Nasz pierwszy Indianin

Na wycieczke do PN Canaima musielismy wziac przewodnika. Bez zorganizowanej grupy nie bylo mozliwosci dostania sie pod wodospad Salto del Angel. A przy samym podejsciu pod wodospad nasza grupa zostala polaczona z jeszcze jedna. W ten sposob przez pewien czas mielismy dwoch przewodnikow.


Na poczatku kolumny szedl Jose. Byl hiszpansko I angielsko jezyczny. Czaly czas sie usmiechal, taki przyjaciel wszytkich I kazdego. Za kazdym razem, gdy nas widzial, wykrzykiwal uradowany: „Hola! My friends!” I tylko imion naszych nie potrafil zapamietac…Co innego przewodnik, ktory zamykal nasza grupe podczas podejscia pod Salto del Angel. Wlasciwie to wlasnie wtedy zwrocilam na niego uwage. Cichy I spokojny, nie pozwalal nikomu zostac za nim w lesie deszczowym. Dodatkowo wnosil 2 butelki po 3 litry wody, zebysmy mogli sie na gorze napic.

Mial ciemna karnacje – tak typowa dla wszytkich tutejszych. Ale tym, co go odroznialo od reszty, byly kruczoczarne wlosy. Czarniejszych chyba nigdy nie widzialam. I lsily przy tym srebrnym polyskiem. Wygladalo to niezwykle.Rozmowe zaczelismy banalnie. Spytalam jak sie nazywa ta rzeka, nad ktora bylismy (czyli Rio Churum). Wyjal mape I zaczal opowiadac: o wyspie, na ktorej bylismy, o obu rzekach, ktorymi plynelismy, miejscu, w ktorym sie lacza, wodospadach, ktore jeszcze zobaczymy… A potem wskazal mala wioske, gdzies na obrzezach PN Canaima.– Tutaj mieszkam. – powiedzial – Jest to piec dni drogi stad. Ale wioslujac, silnika w lodzi nigdy nie uzywam.Powiedzial nazwe swojego plemienia. Nazwe, ktorej niestety juz nie powtorze, a ktora byla podobna do nazwy wioski, lezacej niedaleko tej, z ktorej pochodzil Indinin: Karama. Dodal jeszcze, ze na codzien tak sie nie ubiera, tu pokazal na bluzeczke z logo biura podrozy. Jego plemie chodzi „normale, naturale”.Za kazdym razem, kiedy mnie wolal (a robil to z takim charakterystycznym akcentem), wiedzialam, ze pokaze mi cos ciekawego. „Elisia, kolibro!” Skierowalam wzrok za jego palcem. A wiec ta przerosnieta wazka, ktora juz wczesniej widzialam, to koliber. Innym razem pokazal nam „sapito minero” – mala czarna-zolta zabke. Przed wszystkimi to stworzonko uciekalo, tylko jemu pozwolilo sie wziac na reke.

 

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Żubry, dziki i tarpany, czyli w poszukiwaniu zimy!

Szczerze? Straciłem wiarę w to, że prawdziwa zima zawita do Polski. Po zeszłorocznej ściemie w postaci jednego tygodnia ze śniegiem, postanowiliśmy …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *