Prawdziwi nomadowie ciągle żyją!

Zainspirowani książką hiszpańskiej pisarki Anny Briongos „W jaskini Alibaby”, postanowiliśmy sprawdzić jak żyją nomadowie w irańskich górach. Prawie cała akcja książki dzieje się w Esfahanie, ale pewnego dnia bohaterka wyjeżdża na prowincję w góry Zagros, aby spotkać się z prawdziwymi irańskimi nomadami – Bahtiarami. Postanowiliśmy podążyć jej śladami.

Cała ta eskapada była możliwa dzięki Habibowi, któremu będąc jeszcze w Polsce wspomnieliśmy o nomadach z gór Zagros. Gdy dojechaliśmy do Esfahanu czekała na nas niespodzianka – kilkudniowy wypad do nomadów. Liczba uczestników: 5, czyli Habib, jego przyjaciel Hasan, Michał i my.

Dywan perski u naszego gospodarza.
Dywan perski u naszego gospodarza.

Zaczęło się niewinnie. Wyjazd lokalnym autobusem z Esfahanu do małego miasteczka, a potem do jeszcze mniejszego, gdzie spędziliśmy przemiły wieczór u przyjaciela Hasana :) Świetna kolacja, tradycyjne irańskie jedzenie na zrobionym przez ich mamę perskim dywanie. Uwierzycie, że taki cały dywan robi się ręcznie i trwa to od 8 do 18 miesięcy w zależności od wielkości? Nieraz takie dywany są jak obrazy i każdy kolor wykorzystany w dywanie jest pozyskany w sposób naturalny. Noc też przespaliśmy na tym dywanie, przykrywając się tylko śpiworem. Pomyślicie pewnie, że to straszna męka, ale nam spało się bardzo wygodnie, bo dywan był mięciutki. Trochę „gryzł”, bo był przecież wykonany z prawdziwej, naturalnej wełny…

Dnia następnego, wcześnie rano wreszcie udaliśmy się w góry. Góry Zagros, bo o nich mowa, są idealne dla nomadów zaliczanych do grupy Bahtiari. Góry te są gęsto porośnięte rozmaitą roślinnością, w 90% dolin jest źródło wody, więc owce i kozy mają się gdzie paść. Po przejściu dwóch przełęczy weszliśmy w dolinę, gdzie zauważyliśmy pierwsze namioty. Jak się okazało, były to jurty nomadów, ale takich bardziej cywilizowanych – mieli radio, generator prądu, komórki i wiele rzeczy, które ułatwiają dzisiaj życie. Było nie było, czuliśmy spore podnieceniem tym faktem, że jesteśmy na dobrej drodze. Co ciekawe głowa rodziny nie miała nic przeciwko temu, aby jego mały synek bawił się strzelbą. Zresztą, całkiem nieźle z nią wyglądał i mając pewnie coś koło 2 lat, rozumiał już, że ze strzelbą wygląda bardziej dostojnie. Od nich dowiedzieliśmy się, że idąc dalej tą doliną i przekraczając kolejne dwie przełęcze dotrzemy do ludzi, którzy żyją w dużo bardziej surowych warunkach.

W pierwszym namiocie nomadów
W pierwszym namiocie nomadów

Dowiedzieliśmy się, że ci Bahtiarzy obozują w tej dolinie każdego lata przez 4 miesiące i zajmują się tu wypasem owiec i kóz. Potem przez prawie 2 miesiące wędrują z całym swoim dobytkiem na południe kraju gdzie spędzają 4 zimowe miesiące i znów wracają w góry Zagros przez ok 2 miesiące. Ciężkie życie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy nomadowie widzą, że można żyć w bardziej komfortowych warunkach i coraz więcej rodzin rezygnuje z wędrownego typu życia i osiada na wsiach albo nawet w mniejszych miastach. Zgodnie stwierdziliśmy, że nasza wycieczka w góry Zagros była strzałem w 10, bo prawdopodobnie za kilka lat po prawdziwych nomadach Bahtiari pozostaną tylko opowieści.

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano, Habib i jego kolega już prawie gotowi do marszu, a my się guzdrzemy strasznie rozespani. Tak nawiasem mówiąc, to właśnie na tym trekkingu nasz namiot przechodził chrzest przed górami Pakistanu. Zdał egzamin w warunkach letnich wyśmienicie :) Ruszyliśmy w kierunku wspomnianym przez nomadów napotkanych dnia poprzedniego. Dotarliśmy szybko do pierwszego obozowiska. Mieliśmy szczęście, bo akurat nie było tam mężczyzn, a tylko same kobiety i dzieci. Wszyscy mężczyźni poszli na ślub gdzieś do sąsiedniej doliny. Wiadomo, kobiety pracują a mężczyźni się bawią… Ta sytuacja była dla nas wymarzona, gdyż reguły są takie, że z gośćmi, szczególnie nieznanymi, rozmawiają tylko mężczyźni, a kobiety powinny się schować. Tym razem jednak nie musiały się przed nami ukrywać, a nawet ochoczo zaczęły rozmawiać z naszymi irańskimi kolegami. Mieliśmy więc okazję dowiedzieć się jak wygląda ich codzienne życie. Pytaliśmy o mnóstwo zwykłych, ale ciekawiących nas rzeczy. Niestety tutaj pojawiły się pierwsze problemy językowe, gdyż ta osada nomadów nie mówiła czystym perskim, tylko jakimś dialektem, ale jeszcze nie było tak źle. Habib trochę rozumiał, ale jego kolega Hasan porozumiewał się bardziej swobodnie, gdyż znał pewne dialekty.

Zmywanie naczyń. Najpierw szorowanie piaskiem, potem opłukiwanie wodą.
Zmywanie naczyń. Najpierw szorowanie piaskiem, potem opłukiwanie wodą.

Bahtiarki zademonstrowały nam jak doją kozę, jak przechowują mleko, jak myją naczynia, jak przędą wełnę, ale najciekawsze było wypiekanie chleba, czyli okrągłych płaskich placków. Jedna z nomadek wprawnymi rękoma formowała placki i je piekła na płaskim, metalowym okręgu nad ogniskiem. Zapytaliśmy, czy możemy to nagrać, ale usłyszeliśmy odmowę. Bahtiarki są muzułmankami i nie pozwalają utrwalać swojego wizerunku w żaden sposób.

nomadowie_w_iranie_dzieciaki_z_czwartej_osady

Kobieta dała się jednak przekonać, gdy zapewniliśmy ją, że na filmie będzie widać tylko jej dłonie i że zależy nam tylko na czynności, którą wykonuje. Zgodziła się, a efekty możecie zobaczyć sami.

Z wielką radością przyjęliśmy od nomadek prezent w postaci kilku świeżo upieczonych placków… Mmm palce lizać! W zamian zostawiliśmy torbę z jedzeniem dla dzieciaków.

Za następną przełęczą, godzinkę marszu dalej, trafiliśmy na następne „osady”. W jurtach spotkaliśmy tylko kobiety i starszych ludzi. Ze zmęczonych, pociętych licznymi zmarszczkami twarzy tych ludzi można było wyczytać, że ich życie nie było łatwe i kolorowe. Znów wypytaliśmy ich o rozmaite rzeczy, a potem wręczyliśmy im kilka listków leków przeciwbólowych. Nomadowie rzadko ich używają, tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne i dlatego takie leki są dla nich bardzo skuteczne. Bardzo się z nich ucieszyli.
Bahtiarzy mieszkają w bardzo skromnych warunkach. W jednym namiocie mieszka cała rodzina. Często namiot to po prostu jedna wielka płachta wsparta spadziście o drewniane drągi. Jest tam miejsce na ognisko, podłoga wyłożona jest starymi, wytartymi dywanami. Na noc rozwijane są materace, które w ciągu dnia leżą zrolowane pod ścianą namiotu.

Wracając w stronę naszego pierwszego obozowiska, spotkaliśmy grupki dzieci, których zadaniem jest wypas owiec i kóz. To trudne zadanie, ale te dzieciaki radziły sobie świetnie, widać było, że się przy tym świetnie bawiły. Ubrane w kolorowe, wytarte i wybrudzone do granic możliwości ciuchy, z potarganymi włosami, ze spieczonymi od słońca polikami i z zaschniętymi gilami pod nosem i tak wydawały się szczęśliwe. Jeden z chłopców przyznał się nam, że czeka na powrót na południe kraju, bo wtedy chodzi do szkoły, którą bardzo lubi…

Najbardziej sympatyczna nomadka.
Najbardziej sympatyczna nomadka.

