Czyms, co bedzie mi sie zawsze kojarzylo z Wenezuela, jest klimtyzacja. Jest ona uzywana zawsze i w kazdym mozliwym miejscu. Nawet w autobusach.
Podczas naszej pierwszej jazdy autobusem nocnym nie bylismy na to przygotowani. Na szczescie profilaktycznie w plecakach podrecznych znalazly sie bluzy I skrpetki. Wtedy to wystarczylo.
Za drugim razem dobralismy sobie jeszcze kurtki I czapki. Niestety, to okazalo sie za malo. Ciezo wyczuc, czy moze kierowca mial jakies sadystyczne zapedy, czy o co mu chodzilo. W kazym razie doslownie wszyscy trzesli sie z zimna. Ciezka to byla noc. Nawet pojscie do kierowcy I zwrocenie mu uwagi nie pomoglo. Klima dawala na maksa. A w dodatku miejsce, gdzie siedzialam robilo sie coraz bardziej mokre. To para wodna skraplala sie na zaslonce przy oknie I od niej moczylo sie siedzenie. Dopiero jak odslonilam okno, przestalo moknac. Dodam, ze miejsca sa numerowane I nie ma mozliwosci, aby sie przesiasc.
Po doswiadczeniach poprzednich nocych kursow, za trzecim przejazdem wzilismy ze soba spiwory. To byl genialny pomysl. Opatuleni w nie przespalismy cala noc. Tylko smiac mi sie chce, jak sobie pomysle, ze rownik – teoretycznie najcieplejszy rejon swiata – przejechalismy po czubek glowy owinieci w spiwory…
PS: Przeczytaj, jak temat klimatyzacji wygląda w Tajlandii!!