Ostatni punkt na naszej trasie po Iranie. Smutno się trochę robi, że ta „perska bajka” powoli dobiega końca. Ostatnie trzy dni przyszło nam spędzić z Amirem i jego wspaniałą rodziną. Tym samym naszą podróż po Iranie kończymy przykładem o niezwykłej gościnności Irańczyków – podobnie jak ją zaczynaliśmy prawie miesiąc temu w Tabriz i Ardabil.
Amir to nastolatek, który świetnie włada językiem angielskim. Można powiedzieć, że całe jego życie toczy się wokół angielskiego. Mimo młodego wieku pracuje w szkole ucząc właśnie angielskiego, poza tym daje prywatne lekcje. Kolejny raz spotykamy młodego człowieka, który robi wszystko, aby wyjechać z Iranu – wcześniej czy później. Sfrustrowany obecną sytuacją polityczną, marzy o dniu, w którym wyjedzie do któregoś z anglojęzycznych krajów – USA, Australia a może UK? Jeszcze nie zdecydował, ale ma plan i powoli, małymi kroczkami go realizuje. Mając 19 lat zarabia więcej niż inni członkowie jego rodziny. Bije od niego zdrowa pewność siebie! Nie wywyższa się, słucha rad – zna swoje miejsce. Bardzo mi zaimponował ten chłopak.
Przyjeżdżamy na dworzec autobusem z Bandar-e-Abbas. Niepewnie wysiadamy z autobusu sprawdzając tym samym czy upały Zatoki Perskiej już to nie sięgają. Jest idealnie – umiarkowana temperatura, suche powietrze i chłodny wietrzyk. Amir przyjeżdża po nas na dworzec ze swoim przyjacielem, jego samochodem. Jak się okazuję obaj mają koło 20 lat i już uczą angielskiego w szkołach. Kolega Amira, Billal udaje amerykański akcent z czego Amir się ciągle śmieje. Billal zaś śmieje się z brytyjskiego akcentu Amira…
Rodzina Amira jest dość spora, a my w jej zawiłości jesteśmy wtajemniczani stopniowo. Dla nas to nawet lepiej, bo czasem tego po prostu nie ogarnialiśmy. Tym razem się udało! Mama Amira, mimo iż jest Ramadan i oni poszczą od świtu do zmroku, przygotowuje nam posiłek. Nas niewiernych Ramadan nie dotyczy, tym bardziej, że podróżujemy. O niuansach Ramadanu jeszcze na pewno napiszemy… Pytamy ją jednak, czy nie ma czasem ochotę potajemnie „czegoś spróbować” jak robi jedzenie dla nas. „Nie, nie. Ja już się do tego przyzwyczaiłam i wcale mnie nie ciągnie do podjadanie” – odpowiada z uśmiechem na twarzy.
Wieczór spędzamy na spotkaniu z kolegami Amira. Idziemy do czajowni i bierzemy trzy fajki wodne. Świetnie się bawimy i wspominamy, jak kilka miesięcy temu, u Amira przez tydzień był Darek, który właśnie dotarł na Papuę lądem. To już drugi taki zbieg okoliczności. W Esfahanie spaliśmy u chłopaka, którego kumpel gościł Darka. Świat jest bardzo mały :) Wracając jednak do fajek wodnych, Amir prosi nas, żebyśmy pod żadnym pozorem nie wygadali się przed jego ojcem, że je paliliśmy. Ponoć nie znosi tego dużo bardziej niż palenia papierosów.
W sumie to po Zahedanie za dużo nie chodziliśmy. Po pierwsze dlatego, że Amir się on nas strasznie bał, a po drugie że mogła by nas spotkać przypadkowo policja i przydzielić stałą ochronę. Spytacie dlaczego? Zahedan to miasto przygraniczne, które jest pierwszym większym miastem na trasie z Pakistanu. Samo słowo Pakistan wśród Irańczyków wywołuje bardzo nieprzyjemne wspomnienia i nie chcą mieć oni z nimi nic wspólnego. Powody są dwa:
– kwietniowy zamach samobójczy w Zahedanie, który miał miejsce w meczecie i przygotowali go Pakistańczycy
– szmuglowanie narkotyków z Pakistanu i Afganistanu do Iranu.
Tak naprawdę to nawet nie chodzi o Pakistańczyków, tylko o Beludżów (z których wielu to fanatyczni Talibowie), czyli rodowitych mieszkańców prowincji Beludżystan, która rozciąga się przez wszystkie trzy kraje – Pakistan (największa część), Iran i Afganistan. Walczą oni od dawna o niepodległość swojego regionu dręcząc tym samym władze swoich krajów ciągłymi konfliktami zbrojnymi. Najlepiej z nimi radzi sobie Iran, ale Irańczycy, w których płynie perska krew, nie przepadają za nimi, nazywając ich barbarzyńcami.
Amir w związku z tą napiętą sytuacją nie bardzo chce nas spuszczać z oka. Co prawda postój u niego traktujemy jako przerwę techniczną i możliwość jak najlepszego przygotowania się do przejazdu przez niestabilny Beludżystan, a mniej jako atrakcję turystyczną, więc nam to nie przeszkadza. Poza tym wizja zaczepienia przez rutynową kontrolę policji też nam nie odpowiada. Skończyć by się to mogło przydzieleniem nam irańskiej ochrony w postaci dwóch policjantów i przeniesienia nas do drogiego hotelu. Tak często się dzieje z ludźmi, którzy przyjeżdżają do Zahedanu i zaczynają szukać hotelu na własną rękę. Szybko zjawia się policja, która ich kieruje dla jedynego właściwego hotelu dla obcokrajowców i dostają tzw. „ogon”, który towarzyszy im aż do granicy irańsko-pakistańskiej. O tym jak taka ochrona wygląda będzie w następnym wpisie, ale przepisy trzeba wypełniać.
Buszując po książkach Amira, trafiam na coś co mnie zawodowo interesuje – programowanie w PHP. Ooo, to będzie coś… zobaczyć książkę do PHP po persku. Otwieram na chybił trafił i spoglądam na zrzuty ekranów kodu źródłowego. Oczom nie wierzę! Przyglądam się jeszcze raz i sprawdzam czy nie mam omamów. Nie mam. Przykłady są po polsku!
Następnego dnia w domu Amira dzieje się coś wyjątkowego. Zbiera się cała jego rodzina w postaci dwóch braci z żonami, sióstr z mężami, ciotek, kuzynek i gromadki dzieci. Jest bardzo wesoło, a powodem spotkania jest wieczorna kolacja podczas Ramadanu – posiłek po zmroku, czyli iftar. Przez cały dzień w kuchni prawie {joomplu:1193}wrzało. Ja tam się nie pojawiałem, bo byłem obcym mężczyzną, ale Alicja poszła podglądnąć, co tam się dzieje. Przygotowania trwały pełną parą. Pod wieczór zjechała się rodzinka, zasiedliśmy wokół ceraty na perskim dywanie i przy włączonym telewizorze czekaliśmy aż w mieście Mekka, w Arabii Saudyjskiej muezin zacznie nawoływać do modlitwy. Tata Amira odchodzi od „stołu” i przechodzi do sąsiedniego pomieszczenia. Kątem oka widzimy, że zaczyna się modlić w kierunku Mekki. Reszta domowników zaczyna jeść iftar. Wszyscy są spragnieni i głodni, więc jedzenie znika błyskawicznie. Rozmawiamy, przyjezdna część rodziny wypytuje nas o wiele rzeczy związanych z naszą podróżą, rodziną, zwyczajami w Polsce etc. Niestety czas mija bardzo szybko, jednak to nie koniec atrakcji.
Jedna z ciotek Amira dowiedziała się, że lubimy fajki wodne. Potajemnie więc przed głową rodziny jedziemy wieczorem do parku, gdzie można się pozaciągać fajką wodną. W trakcie powrotu wywiązuje się ciekawa rozmowa. Amir opowiada, że jego siostrzenica umie świetnie tańczyć mimo, iż ma dopiero 8 lat. Nie wierzymy i chcemy zobaczyć. Zakład przyjęty, ale pod warunkiem, że i my coś razem zatańczymy. Na szczęści nas nikt nie filmował. Jak tańczy 8-latka możecie zobaczyć poniżej. Opadła mi szczęka… ta dziewczynka porusza się jak dorosła kobieta. Jeśli wszystkie Iranki tak tańczą, to… Co Panowie powiecie?
Następnego dnia przychodzi czas wyjazdu. Alicja tak bardzo oczarowała swoją osobą mamę Amira, że ta obdarowała ją bluzką i hustką. Ach ta irańska gościnność. Niestety nasza wiza irańska wygasa właśnie tego dnia i musimy jechać dalej. Przed nami mroczny Pakistan – kraj, pełen terrorystów i fanatycznych Talibów? Do tej pory najtrudniejszy etap naszej podróży.
Dziękujemy za wszystkie rady! Jesteśmy świeżo po Iranie, zdaję się, że Irańczycy są wciąż tak samo uprzejmi i gościnni:) Jeśli byście mieli ochotę, to nasze zdjęcia z Iranu na naszym blogu:
http://lbtu.blogspot.com/