Po tym dniu pełnym wrażeń wróciliśmy w pobliże miejsca, w którym spaliśmy wczoraj. Postanowiliśmy tu powrócić, bo miejsce było naprawdę urokliwe: mała, zielona dolinka przecięta wzdłuż górskim strumykiem. Łatwo też było znaleźć drewno na małe ognisko, na którym gotowaliśmy sobie pożywną zupkę z soczewicy. Zapach naszej wyśmienitej zupy gotowanej przez Habiba przyciągnął wścibskie nosy nomadów, którzy przybyli do nas z wizytą. Nagle wywiązała się jakaś ożywiona dyskusja między naszymi „przewodnikami” a Bahtiarami. Okazało się, że jeden z mężczyzn powiedział, że „miastowi” nie są prawdziwymi, twardzielami, na co Habib i Hasan bardzo się oburzyli i stanowczo zaprotestowali. „W takim razie wskocz do tego potoku” – jeden z nomadów zaczął podpuszczać Habiba. Ten niewiele myśląc zdjął T-shirt i wskoczył do lodowatego górskiego strumyka i leżał w wodzie chyba z minutę! Zyskał sobie tym samym podziw Bahtiarów, bo ci stwierdzili, że nie zrobiliby tego.
Wieczór minął nam w miłej atmosferze okraszonej „występami artystycznymi” w postaci rzewnych pieśni śpiewanych przez młodego nomada i opowieściami starszych Bahtiarów.

Oprócz spotkań z tymi niesamowitymi, serdecznymi ludźmi, bawiliśmy się świetnie obozując w górskich warunkach. Najpierw szukanie dobrego miejsca pod namiot, zbieranie chrustu na ognisko i wreszcie rozpalanie samego ogniska i przygotowywanie jedzenia, mycie w zimnym potoku to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Przypomniały mi się stare, dobre harcerskie czasy…

Nasz przyjaciel sprawdza temperaturę wody.
Nasz przyjaciel sprawdza temperaturę wody.

Nasza wizyta u Bahtiarów, nomadów z gór Zagros, była krótka, ale udana i pełna wrażeń. Po kilku dniach górskiej wędrówki wróciliśmy znów kombinowanym transportem do Esfahanu. Wieczorem, zmęczeni, ale zadowoleni oglądaliśmy nasze plony fotograficzne oplątani dymem z mieszanki suchych ziół. Przypominało to trochę zapach naszego kościelnego kadzidła. Habib wyjaśnił nam, że taki dym („espand + zaj”) w religii islamu tworzy „świętą atmosferę”, ale ma także właściwości lecznicze, a Habib czuł się trochę podziębiony po swojej kąpieli w rzeczce… Taka jest cena bycia twardzielem :)

O autorze: Alicja Rapsiewicz

Z zamiłowania i wykształcenia aktor-lalkarz. Pracowała przez 8 lat na różnych scenach w kraju i za granicą grając rozmaite role (od Krowy przez Anioła na Świętej skończywszy). Kilka zwrotów akcji w jej życiu i ciężki, ale ciekawy żywot wędrownego artysty, zaowocowały pomysłem aby objechać świat dookoła. Podróżowanie to jej największa pasja. Spędziła 4 lata w drodze przemieszczając się pieszo, autostopem, rowerem i jachtem. Odwiedzając rozmaite zakątki świata lubi przyglądać się codziennemu życiu mieszkańców i ich zwyczajom. Nie lubi się spieszyć. Nie wierzy w zdanie "nie da się", zdecydowanie jest zwolennikiem myśli "lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż żałować, że się w ogóle nie spróbowało."

Podobny tekst

Hangout On Air z Asią Jałbrzykowską wprost z Indii

Trzeci telemost podróżniczy przed nami. Po dłuższej przerwie udało nam się ogarnąć zmiany na Google+, skoordynować strefy czasowe, …

3 komentarze

  1. Kochani czy macie jakąś mapkę z tego miejsca? Gdzie dokłdnie byliście? Wybiram się w sierpniu do Iranu rowerem, będę wdzięczna za wskazowki!

    • Rowerem do Iranu zastanów się trasa bardzo niebezpieczna przed dojazdem do Iranu .Pojechać można ale w dwa samochody i to terenowe dobrej marki wiem co mówię bo tam byłem Isfahan , Quazvin ,Teheran , Góry Alamut.

    • Ania, nie mamy niestety mapki. Musiałbym pytać znajomych Irańczyków, gdzie to było dokładnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *