Pewnie każdy z nas, zapytany o najdziwniejszy nocleg w podróży mógłby znaleźć ten swój, jedyny, niezapomniany! Ktoś wymieniłby miejsce straszne, ktoś inny oryginalne, a jeszcze inni niespodziewane zaproszenie do domu. A co z tymi noclegami, których nie da się zmieścić w żadnych granicach zdrowego rozsądku?
To był początek naszej rowerowej podróży z Tajlandii do Polski. Pierwszy tydzień podróży. Tropikalne słońce katowało nas jak tych beduinów przemierzających pustynię. Gdy tylko słońce chowało się za gęstym lasem tropikalnym i robiło się ciut chłodniej, marzyliśmy tylko o dwóch rzeczach – zaspokojeniu swojego pragnienia oraz spokojnym śnie…
Już pewnie domyślasz się, że historia, którą za chwilę przeczytasz będzie conajmniej dziwna. Tak, ale zaskoczenie przyjdzie z najmniej oczekiwanej strony :)
Słońce w tropikalnej Tajlandii wstaje i zachodzi bardzo szybko. Nie ma tych długich cieni i leniwych zachodów słońca jak w Polsce, tylko pyk – światło wyłączone. Nauczeni kilkoma wcześniejszymi „nagłymi zaskoczeniami”, trochę się wycwaniliśmy i znajdziemy sobie nocleg zupełnie za darmo i wcale nie w namiocie, jak poprzedniej nocy. Namiot o tyle się w Tajlandii nie sprawdzał, że było wściekle duszno i musieliśmy spać z głowami na zewnątrz, czyli w sumie, co to za spanie jedną nogą w namiocie?

Podjechaliśmy pod klasztor i oparliśmy rowery pod murem. Wszedłem do środka i wypatrywałem jakiejś osoby w charakterystycznym pomarańczowym stroju. Skanowałem teren pełen drzew i różnych zabudowań moim wewnętrznym skanerem na podpomarańcz ;-) i w końcu się udało. Gdy złapałem kontakt wzrokowy, nawet nie zdążyłem wydusić z siebie jednego słowa, a uśmiechnięty mnich w pomarańczowej szacie, już trzymał koło swojej przechylonej na bok głowy, dwie charakterystycznie złożone dłonie. Spać – to bardzo międzynarodowy gest. Kiwnąłem głową, a mnich machnął na mnie ręką. Ruszyliśmy w stronę niskich zabudowań. Po kilkudziesięciu krokach, szło za nami dziesięć psów.
– Będziemy się czuć tutaj bezpiecznie – pomyślałem spoglądając na obwąchujące moje klapki kudłate mordki.
Mnich zaprowadził mnie do czegoś co nazwałbym altanką. Był daszek, pokryty łuszczącą się farbą stolik, a wzdłuż niego dwie rozgrzane metalowe ławki bez oparć. Wymieniliśmy uśmiechy, mnich poklepał mnie po plecach i trzymając jedną rękę zakrzywioną nad głową, drugą wskazywał prysznic/toaletę – tak się domyśliłem. Wróciłem po Alicję.
Gdy już zjedliśmy kolację, która składała się głównie z soczystych i słodkich jak miód ananasów, zaczęliśmy się zastanawiać, co robimy ze spaniem. Żadne z nas nie chciało powtórzyć poprzedniej nocy przypominającej czas spędzony w rozgrzanej tureckiej łaźni, więc ochoczo stwierdziliśmy, że tym razem mając daszek nad głową prześpimy się na wolnym powietrzu. I to, jak się pewnie domyślasz, była jedna z najgorszych decyzji strategicznych, które podjęliśmy w tej podróży.
Wykąpani w czymś co można nazwać prysznicem, zaczęliśmy się mościć do snu. Alicja na karimacie rozłożonej na betonowej wylewce, a ja też na karimacie, ale rozłożonej na ławce, która już nie była nagrzana. Tak sobie to wymyśliłem, że ławka zapewni mi przewiew powietrza od dołu i tym samym uchroni przed spotkaniem z jakimś tropikalnym wężem, który z nudów mógłby się tutaj zaplątać. Nawet jakby przypełzł, to Alicja swoim krzykiem by mnie obudziła, więc mogłem spać z wyłączonym wewnętrznym bezpiecznik*. Nikt z nas tylko nie zdawał sobie sprawy, że tej nocy, nie zmrużymy nawet oka….

Mnisi przestali się krzątać dość szybko, bo około 20:00. Światła pogasły, a my powoli zaczęliśmy oddawać się w objęcia Morfeusza. Nie minęło piętnaście minut i zaczął szczekać pierwszy pies. Psów było w końcowym rozrachunku pewnie ze dwadzieścia, więc zaraz za pierwszym zaczął podszczekiwać drugi i trzeci. W tym samym czasie czwarty zerwał się na równe nogi, budząc piątego, który przestraszył się tego, że ten czwarty się zerwał, więc piąty też się zerwał. Oba nawzajem na siebie zaczęły szczekać tym samym przenikliwym tonem! Po chwili z przeciwległego rogu posesji klasztornej zaczęły odzywać się kolejne psy – szósty i siódmy. W tym samym czasie już ten pierwszy przestał szczekać, ale za płotem też były psy, które dołączyły ochoczo szczekaniem do mnisich psów. Szaleństwo!
Zaczęliśmy w końcu te psy uciszać, robić „pst” i mówić „cicho”! Wiesz jaka była reakcja? Oczywiście odwrotna od zamierzonej – „pst” przestraszył się pierwszy pies, który już się po pierwszej arii uspokoił, a zaczął wtórować mu drugi. Wymieniśmy spojrzenia i równocześnie powiedzieliśmy to samo zdanie: „W końcu muszą się znudzić i zasną!” Nic bardziej mylnego – powiedziałby Radek Kotarski i miałby rację.
To poszczekiwanie trwało do drugiej w nocy. Gdy już ucichły, któryś z mnichów poszedł za potrzebą i zaczęła się druga część arii, która trwała kolejne dwie godziny. Nic nie byliśmy w stanie z tym zrobić. Ani się przenieść gdzieś indziej, ani uciszyć psy, ani zmrużyć oka. Psy wyły na zminę – raz jedne, raz drugie. Zacząłem się zastanawiać, jak bardzo one będą też niewyspane następnego dnia, ale w tym samym momencie zrozumiałem, dlaczego psy w Tajlandii ciągle śpią w ciągu dnia!?! Bo w nocy nie śpią! Takie to proste! My zaś około 5 rano zaczęliśmy się stamtąd zwijać. Nie było sensu dalej leżeć i popadać w jeszcze większą frustrację. Zebraliśmy się szybko i zaczęliśmy jechać, aby jak najprędzej o tym koszmarnym noclegu zapomnieć.

Widoki wokół były śliczne, ale byliśmy tak zmęczeni, że koło 10 po prostu oboje odpadliśmy na bite cztery godziny. W Tajlandii super jest to, że przy drogach są takie a la przystanki, w których można sobie odpocząć i schronić się przed słońcem. Wykorzystywaliśmy je ile się tylko dało i wszystkim rowerzystom to polecamy!

Pewnie zastanawiasz się teraz, czy dziś miło wspominamy to zdarzenie? Oczywiście! Z perspektywy czasu, śmieję się sam z siebie pisząc ten tekst, ale pewnie rozumiesz, że tamtej nocy do śmiechu nam nie było. Na pewno też i tobie przytrafił się jakiś dziwny nocleg? To są takie dziwne chwile, które przeklina się na miejscu, a z czasem wspomina się z uśmiechem.
*wewnętrzny bezpiecznik – można to nazwać intuicją, ale bardziej jest to taki stan umysłu w podróży, który ciągle analizuje i przewiduje możliwe zdarzenia. Prawie całkowicie wyłącza mi się to w Polsce, ale gdy tylko ruszam w drogę, to ten od razu się pojawia. No nie wiem, jak to inaczej opisać :)
Ja się bardzo bałam spać sama u nieznajomych z Couchsurfingu. Wybierałam dziewczyny oczywiście i dalej miałam takie uczucie podniecenia i niewiadomej. Teraz już tylko na plus, choć ciągle jest podniecenie – zastanawiam się jaka się okaże nieznajoma osoba, niż co mnie spotka!
WOW. Bardzo ciekawa przygoda. :)
Takie sytuacje podczas podróżowania są zdecydowanie najlepsze, bo nie jesteśmy w stanie ich przewidzieć.
my też kiedyś spaliśmy w buddyjskim klasztorze ale w Birmie, nocleg był zaplanowany i takich jak my bylo tam więcej – z tym , że spaliśmy właściwie w obrębie samej świątyni i jeszcze przed świtem obudziło nas śpiewanie – mantrowanie młodziutkich mnichów o ale to było piękne , mimo niewyspania bo to mogła być jakaś 3-4 rano chcieliśmy żeby ta chwila trwała wiecznie
Rozumiem, że psów nie było :D Haha!
Ale czekaj, czyli to był taki nocleg zorganizowany w klasztorze? Jak to działa? Nie słyszałem o takich opcjach w Birmie…
no najwyraźniej zorganizowany – bylismy z wyprawą trampingowa z biurem (Supertramp.pl) i w ramach tego był treking 2 dniowy na piechotę nad jezioro Inle i w połowie tegoż był nocleg w tym klasztorze – mnisi pewnie jakąś opłatę pobierali w zamian mieliśmy nocleg i posiłek – bardzo było romantycznie. A psów nie było (chyba) inna rzecz że ja mam sen z kamienia więc mogłam nie słyszeć jesli cos we wsi ujadało ;)
nie umiem powiedzieć w jakiej miejscowości to bylo
Aaa, chyba już wiem… to na trasie gdzieś z Hsipow do Inle jest w górach, tak? To by się zgadzało…
no tak chyba mozna to określić potem było głównie „w dół”
z tym , że start był w miasteczku Kalaw na wyżynie Szan
haha haa nocny psi koncert, A foto, spanie na ławce jest rewelacyjne. Okrzyknęłabym „zdjęciem roku”
Hahaha! A taki bałagan na tym zdjęciu i jakaś miotła… :D
Nie , to nie bałagan żaden , to spanie z drogowym majątkiem !! ha ha fantastyczne, rower wyglada jakby był przywiązany do łózka, tak miotłe tez zauważyłam , chyba każdy kto widzi to foto, zamarzył, żeby choć raz tak sie trafiło nocować , he hehhe
My na Koh Phangan spaliśmy w salonie masażu – Tajki masowały (tylko masowały!) ludzi obok, a my cichaczem oglądaliśmy serial :D To było jedyne w miarę tanie miejsce w czasie sylwestrowym na tej wyspie. No i nie było szczekających psów, jak u Was. Za to noc wcześniej, też na Phangan spaliśmy za darmo na hamaku – całkiem fajna pierwsza noc w Nowym Roku :)
Wiesz, przeczytałem salon masażu i… skojarzenia poszły mi w wiadomym kierunku, ale skoro mówisz, ze było inaczej :)))
A w ogóle hamaki to jest super patent na Azję SE – żałuję, że ich nie mieliśmy.
Nocleg w Mongolii w jurcie z telewizorem i Mongołem mówiącym po polsku! PS w telewizorze leciał Jaś Fasola.
Hahaha! Ale jaja! No to są właśnie nieoczekiwane zwroty akcji w podróży – superowo :) Pozdrawiam Was ciepło!
Oj tak, problemy ze zwierzakami potrafią dać w kość. Z psami w Azji też mieliśmy mnóstwo nocnych problemów. A co powiesz Andrzej na padającą owcę w Kirgistanie niedaleko Sary Tash? Spaliśmy obok jurty. Obok owcza zagroda. Stadko poszło grzecznie spać w kącie, ale jedna bidula miała zapalenie płuc, czy coś w ten deseń, więc została odtrącona i stwierdziła, że podejdzie dokładnie pod nasz namiot… I tak calutką noc aż do bladego świtu, gdy też uznaliśmy, że to nie ma dalej sensu. Kasłanie, jakieś takie dziwne sapanie – wszystkie możliwe odgłosy owczej agonii.
Albo jeszcze w Gruzji: niepełnosprawny kot. Przychodził (z trudem, bo ledwo chodził) co chwilę pod nasz namiot, wydawał dziwne odgłosy i drapał tropik. Chciał pewnie wejść do środka. Już nawet myśleliśmy, aby go nie przygarnąć. Ale non-stop wszystko drapał i podziurawiłby maty. Więc co jakiś czas próbowaliśmy go przenieść inne miejsce (właściciele pobliskiej chatki w parku narodowym nie chcieli go wziąć do środka…). No i po takiej akcji dawał może z godzinę spokoju, po czym przychodził znowu miauczał i drapał. I tak całą noc północ, 1, 2, 3, 4, 5….
Kurde, można by tak długo. To jest chyba dobry pomysł na wpis ;) Pozdr.
Ja pierdziele, ta historia z owcą nadaje się co najmniej na opowieści przy slajdach, a Wy ciagle o tej Australii i Australii :) A tak poważnie, to z kotami mieliśmy jaja w Turcji. I do tego Alicja jako kocia-mama na maxa wszystkie chciała przygarnąć, a ich tam były setki… :)
Fajna historia :-) Z noclegów ze zwierzakami, nasz najbardziej pamiętny to mały, puchaty kotek w Salwadorze. Sierściuch miał w zwyczaju około 23 włazić pod tropik, wspinać się na szczyt sypialni i rozpaczliwie miauczeć. Oczywiście nie dawał się ani złapać, ani zaprosić do środka, ani przytulić, ani wystraszyć, ani przegonić. O 6 rano kończył koncert, bo szedł spać. Wytrzymaliśmy 2 noce :-)
Hahaha! Tell me more! :)
Choć powiem, że i tak byliście mega zdeterminowani, skoro zostaliście jeszcze na drugą noc! :)