Wczesnie rano docieramy do Puerto Ordaz. Zaraz na przeciwko dworca firmu Rodoviaz jest zwykly dworzec autobusowy, gdzie sie kierujemy. Dlugo szukac nie bylo trzeba, gdyz zanim weszlismy na dworzec dobiegly nas wolania „Ciudad, Ciudad”.
Placimy troszke ponad jednego dolara I jedIemy przez godzine rozpadajacym sie autobusem. Klimat jak I wczesniej – muzyka na maxa, przyciemnione szyby I… Klimatyzacja. Znow zimno, jak I w nocnym autobusie z Caracas. Dojezdamy do Ciudad I znow, ledwo wyszlismy, a zostalismy napadnieci przez lokalnych przedstawicieli biur podrozy. Trwają targi. Wiemy, ze to co nas interesuje powinno kosztować ok 250 usd. Po pewnym wybiegu udaje nam sie osiagnac cene 187usd. Jest pysznie. Czekamy na lotnisku, gdzie ma sie zaczac nasze pierwsze spotkanie z poludniowo-amerykanska przygoda. Tepui, lodzie z Indianami i zapierajace dech w piersiach wodospady. Ale więcej o tym innym razem, bo jeszcze nie doszedłem do siebie po tym wszystkim, co przeżylismy. Hasta luego.

Ps: Ciekawosta. W Wenezueli jak I prawdopodobnie (bo jeszcze nie zbadane na wlasnej skorze) w okolicy calego rownika, nie ma czegos takiego jak swit i zmierzch. Z dnia w okolicy godziny 18 nagle robi sie noc. To samo rano, kolo godziny 6 – z nocy nagle staje sie dzien. Pewn?e w Ekwadorze, na rowniku efekt ten bedzie jeszcze bardziej widoczny. Dzien I noc beda trwaly rowno po 12 godzin.