„Jestem ciekawa co tam jecie przed do lub po piwie.” – takiej tresci SMSa dostalam od Mamy. Postanowilam odpowiedziec na niego na naszej stronie. Ale najpierw zdementuje podejrzenia: wcale az tak duzo piwa nie pijemy. Jasne? ;) najczesciej wykorzystujemy uprzejmosc innych, jak mechanika z naszego statku. A puszki z Wenezueli zostaly uwiecznione na zdjeciach, ze wzgledu na ich walory estetyczne :)
No ale do sedna. Jak to z tym zarciem jest? W Wenezueli niczego nadzwyczajnego nie bylo. Jakies kawalki pieczonego kurczaka I ryby z makaronem I salatka warzywna. A na dworcach kupowalismy sobie najczesciej tosty. Prawie jak w Europie.
Egzotyka zaczela sie w Brazylii. Wlasciwie to w Manaus pierwszy raz poszlismy do restauracji. I ta akurat bardzo przypadla nam do gustu, gdyz bylo w niej jedzenie na wage. Najpierw na talerz nakladalo sie to, na co byla akurat ochota, a pozniej wazylo sie to. Nawet za drogo nie wyszlo :) Ja sobie nalozylam jakies miesko, jak kurze smakujace, fasole z gotowanymi jajkami, chyba kuropatwy – przynajmniej takiej wielkosci I jakis makaron. Andrzej dodatkowo dobral sobie taka kaszke, ktora tu wszyscy do wszystkiego jedza. Ponoc pecznieje w zoladku dajac uczucie sytosci.
Ciekawym rozwiazaniem byly tez grille stojace prawie na kazdym rogu. W ten sposob w kazdej chwili mglismy sobie szaszlyki z miesa kupic. Do takich „ulicznych jadlodajni” mozna tez zaliczyc pana, ktory na statku sprzedal nam danie z ryby. Bylo tam duzo ryzu, makaron, groszek, kawalki ryby, jakies wazywka I oczywiscie ta ichnia kaszka. Danie bylo nawet cieple I calkiem dobrze smakowalo.
Szkola przetrwania zaczela sie na statku. „Zupa”, ktora podano nam na pierwsza kolacje to byly kawalki miesa, makaron I przerozne warzywa. Okreslic I nazwac udalo mi sie jedynie marchewke I kapuste. Reszta pozostanie tajemnica – I moze I dobrze, zwlaszcza w przypadku takich strasznie zylastych lisci… Poza tym to wszystko bylo tak rozgotowane, ze w ogole nie mialo smaku.
Za to drogi dzien bardzo pozytywnie nas zaskoczyl. Nie wspomne o ukochanej przez Andrzeja jajecznicy, ktora byla na sniadanie. Opowiem za to troche o obiedzie. W przewodniku wyczytalismy, ze nazywa sie to feijoada I jest tradycyjna brazylijska potrawa. Jest to gulasz podawany z ryzem I fasola. Do tego podana byla jeszcze salatka z warzyw I makaron. Zaskakuje mnie ta tendencja jedzenia ryzu z makaronem. Ale coz, widocznie tak lubia. Na kolacje byl sos zrobiony z mieska, ktore zostalo po obiedzie i dla odmiany ryz z makaronem.
Oglnie jedzenie malo urozmaicone, ale zdarzaja sie wyjatki. Taka niewatpliwa perelka byla ryba podana raz na kolacje. Byla podana w calosci – razem z glowa i ogonem i pozostalymi pletwami… Czy chociaz byla wypatroszona nie wiemy, bo nie mielismy odwagi tego sprawdzic…
Tak wiec na razie zbytnich udziwnien nie ma. Ale zblizamy sie do Peru. A tam czekaja na nas tlusciutkie, wypieczone, chrupiace swinki morskie. Juz sie doczekac nie mozemy ;)