To zupełnie nie w naszym stylu. Zwiedzanie miasta w kilka godzin w pośpiechu i z tym natrętnym poczuciem, że mamy mało czasu nie należy do najprzyjemniejszych. Mimo to, Baku zainteresowało nas na tyle, że przysięgliśmy: jeszcze tu wrócimy.
Zbliża się północ. Prom znacznie zwalnia, bo zbliżamy się do brzegów Azerbejdżanu. Mijamy kolejne płomienie na wodzie. To platformy wiertnicze. Dno Morza Kaspijskiego obfituje w złoża ropy, zwłaszcza na tych terenach. A kto ją pierwszy tu wydobył? Polski górnik – Witold Zglenicki – jest w stolicy nawet ulica nazwana jego imieniem.
Rozświetlone w ciemną noc miasto widać już z daleka. Baku z pokładu promu robi wrażenie, ale na każdym inne:
„To po prostu piękne. Niesamowite!” – mówi zahipnotyzowany widokiem panoramy miasta młody Kazach jadący do Rosji przez Azerbejdżan (nie pytajcie dlaczego).
„Ten obrazek nie robi już na mnie wrażenia.” – stanowczo i z dużą dozą znudzenia stwierdza Azer, który pracuje na promie jako trzeci pomocnik kapitana.
„Tu światełka, kolorki i bajery, a za murem bieda…” – ironizuje kierowca tureckiej ciężarówki, okraszając swą wypowiedź dymno-papierosowym wydechem.
„Kicz nie z tej ziemi.” – rzuca turysta z Anglii, patrząc na Flame Towers – wieżowce w kształcie płomieni, pokryte żarówkami ledowymi (podobno ponad 10 tys sztuk).
A my? Patrzymy w ten świetlny festiwal i zastanawiamy się gdzie pośród tych „szklanych domów” znajdziemy miejsce dla siebie, żeby przeczekać do rana. Jakoś to będzie. Jak zawsze.
W Baku wiatr wieje tak strasznie, że ledwo można utrzymać równowagę jadąc rowerem. Jest środek nocy, a ruch na szerokich, kilkupasmowych ulicach jakby był środek dnia. Mnóstwo pędzących aut, często bardzo luksusowych, ale człowieka żadnego. Nawet o drogę nie ma kogo zapytać. Jedziemy przed siebie, w stronę centrum, ale nie mamy pomysłu gdzie można by się zaszyć do rana.
Z zadartymi głowami mijamy kolejne wieżowce i eklektyczne kamienice. Mieszanka styli architektonicznych, plus gra kolorowych świateł stwarzają wrażenie jakby się było w jakimś nierzeczywistym świecie. Widać, że jest tu sporo pieniędzy, bo z Baku leje się ropa. To jest pewne. Masa tu rozmaitych inwestycji. Widać, że miasto cały czas się rozbudowuje, odnawia, remontuje – dąży do jakiegoś standardu. Wysokiego standardu. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz.
Stoimy pośrodku tej cywilizacji i czekamy, sami nie wiemy na co. Z pobliskiego parkingu wyłania się wreszcie młody człowiek i zaprasza na kawę do swojej budki strażniczej. Nie odmawiamy. Bezbłędnie rozwiązujemy zagadkę, dlaczego ma 4 telefony komórkowe i dowiadujemy się po co mu 4 narzeczone na raz.
Sympatyczny strażnik, jedyna osoba, którą spotkaliśmy tej nocy, pozwala nam się przespać na parkingu. Między budką a betonową ścianą mościmy sobie legowisko miejsce perfekcyjne – całkowicie osłonięte od wiatru. Można spać. Ufff.
Rano stajemy oko w oko ze szklanymi oczyskami drapacza chmur, który góruje na parkingiem. Dziesiątki biur rozświetlonych jarzeniówkami skrzeczy telefonami, szeleści stertami papierów, kłapie komputerowymi klawiszami. Baku już dawno wstało. Skoro tak… to i my się zbieramy. Czeka na nas Iczeri Szecher – Wewnętrzne Miasto, czyli otoczona murem stara, zabytkowa część stolicy.
Zaczynamy od Qiz Qalasi – Wieży Dziewiczej, czyli baszty pochodzącej z wieku XII. Zabytek ciekawy, ale legenda z nim związana, jeszcze bardziej interesująca. Otóż pewien król, który niespodziewanie owdowiał, postanowił pojąć za żonę swoją córkę. Dziewczyna przerażona tym pomysłem, zgodziła się na ślub pod warunkiem, że król wybuduje dla niej wieżę. Budowla jednak nigdy nie była dla niej dość wysoka – taka wymówka, aby odsunąć datę niechcianego ślubu. Król znudzony kaprysem „oblubienicy”, nakazał rozpocząć przygotowania do ceremonii zaślubin. Biedne dziewczę wspięło się więc na wieżę i rzuciło w morską toń. Ech… nota bene ileż to jest legend na świecie o kobietach co z rozpaczy rzucały się do wody ze skały, wierzy. U nas Wanda, w Niemczech Lorelei… Trochę ich jest.
Stare Miasto pełne jest kamienic odrestaurowanych i tych lekko zaniedbanych. Na ich kamiennych murach wiszą drewniane, misternie rzeźbione balkoniki – nic tylko usiąść w jednym z nich i popijając kawkę, albo mocną, aromatyczną herbatę azerską, obserwować toczące się tu życie.
Łazimy po wąskich uliczkach i grzecznie wszystko zwiedzamy. Chłoniemy zrelaksowaną atmosferę tego miejsca, tak różną od tego co dzieje się tuż za grubymi murami Starego Miasta, gdzie życie pędzi jak zwariowane.
Ciekawe gdzie tu nagrywali sceny do „Jak rozpętałem II wojnę światową”? Chyba tych miejsc nie da się odnaleźć, ale za to wpadamy na azerską ekipę filmową. Mówią, że coś po południu nagrywają, a główną rolę gra „krasawica iz Polszy”, Agnieszka. Zapraszają… Szkoda, że po południu już nas tu nie będzie. Wyjątkowo nam się spieszy. Już za chwilę startuje Tour d’Azerbeijan, a my bierzemy w nim udział
Świetny wpis i zdjęcia. Właśnie się zastanawiam nad tak daleką podróżą do Baku. Urokliwe te uliczki w Azerbejdżanie. Zdjęcie old schoolowego samochodu jest niesamowite. Pozdrawiam
Dzięki! Po prostu ruszaj przed siebie, jeśli czujesz, że to jest to!
Czesc. Ja jestem, wlasnie, przed takim ekspresowym zwiedzaniem Baku. Mam kilkunastogodzinna przesiadke w drodze do Iranu i chcialbym jak najproduktywniej ten czas spozytkowac. Wasze rady sa bardzo cenne. Dziekuje.