Rozgrzewka przed startem.

Startujemy w Tour d’Azerbaijan

Wyścig. Napięte mięśnie, wyostrzone zmysły, huśtawka nastrojów i wielkie pragnienie dotarcia do celu na czas. Tour d’Azerbaijan: pięćset kilometrów i pięć dni. Wielkie emocje, niezwykła trasa, mordercza walka z czasem. Jaka taktyka sprawdzi się tym razem najlepiej?

W tegorocznym Tour d’Azerbaijan wzięło udział dwóch rowerzystów: Alicja Rapsiewicz i Andrzej Budnik. Zawodnicy mieli do pokonania trasę Baku – Czerwony Most (granica azersko-gruzińska), podzieloną na pięć etapów. Ich determinacja, aby pokonać ten dystans była dodatkowo wzmocniona ograniczeniem czasowym jakie wyznaczyła pięciodniowa wiza tranzytowa.

Jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu nasi zawodnicy mieli okazję pozwiedzać starą część Baku, po czym udali się na kaloryczny posiłek do najtańszej knajpy w mieście. Po południu zwarci i gotowi do startu przybyli na bakijski bulwar.

Etap pierwszy

Sygnał do startu dał przeciągły jęk Budnika „O kuuuuuuurde, już trzecia!” Zawodnicy wystartowali, ale już na samym początku pojawiły się trudności. Trzeba było pokonać slalom między samochodami, a wiadomo, że stołeczni kierowcy cierpliwością nie grzeszą oraz lubią nadużywać piskliwych klaksonów. Na szczęście nasi rowerzyści sprawnie i szybko pokonali ten trudny fragment i wyjechali na trasę M-2.

Dzisiejszy etap to zaledwie 60 kilometrów. Zmęczeni zawodnicy szybko udali się na spoczynek, bo drobne krople deszczu oraz wiszące nad horyzontem sine chmury zwiastowały niezłą ulewę. Tym samym etap pierwszy wygrał czas, który z chichotem przywdział koszulkę lidera.

Etap drugi

W nocy nie padało jednak, ale oficjalne obozowisko Tour d’Azerbaijan znajdowało się w niedalekim sąsiedztwie torów kolejowych, a pociągi towarowe napierniczały jeden za drugim. Rano, niewyspani zawodnicy na śniadanie przełknęli gorzką porażkę poprzedniego dnia i ruszyli przed siebie planując słodką zemstę na czasie.

Wiatr ulitował się nad naszymi nieborakami i zaczął  dmuchać w plecy, choć lekko z boku. Dzięki temu udało się dziś przejechać aż 140 kilometrów. Przez cały dzień na pierwszej pozycji utrzymywał się Andrzej Budnik, ale gdy zapadł wieczór i ściemniło się, na prowadzenie wysunęła się Alicja Rapsiewicz, bo miała latarkę – czołówkę.

Wyścig zakończył się dość późno. Rowerzyści byli wykończeni, ale szybko dotarli do oficjalnego obozowiska Tour d’Azerbaijan. Niestety w środku nocy policja nakazała przenieść całą wioskę rowerową, bo okazało się, że organizatorzy wybrali na nocleg zamknięty teren militarny.  Swoją drogą jak mógł być zamknięty skoro nie był ogrodzony?

Funkcjonariusze miejscowej policji szybko ustalili, że ekipa wyścigu nie należy do grupy szpiegowskiej i odwieźli wszystkich w bezpieczne i w sumie bardzo przyjazne do kempingu miejsce.

Przeprosiny jakie policjanci złożyli kilkakrotnie za to nocne najście, nie przywróciło niestety straconych dwóch godzin snu i nasi zawodnicy znów wstali rano „lekko” niedospani.

Etap trzeci

Dzisiejszy etap przebiegał pod hasłem „upał”. Centralna część Azerbejdżanu to stepy. Ostre słońce dokuczało zawodnikom, a drzew dających cień i schronienie nie było.  Mimo to poranny wynik pozwolił mieć nadzieję na kolejną wygraną z czasem.

Niestety upał jednak dawał się we znaki i po obiedzie zawodnicy legli na karimatach w cieniu sklepu pewnego miłego kupca, który poczęstował wszystkich uczestników wyścigu mocną, azerską herbatą.

Po południu wznowiono wyścig. Gospodarze tegorocznego Tour d’Azerbaijan stanęli tu na wysokości zadania i zorganizowali na trasie liczne stragany z melonami. Rowerzyści byli częstowani soczystymi owocami, dzięki czemu jako tako udawało im się jechać przed siebie.

Dzisiejszy dystans nie przekroczył stu kilometrów. Kto został liderem? Nie można jednoznacznie stwierdzić, bo rowerzyści  jechali koło w koło po remontowanym, zamkniętym dla ruchu pasie drogi M-2. Na pewno udało się pokonać czas.

Arbuzy, melony - azerskie stragany na drodze M-2.
Arbuzy, melony – azerskie stragany na drodze M-2.


Etap czwarty

Czwarty dzień Tour d’Azerbaijan to walka nie tylko z czasem, ale i ze zmęczeniem i znużeniem. Nic dziwnego, no bo ileż można tak jechać, tylko po to żeby przejechać, a nic ciekawego się nie dzieje… Przy każdym postoju, przy każdej rozmowie z kimś miejscowym, przy małej pauzie na chłodny napój słychać jak czas zaczyna tykać i uciekać naszym rowerzystom.

W połowie dzisiejszej trasy nagle Budnika dopadło zwątpienie „czy uda się wygrać tę walkę z czasem”, ale innego wyjścia nie było. Jak się wzięło wizę tranzytową to teraz trzeba nawijać szybko łańcuch…

Rozkojarzona dziś Rapsiewicz z kolei, zaliczyła mały upadek. W późniejszych wywiadach nie przyznała się co było jego przyczyną, ściemniała coś o problemach technicznych z łańcuchem, ale pewnie straciła równowagę i nie zapanowała nad rowerem. Nic się nie stało, ale widać, że ten drobny incydent trochę ją osłabił i również zaczęła wątpić w terminowe ukończenie wyścigu.

Przełom następił przy obiedzie w miejscowym lokalu, gdzie właściciel zaprosił naszych rowerzystów na kotlety z ziemniakami i świeżo przygotowaną sałatkę. Po tym posiłku morale zawodników znacznie się podniosło i dziarsko ruszyli dalej.

Dziś udało się przejechać 120 kilometrów. Ten etap zdecydowanie wygrał Budnik, który zastosował legalny doping – muzyczkę w uszach.

Azerska knajpka przydrożna.
Azerska knajpka przydrożna.

Etap piąty

To ostatni dzień wyścigu z czasem. Czuło się, że to finisz. Zawodnicy przydepnęli mocniej na pedały i na granicy, czyli na mecie byli już wczesnym popołudniem.

Sam finisz był bardzo ciekawy i emocjonujący. Co prawda wiadomo już było, że walka z czasem została wygrana, ale kto będzie pierwszy dziś na mecie Budnik czy Rapsiewicz?

Wydawało się przez cały dzień, że to właśnie Budnik stanie na najwyższym stopniu podium, ale na granicy, przy azerskiej kontroli paszportowej, zagadał się z jakimś pogranicznikiem. Wykorzystała tę sytuację Rapsiewicz, która dosłownie wśliznęła się między rozgadanego Budnika a okienko budki strażniczej, jako pierwsza otrzymała pieczątkę wyjazdową z Azerbejdżanu i tym samym wygrała dzisiejszy etap.

Wyścig Tour d’Azerbaijan zakończył się oficjalnie już po stronie gruzińskiej, ale w azerskiej knajpie, gdzie nasi rowerzyści raczyli się szaszłykami z kurczaka. Organizatorzy zadbali też o dobre miejsce noclegowe pod zielonym baldachimem wielkiego drzewa, u stóp dawnej twierdzy.

Po zakończonym wyścigu rowerzyści powiedzieli nam w wywiadzie, że są mile zaskoczeni życzliwością i gościnnością Azerów i że Tour d’Azerbaijan był ciekawym doświadczeniem, ale więcej w czymś takim nie wezmą udziału, bo co oni z tego Azerbejdżanu zobaczyli… Nic.

O autorze: Alicja Rapsiewicz

Z zamiłowania i wykształcenia aktor-lalkarz. Pracowała przez 8 lat na różnych scenach w kraju i za granicą grając rozmaite role (od Krowy przez Anioła na Świętej skończywszy). Kilka zwrotów akcji w jej życiu i ciężki, ale ciekawy żywot wędrownego artysty, zaowocowały pomysłem aby objechać świat dookoła. Podróżowanie to jej największa pasja. Spędziła 4 lata w drodze przemieszczając się pieszo, autostopem, rowerem i jachtem. Odwiedzając rozmaite zakątki świata lubi przyglądać się codziennemu życiu mieszkańców i ich zwyczajom. Nie lubi się spieszyć. Nie wierzy w zdanie "nie da się", zdecydowanie jest zwolennikiem myśli "lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że się w ogóle nie spróbowało."

Podobny tekst

Pociągiem i rowerem przez Pogórze Przemyskie i Dynowskie

Ostatnio robiłam to dawno temu. Zwykle wsiadało się do ostatniego lub pierwszego wagonu. Walczyło się z przestrzenią i materią, …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *