Wizyta w Korytarzu Wachańskim okazała się nie tylko bogatą w wrażenia wycieczką krajoznawczą, ale kolejną lekcją życia. Jak to zwykle bywa w szkole życia, więcej niż gotowych rozwiązań i odpowiedzi, przybyło mi pytań. Inspiracje afgańskie znów namieszały w moim światopoglądzie.
Gdy jadę na zupełny kraniec świata, zastanawiam się jak żyjący tam ludzie dają sobie radę. Jak wygląda ich codzienne życie. W co bawią się dzieciaki, o czym marzą dziewczyny, czy kobiety posiadające własne rodziny są szczęśliwe?
Obserwując życie codzienne gdzieś na końcu świata, za każdym razem przekonuję się o tym, że nie tak bardzo różnimy się od siebie. Niezależnie od tego w jakim mieszka się zakątku świata, każdy z nas ma marzenia, chce być wolnym człowiekiem, kochać i być kochanym. To wszystko.
Z drugiej strony jednak widać jak nasz świat, nazwijmy go cywilizowanym, wyciera nam w głowach zwykłe, ludzkie odruchy. Widać jak zanika bezinteresowność i zwykła ciekawość drugiego człowieka i jak przez to my sami nie umiemy już zrozumieć i przyjmować tej bezinteresownej pomocy.
W afgańskim Wachanie ma się wrażenie, że właśnie się cofnęło w czasie o jakieś sto lat. A jednak po wyboistych drogach przemykają co jakiś czas samochody 4×4, częściej zdarza się Toyota Corolla, na polu wsparty o łopatę rolnik rozmawia z kimś przez komórkę. Zaproszeni do czyjegoś domu na obiad, obowiązkowo musimy przejrzeć wszystkie kanały telewizji satelitarnej. U gospodarza, który przygarnął nas na noc, furkocze młyn poruszany energią elektryczną z nowiutkiego generatora. Jakaś cywilizacja tu jest.Tylko czym właściwie tak naprawdę jest cywilizacja? Kim jest dziś człowiek cywilizowany? Czy to ktoś kto ma dostęp do wszelkich dóbr i wynalazków techniki, elektroniki i innych „iki”?
Kto jest bardziej cywilizowany? Ktoś kto jedzie wypasionym samochodem po gładziutkim asfalcie w pięknie odsztafirowanym mieście i dla zabawy zajeżdża drogę rowerzyście? Czy może jednak bardziej cywilizowany jest człowiek, który mieszka w lepiance bez prądu i dostępu do bieżącej wody, ale na widok zmęczonego włóczykija przynosi dzbanek z herbatą lub świeży, chłodny jogurt?
Takie miejsca jak Wachan, bardzo wyraźnie pokazują jak bardzo w naszym cywilizowanym świecie zagubiliśmy się w tych wszystkich rzeczach, które mają ułatwiać życie. Przyzwyczajamy się, że od nikogo nie potrzebujemy pomocy, bo w wielu sprawach wyręczają nas maszyny. Kontakty między ludźmi się spłycają.
Oczywiście nie mam zamiaru tu uskuteczniać teorii, że oto mamy wszyscy zamieszkać w lepiankach bez prądu, ale zastanawiam się jak tu znaleźć balans w tym wszystkim. Jak zachować zdrowy rozsądek w pędzącym do przodu świecie i jednocześnie uratować w sobie tę prostotę życia, szczerość, radość z każdej chwili, umieć dzielić się i umieć przyjmować czyjąś życzliwość bez podejrzeń o jakieś złe zamiary.
Przypomina mi to moje przemyślenia, które dopadły mnie w Laosie, kiedy to oderwaliśmy się od głównego szlaku za pomocą pożyczonego motorka i przemierzaliśmy przypadkowe wsie. Zastanawiałem się wtedy czy widzę ludzi biednych czy bogatych. Nie mieli jeepów 4×4, ale pierwszy raz od wielu lat zobaczyłem wieś gdzie są ludzie w każdym wieku. Każdy miał mnóstwo ludzi wokół siebie.
Chyba postęp techniczny niestety ma taką właśnie cenę.
Wygląda na to, że nasze przemyślenia są faktycznie bardzo zbieżne. Właśnie w Laosie zastanawiałam się, nad tym, czym tak naprawdę jest bieda i jak względne jest to pojęcie.
Tam też zrozumiałam, że nie można ludzi z tak odmiennej kulturowo części świata oceniać wg naszych kryteriów. Na przykład spotkałam się z opinią, że Laotańczycy to leniuchy… Przy takich upałach i wysokiej wilgotności powietrza raczej nikt z nas nie wpadłby w pracoholizm…
Piękne słowa… Ja też uważam, że mało ludzie dziś ze sobą rozmawiają twarzą w twarz, mało spedzają ze sobą czasu. Ot tak przyziemnie. Telewizja, komórki, net itp. odczłowiecza nas. Dobrze, że mamy podróże. Też uwielbiamy z rodzinka wyskakiwać w mało zaludnione miejsca by choć chwilę mieć czas dla siebie i powiedzieć, że spędziliśmy razem czas. Za 15 lat, jak moja córa dorośnie, nie powiem że żałuje i nie widziałam jak się zmienia. Zachować równowage jets trudno, ale nikt za nas jej nie zachowa.
Pozdrawiam,
Kaśka
Hej Kaśka, dzięki za ten pozytywny komentarz! Uwielbiamy podróżujące rodziny i zawsze patrzymy na nie z podziwem. Dla nas na razie to zupełna abstrakcja :)
Idźcie więc na całość i zróbcie sobie wreszcie dzieciaka!Tak na łonie natury,bez planowania i zbędnej chemii ;-))
Niestety mało tych podróżujacych rodzin… ale jak bym miala się oglądać na innych to nic w życiu ciekawego byśmy nie zrobili i nie przeżyli! Będę śledzić wasze losy i powodzenia!
Pieknie napisane… mysle, ze tak zway postep cywilizacyjny niestety 'zabija’ goscinnosc w ludziach. Nasza legendarna polska goscinnosc zdaza sie juz chyba tylko na wsiach, gdzie zycie plynie sobie swoim tempem. Nawet w Boliwii mieszkancy 'goscinnnej’ Santa Cruz narzekaja, ze to juz nie to co kilkanascie lat temu… smutne.
Nie wiem dokładnie jak to jest ostatnio z gościnnością w naszym kraju, bo przyznaję, że niewiele podróżowałam po Polsce, ale obiecuję, że to sprawdzę :)
Dziwniejsze jest jednak to, że trudno nam przyjmować wyrazy gościnności bez cienia podejrzenia, że może ten człowiek ma jakies złe zamiary wobec nas, albo zażąda pieniędzy. A kiedy się okazuje, że pomagająca nam osoba ma zupełnie czyste intencje, czujemy się jakoś zobowiązani, żeby się odwdzięczyć, nawet jeśli ten człowiek niczego od nas nie oczekuje. Jakby nie potrafimy zrozumieć tego, że ktoś chce po prostu nam pomóc bezinteresownie. Wręcz mamy potem jakieś poczucie winy.
Dziwne, co?
Wydaje mi się, że już 'nie to samo co kilkanascie lat temu’ poniewaz turystyka niszczy tez beziteresownosci. Nie chodzi mi oczywiście o krytykowanie turystyki, bo sama jeżdże i jeździć będę, ale tam gdzie pojawia się turysta tam pojawia się chęć zarobienia. Myślę, że częściej można spotkać beziteresowność w miejscach, gdzie 'gości’ jest mniej lub wcale, na nieutartych szlakach. Niestety jeszcze nie miałam okazji zagościć na takich. Mimo tego wszelkie podróże pozwalają gdzieś w tym świecie znaleźć radość z przebywania z innym człowiekiem, poznania go chociaż trochę lepiej. Często mimo ciężkich warunków życia ludzie którzy mają mniej w sensie materialnym, nie narzekają tyle co my, którzy mogą mieć wszystko.I sami w takiej podróży orientujemy się, że wiele rzeczy które posiadamy i chcemy posiadać nie jest tak naprawdę nam potrzebne.
Jak człowiek tylko wychyli głowę poza Europę, to właśnie takie myśli się nasuwają. Stara prawda mówi, że im mniej masz tym bardziej jesteś szczęśliwy….
pozdrawiam
To prawda.
I właśnie dlatego już kombinuję co zrobię z większością rzeczy, które czekają na mnie w Polsce spakowane w kartonach.
Biegnąc cały czas w stronę rozwoju cywilizacyjnego większośc chyba zagubiła się w człowieczeństwie. To co powinno nam teoretycznie ułatwiać kontakt jak internet czy telefony paradoksalnie daje nam tylko powierzchowną wymianę informacji. Ciężko jest znaleźć równowagę ale zdając sobie z tego sprawę możemy przynajmniej próbować. Pocieszający jest również fakt, że coraz więcej osób to dostrzega:)
Muszę przyznać, że w tych paru zdaniach świetnie ująłeś to, co tak naprawdę chciałam napisać w tym poście.
Gdy bylismy zimą w Polsce miałam wrażenie, że czas tam biegnie jakoś szybciej. Wszystko jest do zrobienia na wczoraj. Tu w Azji z kolei każdy ma czas na wszystko, ale często aż przesadnie. Wszechobecne „Inshallah” i odkładanie wszelkiej pracy na później może też doprowadzić do furii.
Idealnie byłoby znaleźć się gdzieś pośrodku. Częściowo już mi się to udaje, ale trochę obawiam się, że w Polsce znów wpadnę w wir „na wczoraj”.
Chcąc nie chcąc, otoczenie na nas wpływa i tak w Polsce „przyspieszamy” a w innych rejonach „zwalniamy” jednak skrajności nie są dobre. Pamiętam jak byłem w Polsce studia, praca inne obowiązki i przyjemności. Chciałby się mieć przynajmniej 30 godzinną dobę która i tak pewnie byłaby za krótka. Obecnie gdzie mieszkam i pracuje na Islandii pod lodowcem gdzie czas wyraźnie zwolnił a Islandczycy kierują się zasadą „thetta reddast” czyli jakoś to będzie. W Krakowie czułem się jakbym cały czas biegł a tutaj jak bym cały czas leżał, co trochę rozleniwia:) Również staram się znaleźć ten balans:)
ps. Świetny blog, trafne spostrzeżenia, super się czyta! Osobiście śledzę od długiego czasu i gorąco wam kibicuję:)
Pozdrawiam serdecznie!
Islandii zazdroszczę :)
A ostatnio jadąc rowerem przez pustynię, pomyślałam, że nie ma takiego pojęcia jak „brak czasu”. Ten czas to tak naprawdę kwestia priorytetów. Tak czy inaczej nie da się zrobić wszystkiego naraz i sami decydujemy o tym o cjest w danej chwili najważniejsze. Skoro „nie mam na coś czasu” to oznacza to tyle, że nie jest to w tym momencie najistotniejszą sprawą.
Ciekawe, jak się te moje przemyślenia sprawdzą w Polsce :)
Trudne pytania zadajesz, ale wydaje mi się, że najlepiej samemu jest na chwilę przystanąć. I może zacząć od czegoś prostego… na przykład uśmiechu? W końcu, czasem, nawet z poczwary w porshe wychyla człowiek.
Hej! Mam pytanie jak się dostać do Korytarzu Wachańskiego, nie licząc na rowerach? Bo jak czytam to ciągle byli na wyprawie rowerowej i zajechali. Da się gdzieś samolotem dolecieć, a póżniej dojechać? A może są jakieś loty bezpośrednio do Wachanu?
Zapomnij o Wachania na razie. Zaczęli pojawiać się tam Talibowie i korytarz jest obecnie niedostępny turystycznie.