Setki tysięcy skuterów w Hanoi.

Pociągiem z Hanoi do Sajgonu

Termin ważności naszych wiz powoli się kończy, więc trzeba udać się w podróż na południe. Sajgon czeka! Przemierzamy ponad połowę Wietnamu  pociągiem, nie bez przygód, ale wcześniej…
Czas w Hanoi mija nam miło, ale szybko. Po raz kolejny trzeba spakować plecak i ruszyć w dalszą drogę. Tym razem naszym celem jest Sajgon, gdzie mamy zamiar spędzić Tet, czyli Chiński Nowy Rok.

Po rozważeniu wszystkich możliwości transportu, wybieramy kolej. Będzie tanio, wygodnie i relatywnie szybko. Tym razem ponad chęć integracji z Wietnamczykami w najniższej klasie pociągu (hard seat) przedkładamy święty spokój w klasie hard sleep (twarde łóżko). Kilka dni przed wyjazdem udajemy się na dworzec kolejowy, żeby zakupić bilety, co wcale nie musi być takie proste, jakby się powszechnie wydawało…

Wchodzimy na stację, podchodzimy do okienka i pytamy o bilety do Sajgonu. Młoda kasjerka z uśmiechem na twarzy informuje nas, że bilety owszem są, ale tylko na pierwszą klasę (soft sleep), czyli te najdroższe, a ich cena po prostu zwala nas z nóg. Pytamy więc o inny pociąg, ale pani w okienku, twierdzi, że jest tylko ten jeden. Zaczynamy wyczuwać tutaj jakiś szwindel…

Usuwamy się na bok i robimy naradę. Niemożliwe żeby z Hanoi do Sajgonu jeździł tylko jeden pociąg dziennie! Uważnie przyglądamy się rozkładowi jazdy i znajdujemy oczywiście 6 czy 7 różnych pociągów kursujących na tej trasie. Wracamy do kas.

Podchodzimy do innego okienka i pytamy o dwa łóżka w klasie hard sleep z Hanoi do Sajgonu. Kasjerka widząc nas wcześniej przy innym okienku, a potem naszą naradę przy tablicy już nie śmiała nam wcisnąć kitu z przed kilku chwil. Tym razem bez problemu sprzedaje nam bilety na wybrany przez nas pociąg w klasie hard sleep. Dziwna sprawa… 5 minut temu jej koleżanka twierdziła, że nie ma już biletów na te klasę i do Sajgonu jedzie tylko jeden pociąg?! Pytanie – chciała nas oszukać i sprzedać najdroższe bilety (jaki miałaby w tym interes?), czy nie dopuszczała do siebie myśli, że obcokrajowiec mógłby jechać niższą klasą. Zagadka pozostaje niewyjaśniona do dziś.

Kiedy nadchodzi dzień wyjazdu, z żalem żegnamy się z Karen, która przez tydzień gościła nas w swoim domu. Mamy nadzieję, że jeszcze się kiedyś z nią spotkamy – świat jest przecież taki mały. Na dworzec kolejowy postanawiamy wybrać się oczywiście autobusem miejskim. Jesteśmy w tej dziedzinie już doświadczeni i problemów nie powinno być, ale…

Godziny szczytu w Hanoi trwają od rana do wieczora, ale mamy właśnie siedemnastą, wobec czego trafiamy na szczyt godzin szczytu. Cierpliwie czekamy na przystanku. Mototaksiarze dostrzegają nas po kilku chwilach i już starają się „wyłowić rybę”, jednak my ich jak zwykle olewamy. Czas mija, a autobusu ani śladu. Powoli zaczyna to być denerwujące, ale nie wpadamy w panikę, bo do odjazdu pociągu mamy jeszcze ponad godzinę. Na pewno zdążymy!

Wreszcie przyjeżdża nasz autobus, ale cały załadowany jest ludźmi, a kierowca, gdy widzi nasze ogromne plecaki, zamyka nam drzwi przed nosem i odjeżdża. No pięknie! Na następny autobus będziemy teraz czekać wg rozkładu co najmniej 20 minut i istnieje duże prawdopodobieństwo, że też do niego nie wsiądziemy. To jest właśnie Hanoi. Wsiadamy więc w inny autobus jadący po części w naszym kierunku i wyglądamy przez tylną szybę, czy nie widać, gdzieś naszego autobusu. Nagle go dostrzegamy i decydujemy się na szybką przesiadkę. Kilka sekund później jesteśmy już we właściwym autobusie jadącym do centrum miasta.

Czeka nas jeszcze jedno zadanie. Od przystanku, na którym wysiadamy, do dworca kolejowego mamy jeszcze do przebycia 3 km i bardzo mało czasu. Dystans ten postanawiamy pokonać taksówką, ale jak na złość, żadna akurat nie jedzie. Zwykle przejeżdżają tędy dziesiątki taksówek w ciągu minuty, teraz nie ma ani jednej, a jeśli już jedzie, to zajęta. W końcu udaje się. Dopadamy jedną, jednak tym razem kierowca zupełnie nie rozumie dokąd chcemy jechać. Pokazujemy mu bilety na pociąg, ale taksiarz dalej nie wie o co chodzi, patrzy tylko tępo i drapie się po głowie… Człowieku, nad czym Ty się zastanawiasz?! To są bilety na pociąg, więc chyba jasne, że nie chcemy jechać do Mauzoleum Ho Chi Minha!!!

Wyciągamy mapę, ale to tylko pogarsza sytuację. Taksiarz patrzy na nią jakby pierwszy raz w życiu widział plan miasta. Poza tym bierze go i odwraca do góry nogami. Dramat. Po ok. 5 minutach bezowocnego tłumaczenia, poddajemy się i rezygnujemy z taksówki. Nie ma szans, nie zdążymy na ten pociąg! Po chwili jednak pojawia się następna taksówka, a kierowca na hasło „train station” (dworzec kolejowy) kiwa głowa z przekonaniem, że wie o co nam chodzi. Kamień spada nam z serca. Może jednak się uda! Wsiadamy do taksówki i po minucie jazdy kierowca zatrzymuje się i pyta dokąd chcemy jechać?! Krew nas zalewa. Tłumaczenie zaczyna się od nowa.

Zdesperowany Andrzej ilustruje/udaje fuczący parowóz i krzyczy: Sajgon, Sajgon! Uwierzcie mi, prawie umarłam ze śmiechu, ale sytuacja była bardzo dramatyczna. Nagle kierowca doznał jakiegoś olśnienia. W sekundzie przekręcił kluczyk, wrzucił bieg i z piskiem opon ruszył przed siebie. „Rety, gdzie on nas zawiezie. Mam nadzieję, że nie do samego Sajgonu!” – pomyślałam.

Do pociągu wpadamy w ostatniej chwili. Zastanawiamy się o co chodzi, bo przecież był taki problem z biletami, a pociąg jest prawie pusty. Ładujemy się do naszego przedziału i zajmujemy przydzielone nam miejsca na samej górze. Łóżko i sufit dzieli mała odległość i przy wstawaniu trzeba uważać, żeby nie uderzyć się w głowę. Mimo, że ciasno, jest całkiem wygodnie i zmęczona po pogoni na dworzec od razu zasypiam.

Nagle budzi mnie głuchy huk, a potem zapala się światło. Widzę Andrzeja, który trzyma się za głowę i niespokojnie rozgląda się za czymś. Dowiaduję się, że z góry spadł mu na szyję, jakiś robal, a Andrzej odruchowo go strzepując zapomniał o tym, że sufit ma dość nisko. Stąd ten huk! Karaluch natomiast poszybował w dół, prosto na Wietnamczyka, który śpi na najniższym łóżku. Robi się małe zamieszanie. Wiedziony instynktem robal zaczyna się wspinać i już jest na środkowym łóżku. Teraz widzę go bardzo dobrze. Jest ogromny, ma z 8-10 cm, ciemnobrązową barwę i raczej nie mógłby startować w konkursie piękności. Naprawdę wyjątkowo niesympatyczny typ..

Karaluch kontynuuje swój rajd w górę przedziału, (jak łosoś podczas tarła w górę rzeki) i już po chwili jest pod moją poduszką. W jednej sekundzie przeskakuję przerażona na sąsiednie łóżko i błagam Andrzeja żeby „coś z tym zrobił”. Jednak robal jest wyjątkowo szybki i w mgnieniu oka czmycha po bocznej ścianie przedziału do swojej kryjówki w suficie. Uciekł! To będzie bezsenna noc…
Szczelnie owijam się prześcieradłem i resztę nocy spędzam, przy zapalonym świetle, z przygotowanym klapkiem na wypadek ponownej wizyty intruza.

Zastanawiam się, dlaczego właściwie tak reagujemy na małe stworzenia? Przecież nic by mi nie zrobił. Mimo wszystko nawet na samą myśl o tym karaluchu przechodzą mnie ciarki. Skąd się bierze taka ekstremalna reakcja? Czy to wpojony stereotypowy obraz okropnego, przenoszącego choroby karalucha, czy jakaś naturalna obrona przed tym co kojarzy się z brudem i ukąszeniem? Na jakiej podstawie stwierdzamy, że karaluch jest ohydny, a ptak piękny? Kawał drogi przed nami, więc chyba trzeba się przyzwyczaić do obecności tego rodzaju towarzystwa.

W dzień zapominamy o nocnej przygodzie i z nosem przy szybie podziwiamy wybrzeże Wietnamu, wzdłuż którego pociąg jedzie przez pół dnia. Druga noc mija na szczęście bez przygód. Jeszcze przed świtem docieramy do Sajgonu, w przydworcowym bistro wypijamy poranną kawę ze słodkim mlekiem i ruszamy w stronę miasta, aby znaleźć jakieś lokum…

O autorze: Andrzej Budnik

Alternatywny podróżnik, zapalony bloger i geek technologiczny. Połączenie tych dziedzin sprawia, że w podróż przez australijski interior czy nowozelandzkie góry zabiera do plecaka drona, który pozwala mu przywieźć niepublikowane nigdzie wcześniej zdjęcia i oryginalne ujęcia wideo. Swoją duszę zaprzedał górom w północnym Pakistanie i tadżyckim Pamirze, które odkrywał podczas 4-letniej podróży lądowej przez Azję i Australię. Od wielu lat zaangażowany w aktywizację polskiego środowiska podróżniczego. Założyciel i obecnie współautor najstarszego, aktywnego bloga podróżniczego w Polsce – LosWiaheros.pl. Nominowany do Travelerów 2010 i Kolosów 2013. Zwycięzca konkursu Blog Roku w kategorii Podróże i Szeroki Świat w 2007 roku. Zawodowo licencjonowany pilot drona w firmie CrazyCopter.pl specjalizującej się w fotografii lotniczej i wideo z drona. Łącząc od lat pracę zdalną i podróże stara się promować styl życia określany Cyfrowym Nomadyzmem.

Podobny tekst

Gdyby nie było pieniędzy, czyli zakupy w Afganistanie

Scenariusz jest prosty: idziesz do sklepu, wkładasz do koszyka wybrane produkty, idziesz do kasy, wyjmujesz pieniądze lub kartę …

6 komentarzy

  1. hejka,

    Fajnie się Was czyta, cenimy sobie wszystkie informacje na temat Wietnamu, bo za kilka chwil wyjeżdżamy z „naszego” Kunmingu do Wietnamu (mamy przerwę w uczelni).
    Pozdrawiamy!

  2. My właśnie jutro jedziemy z WietnamuSajgonu do Na Trans podróż ma trwać 9 godz kabina 4 osobowa po naszym30 $

  3. Hej! Na wstępie dziękuję za mnóstwo przydatnych informacji, jakie zamieszczacie w swoich opowieściach. Wybieram się do Wietnamu na 21dni i z Sajgonu chciałabym się dostać do Hanoi i z powrotem. Ile trwała Wasza podróż koleją? Czy podróżowanie koleją przy takim czasie całego pobytu w Wietnamie (trzy tygodnie) nie będzie się kiepsko kalkulowało? I ostatnie pytanie – czy masz może informacje na temat tanich lotów pomiędzy tymi miastami? Kiedy rezerwować, jaki jest mniej więcej koszt?
    Byłabym gorąco wdzięczna za jakieś wskazówki. Pozdrawiam!

    • Andrzej Budnik

      Cześć Kasia,
      Pociąg z Hanoi do Sajgonu wzieliśmy głównie dlatego, że kończyła nam się wiza i musieliśmy szybko zjechać na południe kraju. Jechalismy przez cała noc z jednej strony oszczędzając na noclegu, a z drugiej strony omijając tę szalną drogę nr 1 w Wietnamie – tej trasy na szybkości nie polecam autobusem, więc własnie albo pociąg albo samolot. My jednak nie chcielismy latać, więc kompletnie nie orientowaliśmy się w temacie przelotów – tutaj nie pomogę. Pozdrowienia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *