Jak żyć pełnią życia? Jak wyjechać w dłuższą podróż? Jak zmienić monotonne życie w Polsce? Skąd wziąć pieniądze na podróż? Do czego wrócić? Odpowiedzi na te i inne pytania nie mają najmniejszego znaczenia, jeśli nie postawisz przed sobą jasno określonych celów życiowych i nie nadasz im priorytetów.
Gdy poznaliśmy się wiosną 2008 roku tak się szczęśliwie złożyło, że mieliśmy wspólny cel, którym był wyjazd na dłużej z Polski. Oboje chcieliśmy złapać głębszy oddech w podróży. Spowolnić szalone, pędzące życie w Polsce. Chcieliśmy spojrzenia na kraj, pracę, karierę, pieniądze z innej perspektywy. Chcieliśmy przy tym świetnie się bawić i poznawać świat, ludzi, zwyczaje, obce języki. Dziś możemy powiedzieć, że się udało. To się nie przyśniło, to nie stało się przypadkiem. Bardzo tego pragnęliśmy i marzenia sprzed kilku lat obróciliśmy w rzeczywistość, ale działaliśmy.
Ta podróż nie składała się tylko z pięknych chwil. Były i momenty słabości. Najpierw baliśmy się wjechać do Pakistanu, bo media zrobiły nam z mózgów sieczkę. Wkradła się paranoja i jak dziewice nie mogliśmy się przemóc. W końcu wjechaliśmy i Pakistan zapisał się w naszej pamięci jako jeden z najprzyjemniejszych momentów w tej podróży.
Potem (w sporym skrócie) była Australia, a raczej niemożność dostania się do niej inaczej niż samolotem. Wszyscy jadący z przeciwnej strony plecakowicze mówili nam, że się nie da. Do Australii tylko samolotem. Ale my mieliśmy marzenie, mieliśmy fantazję, abydopłynąć tam jachtem i zdobyć australijski kontynent na swój sposób. Stanąć na krawędzi łajby i wskoczyć na ląd. Po ponad sześciu tygodniach szukania jachtu w Timorze Wschodnim w końcu trafiliśmy na właściwych ludzi, którzy zabrali ze sobą na pokład dwa żółtodzioby. O żeglarstwie pojęcia nie mieliśmy nawet bladego. Udało się. Dotarliśmy z Polski do Australii bez samolotu, bo działaliśmy.
No a potem była Australia. Droga, duża i ponoć skomercjalizowana. Tam nic nie miało być za darmo, a my zgodnie z proroctwami internetowych hejterów mieliśmy stamtąd wrócić spłukani, bo przecież nocleg w hostelowym ohydnym dormie kosztuje 20 dolarów od osoby. No i mogliśmy zrobić klasyczną objazdówkę autostopem i zaliczyć główne atrakcje, ale fantazja nam nie pozwalała. Pojechaliśmy i tym razem na maksa. Kupiliśmy starą terenówkę, która powinna była zepsuć się po kilku tysiącach kilometrów.
Zepsuła się, owszem, ale dopiero po ponad trzydziestu tysiącach, a pierwszy werdykt mechanika ściął mnie z nóg – 3000 dolarów za naprawę! Jak dziś pamiętam tę pustkę, gdy siedzieliśmy na krawężniku wgapieni w australijski busz. Czy to koniec australijskiej przygody? Szczęście się skończyło, a tak niedawno napisałem na blogu, że auto ma się świetnie? Powalczyliśmy i tym razem. Przecież każdy warsztat samochodowy potrzebuje strony internetowej i wizytówek, prawda? W dwa tygodnie odpracowałem robociznę i ruszyliśmy dalej.
Gdy dotarliśmy po raz kolejny do Darwin już nie było wątpliwości. Wiedzieliśmy, że znajdziemy jacht – kierunek był nam prawie obojętny, byle wypłynąć, bo wiza się kończy. Po tygodniu mieliśmy jacht. Starszy Anglik przygarnął nas na pokład i pozwolił zostać na prawie cztery miesiące, prawie za darmo. Odkryliśmy Indonezję zupełnie na nowo. Udało nam się też zaoszczędzić trochę pieniędzy, bo wydaliśmy około 1500 zł na cztery miesiące na dwie osoby. dzięki temu mogliśmy sobie pozwolić na zakup dwóch nowych rowerów.
Gdyby ktoś powiedział mi pięć lat temu, że przejadę rowerem z Tajlandii przez Japonię do Polski to w najgrzeczniejszym przypadku, popukałbym się w głowę. To chuchro, które w podstawówce było wytykane palcami miałoby pokonać prawie 25 tysięcy kilometrów na rowerze. Miałoby… Da się?
Jasne, były momenty słabości, ale też masę pięknych chwil i spotkań z gościnnymi ludźmi. Było też poczucie kompletnego bezsensu, które po raz kolejny postawiło wielki znak zapytania nad naszą podróżą. Po raz drugi ugięły mi się nogi. Nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Jak odnaleźć dwa skradzione rowery w dwumilionowym chińskim mieście? Opcje były dwie – załamać się i podwinąć ogon pod siebie, albo wkurwić się na maksa. Wybraliśmy bramkę numer dwa – zaczęliśmy działać! Nie ustępowaliśmy chińskiej biurokracji i zrobiliśmy z dwóch skradzionych rowerów aferę prawie na poziomie kryzysu międzynarodowego. Zwróciliśmy się do polskiej ambasady, która bardzo nam pomogła, uruchomiliśmy lokalną telewizję, radio, gazety aż trafiliśmy na ludzi, którzy chcieli i umieli nam pomóc. Jeden rower odzyskaliśmy. Drugi został w Chinach, ale mam dziwne przeczucie, że kiedyś tam wrócimy i też go znajdziemy.
Po takim pechu, nawet Pamir zimą nie jest straszny, nawet brak drogi w północnym Afganistanie. Po prostu jedziesz przed siebie i w końcu docierasz do celu. Stawiasz kropkę nad „i” – realizujesz swój cel, a to Cię jeszcze bardziej wzmacnia, bo udaje Ci się coś dużego. Twoje życie nie będzie już nigdy takie samo. Zawsze będziesz na nie patrzeć przez pryzmat tych wydarzeń, z którymi udało Ci się uporać i które szczęśliwie Cię wzmocniły.
Dziś czerpiemy o wiele więcej przyjemności z życia w Polsce, ale prawdą jest też, że długo szukaliśmy pomysłu na to, co będzie po powrocie. Chcesz żyć szczęśliwie? Postaw sobie właśnie taki cel – szczęśliwe życie.
Obowiązkowo działaj, bo szczęście nie spadnie z nieba.
Aha! Ważne! Wcale nie musisz brać przykładu z nas. Nie musisz rzucać pracy i wyjeżdżać na cztery lata, bo każdy ma swoje priorytety, potrzeby i marzenia. Właśnie – udało Ci się już zrobić rachunek sumienia z mijającego roku, czy czekasz jeszcze do Sylwestra? ;-) My w nadchodzącym roku przede wszystkim będziemy dalej żyć zgodnie ze swoimi pragnieniami i priorytetami, a cała reszta się ułoży, czego i Tobie oboje w tym miejscu życzymy.
No i oczywiście Wesołych Świąt i codziennie uśmiechu na twarzy :)
Alicja i Andrzej
Fajnie poczytać o 6:00 rano takie rzeczy i się jeszcze na koniec zgodzić z ty, co autor miał na myśli. Bo marzenia są od tego, że je spełniać, a nie żeby je tylko mieć! Btw- moglibyście jeszcze kiedyś przyjechać do Aus w odwiedziny ;)
A skąd Ty widziałaś, że rewizyta w Australii jest jednym z celi na przyszły rok? Kobieca intuicja? ;-)
BTW, w której części OZ rezydujesz?
BriZbejN :)
Tak, tak! Już się doszukałem i Olkę poobgadywałem ;-)
W najfajniejszym miejscu Andrzej. Tak coś czułam, że Was tu poniesie.. teraz się zemścimy z tym obgadywaniem, bo Wy pójdziecie spać :p
Zachorowałem na Australię, nie zmienię tego. Gdyby nie przerąbana polityka wizowa, to już bym tam mieszkał. Serio. To jedno z tych miejsc na Ziemi, na które bym Polskę (choć ją lubię) bez skópółów zamienił.
Oj, publicznie obgaduję, więc to się nie liczy :P
Podoba mi sie wasz cel :) i wogole, twardziele z was, pozytywnie inspirujacy
Zaprawdę powtarzam:
Pomnożyć dni urlopowe jak chleb i ryby
ZA cele ;] Wesołych dla wszystkich:]
wow!!!! jestem pod wrażeniem:)
Pieknie powiedziane (napisane)!Wesolych Swiat i oby duzo sie dzialo dobrego w 2014 roku!
Powodzenia! Aby wszystko wam się tutaj w Polsce poukładało! Postanowiłam stworzyć swoją listę na 2014 rok, znajdziecie ją tutaj: http://nadiavstheworld.com/7-celow-do-zrealizowania-w-2014/
Tak w skrócie: Berlin, udział w X Factor, obrona pracy mgr i start podróży dookoła świata! Chociaż nie wiem czy będę mieć wystarczającą ilość pieniędzy. Trochę się zmartwiłam jak na spotkaniu w Krakowie dowiedziałam się ile wy odłożyliście przed podróżą! W wakacje jadę do Oslo coś dorobić ;)
Nadia, kwota która padła w Krakowie to pi razy drzwi całkowity koszt podróży na dwie osoby. Jeśli jeździsz oszczędni i nie musisz spać każdej nocy w hostelu, to możesz liczyć średnio +/- 1000 zł na miesiąc, a dalej mnożysz razy ilość miesięcy w podróży. OK, my nie lataliśmy samolotami, więc to wyszło mniej. Kaśka, która była też wtedy w Krakowie miała bardzo podobne koszty do naszych. Im dłużej podróżujesz, znasz więcej patentów, tym taniej jeździsz. Przychodzi z doświadczeniem, a i potrzeby się zmniejszają, bo na początku człowiek jest rozleniwiony i przyzwyczajony do wygód.
Powodzenia w realizowaniu planów! :)