może wtedy jakoś się złapiemy :) Tak czyś jak – do zobaczenia :)
Andrzej, Alicja, jak Wam się podoba w Polsce?
Kasia, wiesz sama – nie narzekamy na życie, zwykle chwytamy je za rogi i do przodu! Tym razem nie jest inaczej! Polskę lubiliśmy i dalej lubimy… :)
:) my też lubimy, choć znam takich, dla których to kontrowersyjne stwierdzenie :) pozdrawiamy Was z Maćkiem gorąco!